Nie ma medycyny bez rozmowy

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 22-02-2012, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Z nazwiskiem Szczeklik zetknąłem się na trzecim roku studiów. Zaczęliśmy wtedy zajęcia z interny. Pamiętam, jak wielkie problemy mieliśmy z prawidłowym zebraniem wywiadu i opisem badania 
przedmiotowego. Jak z podziwem patrzyliśmy na naszego asystenta, który wprawnym ruchem rozwijał taśmę z zapisem EKG i jednym spojrzeniem oceniał, czy wszystko jest w porządku, czy jest zawał, niedokrwienie, przerost i czy trzeba sięgnąć po linijkę i cyrkiel, by wyłowić bardziej zakamuflowane nieprawidłowości. Ale też utkwiła mi w pamięci ogromna satysfakcja, jaką po paru miesiącach zajęć dało nam odkrycie, że stetoskopem rzeczywiście da się dokładnie wysłuchać tony i szmery.

Nieocenioną pomocą w tych pierwszych, trudnych spotkaniach z królową nauk medycznych była „Diagnostyka ogólna chorób wewnętrznych”. Korzystałem z siódmego i zarazem ostatniego wydania podręcznika autorstwa ojca i syna: profesora Edwarda Szczeklika i docenta Andrzeja Szczeklika. Wydaną w 1979 roku książkę mam do dziś w swojej domowej bibliotece. Jest tam jednym z rarytasów, bo to nadal klasyka gatunku w kategorii podręczników do nauki badania podmiotowego i przedmiotowego. I nie mam wątpliwości – tak pozostanie. Bo któż lepiej nauczy, jak badać słowem, dłońmi i słuchawkami niż praktycy, dla których wspomniane narzędzia diagnostyczne były tymi podstawowymi?

Za moich studenckich czasów na wspomniany podręcznik panów Szczeklików mówiło się po prostu Szczeklik. Dziś tym mianem określa się obszerne, dwutomowe dzieło poświęcone chorobom wewnętrznym. Pierwsze wydanie tej biblii współczesnego internisty ukazało się w 2005 roku. Jest to owoc pracy aż 240 autorów, zaproszonych przez profesora Andrzeja Szczeklika. Mimo to podręcznik jest dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach monolitem, co jest zasługą profesora i jego współpracowników z zespołu redakcyjnego. Wielka księga ma „młodszego brata” w postaci aktualizowanego co roku kompendium w wygodnym do korzystania na dyżurach formacie. Zresztą także i „dużego Szczeklika”, dzięki wersji elektronicznej, nota bene bogatszej niż papierowa, można nosić w lekarskim fartuchu. Żałuję, że pod koniec lat 80., gdy jako student medycyny zaczynałem naukę interny, nie było takich podręczników! Przypominam sobie, jak w akademiku kserowaliśmy niemieckojęzyczną „Medycynę wewnętrzną” Herolda, której wtedy jeszcze nie przetłumaczono na polski.

Znane mi są najważniejsze dokonania naukowe profesora Andrzeja Szczeklika. Zawsze podziwiałem jego pełną skromności postawę. Imponowało mi, jak prosto i otwarcie potrafił mówić o swojej wierze w Boga. Bliskie mi są jego książki z pogranicza medycyny, filozofii i sztuki. Refleksjom na temat „Katharsis” poświęciłem w kwietniu 2003 roku jeden ze swoich felietonów. Jednak nazwisko Szczeklik będzie mi się przede wszystkim kojarzyć ze znakomitymi podręcznikami do nauki interny. Podobne skojarzenia miało i ma wielu lekarzy z poprzedniego i kolejnego po moim, właśnie wkraczającego do zawodu, pokolenia lekarzy. Czy jako nauczyciel akademicki profesor Andrzej Szczeklik mógł osiągnąć więcej?

Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.