Jeden dzień z... Anną Chrapustą
Dr Anna Chrapusta - chirurg z kilkunastoletnią praktyką, pracuje w zespole doc. Jacka Puchały, ma na koncie liczne sukcesy z zakresu mikrochirurgii, chirurgii rekonstrukcyjnej, plastycznej i chirurgicznego leczenia oparzeń. Od kilku miesięcy w trakcie specjalizacji z chirurgii plastycznej, na czas jej trwania została oddelegowana z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie Prokocimiu do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. L. Rydygiera w Krakowie. Popołudniami dorabia w krakowskim Scanmedzie. Mężatka, mama 7-letniej Maryni.
5.50 Szybki prysznic, kawa, herbata. Nie - najpierw herbata, potem kawa...
6.15 Muszą obudzić Marynię. Mamy dwadzieścia minut, jeśli wyjdziemy później, znów spóźnię się na odprawę.
6.50 O tej porze korek?
7.15 Marynia już w szkole. Na pierwszy dzwonek poczeka na świetlicy. Na szczęście dzisiaj nie była pierwsza. Niedawno przyjechałyśmy parę minut wcześniej i stałyśmy przed zamkniętą jeszcze bramą.
7.30 Chyba się udało. Nie spóźnię się więcej niż 10 minut. A jeszcze po drodze przez telefon załatwiłam parę spraw - z tymi, którzy też zaczynają dzień tak wcześnie.
7.40 Piąte piętro Szpitala im. Rydygiera. Oddział Leczenia Oparzeń i Chirurgii Plastycznej. Odprawa już trwa. Kwalifikacja do zabiegów. Omawiamy plan pracy na dziś. Nie będzie lekko. Nigdy nie jest.
8.00 Muszę iść na wizytę do pacjentów w najcięższym stanie. Trzeba sprawdzić respiratory, żywienie, bilans płynów i mnóstwo innych rzeczy, lecz może szybko się z tym uporam. Trzeba coś zjeść, zanim zacznę operować. Dobrze, że w sklepiku mam założone konto (wpłacam z góry, potem kupuję bezgotówkowo) - załatwię to błyskawicznie, bez kolejki i bez portfela. Pani w kiosku nawet nie pyta, co chcę - od razu podaje mi jogurcik i puszkę rybek. Że też akurat to daje mi najwięcej energii przed zabiegami.
9.30 Jeszcze tylko sprawdzę, czy sala operacyjna jest odpowiednio nagrzana i za chwilę zaczniemy. To młoda kobieta. Oparzenia trzeciego stopnia ponad 70 procent powierzchni ciała. Właściwie cała jest ciężko poparzona, tylko na niewielkiej części brzucha i maleńkich fragmentach ud nie ma spalonej skóry.
9.50 Wszystko gotowe, na sali jakieś 30 stopni. A ja w spodniach, bluzie, ochronnym fartuchu foliowym. Kiedy jeszcze w Prokocimiu salę nagrzewały "kwoki" zawieszone pod sufitem, kolega obliczył, że w czasie kilkugodzinnej operacji traci cztery kilogramy. Ciekawe, ile teraz się traci. Nieważne - na pewno nie grozi mi nadwaga. Dobrze, że dziś nie było problemów z krwią. W ciągu tygodnia dwa razy z braku krwi musieliśmy przekładać zabiegi. A dla tej dziewczyny dużo jej trzeba. Co się z tym krwiodawstwem dzieje?
10.00 Jesteśmy całym zespołem gotowi do pracy. Szybko usuwamy opatrunki, musimy wyciąć martwicę, zrobić przeszczepy.
14.00 Koniec zabiegu. Pacjentka zaraz trafi na OIOM, a ja pod prysznic. Jaka chłodna woda.
14.30 Nasza pacjentka już na OIOM-ie. Wszystko w porządku. Zlecenia na kilkanaście następnych godzin wypisane.
15.00 Wychodzę ze szpitala. Mogę wreszcie zadzwonić do Maryni. Musi dzisiaj posiedzieć na świetlicy do 16.30, bo ja mam zmianę opatrunków w Scanmedzie, a tata też jeszcze w pracy.
15.15 Znowu korek. Szkoda, że po drodze nie mam fast-foodu dla kierowców - zjadłabym w aucie tortillę z sałatką.
15.20 Scanmed. Na szczęście tu nie mam ciężkich przypadków. Zmiana opatrunków idzie błyskawicznie.
16.40 Wreszcie jestem z Marynią. Telefonuję do męża - jeśli nie da rady zrobić po drodze zakupów, to musimy jeszcze wstąpić do delikatesów. Ktoś do mnie telefonuje. Marynia znowu zła, że będąc z nią odbieram telefony od rodzin pacjentów, lecz przecież i tak będą dzwonić, dopóki nie porozmawiam.
17.00 W domu. Miła niespodzianka. Mąż czeka z gorącym obiadem. Wczoraj mieli z Marynią pierożki od babci. Co ja bym bez rodziców zrobiła?
17.30 Marynia musi się jeszcze nauczyć wierszyka. Pierwsza klasa, a tyle nauki. Część zadań robi na świetlicy, jednak i tak zawsze ma trochę pracy w domu.
18.00 Co dzisiaj? Zagramy w szachy czy poćwiczymy taekwondoo? Poruszamy się? Dobrze nam to zrobi, a tatuś na razie nie włącza swojego komputera, więc pewnie siądzie w fotelu i będzie się przyglądał, jak trenujemy. Po co mamy chodzić gdzieś na salę i znowu się rozstawać, skoro sama mogę nauczyć Marynię nomenklatury, układów, ruchów. Przecież trenuję od 15. roku życia. Co prawda teraz tylko dla wspólnej zabawy z córką i wzmocnienia mięśni. Zakładamy kimona. Godzina zdrowej zabawy.
19.00 No i córa ma dylemat - ćwiczymy dalej czy ogląda dobranockę. Jestem z niej dumna - w końcu dziecko lekarzy wie, że lepiej się jeszcze trochę pogimnastykować niż gapić w telewizor.
19.30 Córeczko - kąpiel i do spania. Opowiem Ci bajkę.
20.30 Marynia śpi, mąż pracuje, pora też trochę poczytać.
23.50 Na dzisiaj koniec. To był dobry dzień. I taka ładna pogoda...
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Jolanta Grzelak-Hodor