Lekarz, pielęgniarka - wolny zawód
Ostatnie protesty pielęgniarek to akt rozpaczy związku zawodowego
Trzeba przyznać, że porę do zamanifestowania niezadowolenia sztab Doroty Gardias wybrał bardzo dobrze. W przededniu zapowiadanych reform, w tym masowego przekształcania szpitali w spółki, bardzo łatwo rozniecić obawy, że w ramach poszukiwania oszczędności, nowe placówki będą zmuszać pielęgniarki do przechodzenia na kontrakty, co spowoduje zwolnienia i redukcję wynagrodzeń. Łatwo również straszyć pacjentów przemęczonymi, zmuszonymi pracować 300 godzin w miesiącu pielęgniarkami. Łatwo podawać w wątpliwość legalność pielęgniarskich kontraktów. Po tego typu ziarna strachu można teraz sięgać garściami bez obaw, że ktokolwiek sprawdzi, czy jest realna szansa, by coś z nich wykiełkowało. A że jest spore ryzyko wyjścia przy tym na populistę? To już inna sprawa.
Zawsze można liczyć, że większość tych, którzy znają sytuację wyłącznie z mediów, odbierze protest kobiet, postrzeganych stereotypowo jako biedne i przepracowane, za słuszny. Można też liczyć na posłuch licznych działaczek związkowych i przynajmniej parokrotnie większego grona ich koleżanek po fachu. Lektura komentarzy pielęgniarek na branżowych forach internetowych przekonuje, że ten piarowski cel został w dużej mierze osiągnięty. Bo jest jasne: pielęgniarki od lat są straszone kontraktami przez swój główny związek zawodowy. Teraz chodziło o to, by ten strach utrwalić.
Z punktu widzenia interesów OZZPiP sprawa jest niebagatelna. Panie zatrudnione na umowach cywilnoprawnych nie będą chciały należeć do organizacji, która w razie problemów powie im co najwyżej „a nie mówiłyśmy”. Jeśli już, wybiorą raczej stowarzyszenie pielęgniarek kontraktowych. Jest to więc w istocie walka o „rząd dusz” i co za tym idzie – pieniądze.
Dziesięć lat temu organizacje związkowe i samorządowe lekarzy z niechęcią podchodziły do zawierania kontraktów przez przedstawicieli tej grupy zawodowej. Mimo to drzwi dla umów cywilnoprawnych zostały szeroko otwarte. W wielu rejonach na kontraktach pracuje zdecydowana większość lekarzy. Chodzi o wyższe zarobki, co prawda kosztem niższych składek emerytalnych, ale jednak na tyle kuszące, by te i inne niedogodności znieść. Z pielęgniarkami jest podobnie. Te, które zdecydowały się na kontrakt, na ogół nie narzekają. Chętnie biorą nadgodziny, także na innych oddziałach i w innych placówkach. Z oczywistych powodów pielęgniarki kontraktowe rzadziej korzystają ze zwolnień lekarskich. Wspomniana elastyczność i dyspozycyjność jest bardzo korzystna dla pracodawcy. I nie jest wcale prawdą, że wynagrodzenia oferowane pielęgniarkom kontraktowym są rażąco niższe od wynagrodzeń lekarzy. Najczęściej bowiem stawki proponowane kontraktowcom wynikają z dotychczasowych siatek płac. Dlatego doświadczona pielęgniarka może liczyć na podobne pieniądze jak lekarz z kilkuletnim stażem. Za pracę w wymiarze nieco przekraczającym etat oznacza to 6-8 tys. złotych brutto. Nawet jeśli oprócz obowiązkowych składek uwzględnimy dobrowolne, systematyczne oszczędzanie na emeryturę, to i tak to, co zostaje w kieszeni, nie wygląda źle. Nie jest już tak, że pielęgniarki zajmują ostatnie pozycje na listach płac.
Wysokie koszty pracy z jednej strony, a przyzwolenie państwa na umowy kontraktowe dla lekarzy i pielęgniarek z drugiej oznaczają, że najprawdopodobniej ta forma zatrudnienia stanie się dominującą w obydwu podstawowych zawodach medycznych. Dlatego związki zawodowe oraz samorządy lekarzy i pielęgniarek, zamiast boczyć się na kontrakty, powinny – obok wsparcia prawnego – pomyśleć o stworzeniu branżowego funduszu emerytalnego. Wyważać drzwi nie trzeba, bo gotowy wzorzec jest za Odrą.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Sławomir Badurek