Jak motywować pacjenta?
Lekarz rodzinny Joanna Sułowska prowadzi praktykę razem z koleżanką. Od 11 lat mają pod opieką ponad 5 tys. pacjentów z jednego z krakowskich blokowisk.
Pacjentów można podzielić na tych po zawale i zagrożonych. Ci pierwsi są wystraszeni, więc zażywają regularnie leki i w zdecydowanej większości podejmują też wyzwanie zmiany trybu życia - rzucają palenie, walczą z nadwagą, zmieniają dietę. Co prawda lęk przed kolejnym zawałem towarzyszy im przez rok, góra trzy lata, ale na ogół przynajmniej częściowo "poprawiają" swój styl życia. Ci drudzy są z reguły oporni, więc najczęściej stosuje się wobec nich metodę kija i marchewki.
Przede wszystkim edukacja
"Chorzy trafiający do mnie po zdiagnozowaniu problemów w poradni kardiologicznej z reguły nic nie wiedzą o swojej chorobie, nie są dostatecznie poinformowani o zagrożeniu i nie wiedzą, jak je ograniczyć. Najpierw konieczna jest więc edukacja" - podkreśla lekarka. Kolejny etap to dokładna ocena czynników ryzyka i omówienie ich z pacjentem. Potem terapia. Farmakoterapię prowadzi zgodnie z zaleceniami. Do rekomendacji dotyczących zmian w stylu życia podchodzi bardzo indywidualnie. Bo łatwo powiedzieć: "proszę rzucić palenie, schudnąć, zmienić dietę, uprawiać sport". Takie są przecież wytyczne. Ale życie wygląda inaczej, kiedy ktoś ma dużo obciążeń. "Trzeba wczuć się w sytuację tego człowieka - jeśli nagle wszystkiego mu zabronimy, nie zrobi nic. Żaden człowiek nie narzuci sobie samych ograniczeń. Albo zrezygnuje z tego, co sprawiało mu przecież przyjemność i wpadnie w depresję. Dlatego uważam, że należy z pacjentem ustalić, od czego zaczniemy - jeśli najważniejsze jest rzucenie palenia, na początek to wystarczy. Czasem pomagam przepisując leki ułatwiające zerwanie z nałogiem" - wyjaśnia Joanna Sułowska.
Za dużo kilogramów
Jej pacjenci z chorobą wieńcową zwykle mają też nadwagę. Przy dużej - kieruje ich do poradni leczenia otyłości. Pomaga skutecznie, choć miała już pacjentów, którzy nie chcieli tam wrócić, bo narzucono im dietę, której w ogóle nie akceptowali. Zwykle więc zachęca do stopniowych, częściowych ograniczeń prowadzących do spadku wagi.
"Co do cholesterolu - tutaj dietą raczej niewiele można zdziałać, chyba że ktoś codziennie je golonkę. Miałam pacjentów z poważną dyslipidemią odżywiających się bardzo zdrowo - przy genetycznej skłonności dietą nie osiągniemy radykalnej zmiany" - opowiada lekarka.
Zdaniem Joanny Sułowskiej, jej właściwie jeszcze młodych pacjentów najbardziej motywuje poczucie zagrożenia. Mówi o nim sporo, czasem wręcz straszy. Na przykład wtedy, gdy ktoś nie zażywa leków: "Nie po to pan bierze leki, żeby mieć ?niski cholesterol", lecz by nie umrzeć na zawał" - mówi. Jeśli ktoś oświadcza, że nie bierze leków na nadciśnienie, bo ostatnio lepiej się czuje, bywa brutalna: "Chce się pan rano obudzić sparaliżowany?!". W skrajnych przypadkach wyciąga kartkę i prosi o napisanie oświadczenia, iż pacjent został poinformowany o zagrożeniu, lecz odmówił leczenia. "Dostanie pan zawału i potem żona przyjdzie do mnie z pretensjami. Niech pan sam weźmie za siebie odpowiedzialność" - prosi wtedy pacjenta. Znamienne, że gdy ktoś z osiedla przejdzie zawał lub udar, natychmiast pojawiają się w jej gabinecie sąsiedzi, celem profilaktycznego przebadania.
Mimo wszystko nigdy nie zapomina o zachętach, mówi o korzyściach: zmniejszeniu zagrożenia, możliwości ograniczenia leków, lepszym samopoczuciu i tak dalej. "Na pewno z pacjentem zagrożonym niewydolnością serca trzeba mieć częsty kontakt - najlepiej raz w miesiącu. Rozmawiamy, chwalę lub krytykuję, mobilizuję. Nie zawsze się udaje, jednak nawet najmniejszy sukces bardzo cieszy" - podkreśla Joanna Sułowska.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Jolanta Grzelak-Hodor