Lekarzu, radź sobie sam
Sławomir Badurek uważa, że grudniowe zawieszenie protestu pieczątkowego było największym błędem w sporze lekarzy z NFZ.
Podpisać czy nie podpisać? Oto jest pytanie, które nadal nurtuje wielu lekarzy. Szczerze mówiąc, nie mam dobrej odpowiedzi. Jeśli to możliwe, a jest tak w przypadku lekarzy, którzy rzadko wypisują recepty albo mogą leczyć swoich chorych „równie tanio” bez refundacji — doradzam niepodpisywanie. Nowa umowa, podobnie zresztą jak stara, roi się od zapisów niebezpiecznych nawet dla największych skrupulantów. O ile tylko enefzetowski kontroler będzie chciał kogoś ukarać, zrobi to niechybnie. Po co więc pchać się na bagna, skoro można przejść suchą stopą? Sam umowy z NFZ nie podpisałem, ale nie wykluczam, że to zrobię, bo w diabetologii brak możliwości wypisywania leków refundowanych to problem, a prawdopodobieństwo wynegocjowania przez organizacje lekarskie bezpieczniejszych zapisów jest małe.
Praprzyczyną obecnego stanu jest wmanewrowanie nas w skomplikowane, nieprzejrzyste i pełne dotkliwych kar umowy. Upraszczając, lek jest dla lekarza takim samym narzędziem jak stetoskop, skalpel albo rurka intubacyjna. I tak jak nie podpisuje się z ubezpieczycielem wielostronicowej zgody na używanie stetoskopu, skalpela i rurki intubacyjnej, choć wszem wiadomo, że wykorzystanie wspomnianych przyrządów niesie wiele konsekwencji, w tym finansowych, tak nie powinno się zmuszać lekarza do upraszania się o łaskę prowadzenia farmakoterapii zgodnie ze współczesną wiedzą, możliwościami finansowymi państwa i pacjenta. Gdybyśmy żyli w normalnej rzeczywistości, niepotrzebne byłoby nawet najprostsze zgłoszenie NFZ chęci wypisywania leków. No bo skoro ktoś jest lekarzem i ma prawo wykonywania zawodu, to jasne jest, że w XXI wieku będzie chciał wypisywać pacjentom recepty, a nie tylko zalecać bańki, lewatywy i ziółka z lasu. Nie budzi przy tym wątpliwości, że lekarz bierze za to, co robi odpowiedzialność. Można go ścigać za błędy terapii albo nadużycia w obrocie lekami. Są na to stosowne paragrafy. To zaś, ile pacjent płaci za lek w aptece, wynika z jego (a nie lekarza!) umowy z państwem reprezentowanym przez NFZ.
Tymczasem u nas dwie strony — NFZ i lekarz — umawiają się po to, by skorzystał ten trzeci, czyli pacjent. Co kuriozalne, spośród sygnatariuszy umowy jeden ma same obowiązki i musi się godzić na kary wymierzane „po uważaniu”. To chore. Byłoby nienormalne, gdyby środowisko lekarskie nie protestowało. Niestety, przez lata problem był przez nas, a tak naprawdę naszych reprezentantów, ignorowany. Zmieniło się to niedługo przed wejściem nowej ustawy refundacyjnej. Można było odnieść sukces, gdyby dobrze pomyślany protest pieczątkowy nie został w grudniu ubiegłego roku pochopnie wyhamowany przez prezydium NRL. To był, moim zdaniem, największy błąd w sporze o nowe umowy. Zaważyły obietnice złożone przez nowego ministra. Decyzja spotkała się z lawinową krytyką samorządowych dołów, które nie dały się złapać na lep obiecanek-cacanek. Pod koniec czerwca, gdy dyskusja o umowach na wypisywanie leków refundowanych ponownie znalazła się w zenicie, prezydium NRL znów, podobnie jak w grudniu, postanowiło zawiesić protest. Tym razem dobrą monetą okazała się perspektywa rozwiązania sporu przez profesjonalnego mediatora. Sam pomysł nie był zły.

Rozwiązywanie konfliktów przy udziale mediatora to standard w polityce i wielu dziedzinach gospodarki. Także powierzając przygotowanie odpowiedniego gruntu do mediacji przez Business Centre Club działano racjonalnie. „BCC prowadzi aktywny lobbing gospodarczy na rzecz rozwoju gospodarki wolnorynkowej, tworzenia dobrego prawa, obrony interesów polskich przedsiębiorców. Z członkami Klubu konsultowali się dotychczas wszyscy prezydenci i szefowie rządu RP. Eksperci BCC współtworzą i opiniują ustawy gospodarcze, uczestniczą w pracach komisji parlamentarnych, przekonują do swoich rozwiązań ministrów i posłów” — możemy przeczytać na stronach Klubu. To, że protest wyhamowano przed uzyskaniem zgody szefowej NFZ na mediacje, może oznaczać, że samorządowe władze popełniły dokładnie ten sam błąd co pół roku wcześniej lub... wykorzystały dobry moment, by zaprzestać bezproduktywnego wymachiwania szabelką. Wcześniej bowiem koalicji ministerialno-enefzetowskiej udało się zmarginalizować lekarski protest, przedstawiając go jako szkodliwe dla pacjentów i nieuzasadnione jojczenie wąskiej grupy właścicieli prywatnych gabinetów.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Sławomir Badurek