Fundacje i spółki szukają nowych lokali
Do końca roku spółki, stowarzyszenia, fundacje oraz praktyki lekarzy i pielęgniarek, mające siedziby na terenie publicznych szpitali i przychodni i udzielające takich samych jak SP ZOZ świadczeń zdrowotnych, muszą znaleźć nowe lokalizacje. Przymusowa przeprowadzka może być bolesna, a większość niepublicznych podmiotów robi wszystko, by jej uniknąć. "Niepubliczni" lokatorzy w publicznych zakładach opieki zdrowotnej zapowiadają, że łatwo nie dadzą się wyrzucić.
Poszukiwania nowego lokum
Piotr Klementowski twierdzi, że nie będzie mu łatwo znaleźć nowe lokum. "Olsztyn ma ceny prawie jak w Warszawie - 30, 40 zł za mkw. Poza tym jest duży głód lokali" - mówi P. Klementowski. Na dodatek te lokale, które jeszcze są do wynajęcia, nie spełniają norm sanitarno-technicznych. "A ja działam w systemie NFZ i muszę być bardziej święty od papieża - podkreśla lekarz. - Prowadzę dużo odczulań. Jeżeli podam szczepionkę, nie chcę czekać na erkę w razie, nie daj Boże, powikłań, a zawsze się to może zdarzyć przy tego rodzaju działalności. Chcę działać w pobliżu szpitala, tam, gdzie z jednej strony pacjentowi jest najłatwiej dotrzeć, a z drugiej - gdzie jest bezpieczniej z mojego i pacjenta punktu widzenia".
Dlaczego P. Klementowski nie chce przenosić się na obrzeża Olsztyna? Próbował rozmawiać z dyrekcją szpitala, zaproponował nawet, że gdyby wydzierżawiono mu część terenu szpitalnego, to wziąłby kredyt i wybudował własną przychodnię. Dyrekcja odmówiła, zasłaniając się planem zagospodarowania przestrzennego.
Piotr Klementowski nie zamierza się jednak poddawać: chce spotkać się z prezydentem miasta i marszałkiem województwa, aby przekonać ich, że bez pomocy władz, tego problemu nie da się rozwiązać. "Może zechcą wydzierżawić mi jakieś tereny pod budowę przychodni. Sześć lat działania w systemie to za krótko, by zgromadzić taki kapitał, żeby można było zainwestować we własną nową siedzibę. Oczekuję wyciągnięcia do mnie ręki" - powtarza P. Klementowski.
Ofiary zakazu konkurencji
Podobny dylemat: dokąd się wyprowadzić, mają lekarki z NZOZ-ów, których siedziby mieszczą się na terenie publicznej przychodni SP ZOZ w Olsztynie. Dwie przychodnie: dermatologiczna i neurologiczna dublują się w publicznym i niepublicznym zakładzie. "Ja rozumiem, że ustawa powstała z myślą o tym, żeby uniemożliwić jakimś fundacjom korzystanie ze sprzętu publicznego w godzinach popołudniowych, ale u nas sytuacja jest zupełnie inna. Dzierżawimy od przychodni puste ściany, wyposażyłyśmy jednostkę z własnych środków, pracujemy na własnym sprzęcie i w oparciu o kontrakt z NFZ. Logicznego powodu zamykania naszych NZOZ-ów nie widzę, myślę, że będziemy zupełnie niezamierzonymi ofiarami tej ustawy" - mówi lek. Magdalena Raczkowska, dermatolog, współudziałowiec spółki "Vitaderm".
Lekarki już w czerwcu rozmawiały na ten temat z władzami miasta. Wtedy prezydent obiecywał, że możliwe jest wyłączenie części przychodni z miejskiego ZOZ-u i wydzierżawienie jej spółce. NZOZ wynajmowałby wtedy pomieszczenia od miasta, a nie od publicznego zakładu. Jednak prezydent najwyraźniej zmienił zdanie po spotkaniu z wojewodą. "Nie znamy jeszcze ich wspólnego stanowiska, ale teraz podobno dyskutowana jest raczej możliwość pozostawienia nas tutaj na następny rok na dotychczasowych zasadach, natomiast korzystniejsza dla nas opcja zmiany własności upadła" - mówi M. Raczkowska.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że sąsiedztwo prężnych, młodych lekarek, które przyjmują 25 tys. pacjentów rocznie i mają świetnie wyposażony gabinet, nie podoba się mniej przedsiębiorczej kadrze publicznego ZOZ-u. Jego dyrekcja jest nieprzejednana i nie godzi się na obecność konkurencyjnych przychodni na swoim terenie. "Nikt nie może być ponad ustawą. Prywatnie te przepisy mi się nie podobają, bo nie wiem, czemu miałyby służyć. Siedem lat żyliśmy w zgodnej symbiozie i pacjentów starczyło i dla nas, i dla lekarzy z niepublicznych przychodni. Ustawa dotyczy jednak wszystkich i ja z jej wykonania będę rozliczana. Gdyby ustawodawca chciał wyprowadzić prywatne podmioty tylko ze szpitali, to by to precyzyjnie zapisał. Ale nie napisał - mówi Bożena Sarna, dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Olsztynie. - Koleżanki z poradni niepublicznej proszą mnie o wystawienie zaświadczenia, że one nie są dla mnie konkurencją, ale ja nie mogę tego napisać. Nie mogę działać wbrew ustawie".
Niektórzy śpią spokojnie
Nie wszyscy dyrektorzy będą tak restrykcyjni w interpretowaniu zapisów ustawy o zakazie konkurencji. W Szpitalu Miejskim w tym samym Olsztynie lekarze-udziałowcy niepublicznych spółek mogą spać spokojnie. "Odrobina dobrej woli dyrektora i ten problem można rozwiązać - twierdzi Joanna Czużdaniuk, dyrektor Szpitala Miejskiego. - Decyzja należy przecież do dyrektora, to on interpretuje ten przepis ustawy i to on decyduje, czy działalność NZOZ-u na jego terenie jest czy nie jest konkurencyjna. W moim szpitalu jest publiczna ginekologia oraz niepubliczny ZOZ ginekologiczno-położniczy. Ale nasz oddział ma drugi stopień referencyjności, a oni pierwszy. Mamy za mało miejsc u siebie i bywa, że wysyłamy pacjentki do nich. To nie jest dla nas żadna konkurencja, ale przy obecnym niedoborze usług uzupełnienie naszej działalności" - twierdzi J. Czużdaniuk.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Beata Lisowska