Czym jest wskaźnik poziomu cywilizacyjnego państwa

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 23-03-2011, 00:00

Co znaczy nieszczęście na większą skalę, widać podczas powodzi.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Piszę ten felieton dzień po trzęsieniu ziemi w Japonii. Liczone są straty w ludziach i materialne. Panuje strach, czy będą silne wstrząsy wtórne i czy nie dojdzie do katastrofy nuklearnej. Trwa bezradność tych, którzy utknęli w wielkich miastach, bo ziemia zadygotała w piątkowe popołudnie czasu miejscowego, gdy Sendai, Jokohama i Tokio pracowały jak w każdy dzień roboczy, tj. na wysokich obrotach.

Latem ubiegłego roku byłem w Japonii. Wraz z żoną przez dwa tygodnie zwiedzaliśmy państwo siedmiu tysięcy wysp. Wtedy w Tokio również zatrzęsła się ziemia. Dziwne uczucie. Leży człowiek w łóżku w hotelu i czuje, jak jakaś niewidzialna siła porusza całym budynkiem. Ściany i okna skrzypią; ma się wrażenie dojmującej bezradności. Przeczekać – tylko o tym się wtedy myśli. Nienawykły do takich zdarzeń przybysz ze świata, gdzie ziemia jest spokojna, sięga po fakcie po leżącą w każdym hotelowym pokoju instrukcję postępowania w wypadku trzęsienia ziemi i przekonuje się, że wchodząca w skład obowiązkowego wyposażenia każdego pokoju i umocowana w widocznym, łatwo dostępnym miejscu latarka zapala się automatycznie po stracie kontaktu z uchwytem.

Trzęsienie pozwala docenić japońską sztukę budowlaną, umożliwiającą tamtejszym wieżowcom zadziwiająco silnie kołysać się bez uszczerbku, spojrzeć z jeszcze większym podziwem na tamtejsze ekspresy Shinkansen, zatrzymujące się automatycznie w przypadku alarmu sejsmicznego, i uzmysłowić sobie znaczenie systemu tam i betonowych wałów na wybrzeżu Pacyfiku. Wstrząsy, których doświadczyliśmy rok temu, miały 4,5 stopnia w logarytmicznej skali Richtera. Przekładając to na opisowy język wszyscy wiedzą, co się dzieje, ale zazwyczaj nie ma żadnych strat. Ot, nic więcej jak ciekawostka przyrodnicza. Nasz przewodnik powiedział, że mieliśmy szczęście, bo takie niewielkie wstrząsy wprawdzie dość często się zdarzają, ale w stolicy nie są codziennością. Mówił też, że Japończycy obawiają się mającego nadejść wkrótce wielkiego trzęsienia. Do takich prognoz upoważniały dane sejsmologów, ale i statystyka, bo dawno już Kraju Wschodzącego Słońca nie nawiedziła katastrofa sejsmiczna. Nie mam szóstego zmysłu, ale czytając na temat Japonii w ramach przygotowań do wyjazdu, miałem świadomość zbliżającej się „wielkiej kumulacji”. Dlatego tej akurat wycieczki nie chciałem odkładać, przekonując żonę, że nie za rok, dwa, tylko w najbliższym, możliwym terminie.

Oglądając zatrważające przekazy filmowe i zdjęcia z kraju dotkniętego kataklizmem, odnajduję miejsca, w których byliśmy. Próbuję też sobie wyobrazić, co by było, gdyby coś podobnego wydarzyło się w Polsce. Na szczęście leżymy poza obszarem aktywności sejsmicznej. Poważne trzęsienia ziemi i tsunami możemy więc wykluczyć. Ale to przecież zaledwie jedne z wielu gniewnych twarzy natury, nie wspominając o innego rodzaju kataklizmach. Namiastkę tego, co oznacza nieszczęście na większą skalę, mieliśmy podczas ostatnich powodzi. W 1997 roku zarzekano się, że tyle wody to coś wyjątkowego. „Powódź tysiąclecia” mówiono. I co? Dwa lata temu i w ubiegłym roku znów część Polski znalazła się pod wodą. Szczególnie dotkliwy był zeszły rok, gdy powódź uderzyła dwukrotnie, niszcząc, bywało, te same obszary. Nie mam pretensji, że deszcz pada ani że „woda ma to do siebie, że się zbiera, a potem spływa”, jak ujął to Bronisław Komorowski. Zatrważa mnie natomiast kompletna ignorancja zagrożeń (nowe bloki na wrocławskim Kozanowie!), niepodejmowanie działań zapobiegawczych, brak jasnych procedur oraz niedostateczne rezerwy finansowe i sprzętowe, niepozwalające od razu skutecznie walczyć ze skutkami najbardziej typowych zagrożeń.

Tego rodzaju dziury widoczne są również w systemie ochrony zdrowia. Na przykład w szpitalach jedynym zagrożeniem, na wypadek którego ćwiczy się postępowanie, jest pożar. Raz po raz słyszymy o problemach z umieszczeniem na intensywnej terapii jednego chorego, nie ma więc mowy byśmy byli w stanie we właściwy sposób pomóc ofiarom masowej katastrofy. Za rok będziemy mieli długo wyczekiwane piłkarskie Euro. Splendor i duma. Tymczasem w miastach, gdzie odbędą się mecze, służby medyczne nie wiedzą, jak postępować w razie nagłego, masowego zdarzenia. Nie wiadomo także, kto zapłaci za zwiększoną obsadę personelu w szpitalach. Wątpliwe pocieszenie, że na Ukrainie jest jeszcze gorzej.

Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.