Jeden dzień z... Bogusławem Maciejewskim
Szef Centrum Onkologii w Gliwicach marzy, aby zrezygnować z dyrektorowania i wrócić do tego, co jest pasjonujące - klinicznej onkologii. "Koledzy nie wiedzą, że to marzenie jest coraz bliżej realnej decyzji. Częściowa emerytura musi być fajna" - mówi Bogusław Maciejewski. ; ;
7.00 Wyćwiczony rytuał poranny, wymienny, bezkolizyjny użytek z łazienki, ja krócej, żona dłużej. Kawa dymi i pachnie, rzut oka w lustrze - ciesz się z następnego dnia w swoim życiu! Papiery, teczka, buty, jeszcze bez płaszcza, bo ciepło, żadnego zderzenia z żoną - nie ma to jak ponad 35 lat praktyki. Żeby tak premier działał z prezydentem, i na odwrót.
7.30 Skok do samochodu i jazda do Instytutu. Żona też w nim pracuje od lat, w przychodni. Układ w pełni zrównoważony, ona szefuje w domu (bezpośrednio), ja w pracy (pośrednio).
8.00 Najpierw spotkanie z moimi zastępcami różnych pionów. Skończył się kolejny etap budowlany pawilonu PET, nie mamy potwierdzenia z MZ obiecanych środków na cyklotron. To grozi wyprowadzeniem ciężkiego sprzętu z budowy. Co robić?
Jedna z refleksji dyrektora:
"Im więcej docentów i profesorów oraz ważnych publikacji w czasopismach międzynarodowych, tym mniejszą część całego budżetu instytutu stanowią środki statutowe przyznawane na działalność naukową. W tym roku zeszły poniżej 3 procent! To nie starcza nawet na pensje wszystkich pracowników naukowych".
I jedna bardziej osobista:
"Do elektronicznych gadżetów mam stosunek równie ignorujący, jak do telefonu komórkowego".
Relację całego dnia szefa gliwickiego Centrum Onkologii znajdziesz w artykule opublikowanym w Pulsie Medycyny nr 19(182) z 26 listopada 2008 r.
AKTUALNA OFERTA PRENUMERATY Aktualna oferta prenumeraty Pulsu Medycyny
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Monika Wysocka