Minister Kos o indywidualnych praktykach ratowniczych: to rozwiązanie należy poważnie rozważyć
Ratownicy medyczni to stosunkowo liczna grupa zawodowa i ważna część systemu ochrony zdrowia, zdecydowanie warto więc, by posiadali własny samorząd zawodowy. Jego utworzenie pozostaje jednak w gestii samego środowiska, ponieważ to oddolna inicjatywa, którą w jakimś stopniu Ministerstwo Zdrowia może jedynie nadzorować. W tym zakresie ratownicy medyczni będą mogli liczyć na wsparcie resortu – mówi wiceminister zdrowia Marek Kos.

Przed objęciem stanowiska wiceministra zarządzał pan jednym z sandomierskich szpitali. Co skłoniło pana do przyjęcia propozycji minister Leszczyny?
W systemie ochrony zdrowia funkcjonuję od 30 lat. W 1994 roku ukończyłem studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Lublinie. Od tego czasu zdobywałem doświadczenie w wielu placówkach na różnym poziomie systemu opieki zdrowotnej od szpitali powiatowych, przez ratownictwo medyczne i system orzeczniczy Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, po pracę wykładowcy akademickiego. Mam też duże doświadczenie menedżerskie: od 2006 r. pracowałem na stanowisku zastępcy dyrektora szpitala, następnie jako dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Kraśniku. Od 2019 r. zarządzałem Szpitalem Specjalistycznym Ducha Świętego w Sandomierzu. Moje doświadczenie jest więc szerokie i różnorodne, poznałem działanie systemu ochrony zdrowia z wielu stron. Gdy więc dostałem od minister Izabeli Leszczyny propozycję objęcia stanowiska podsekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia, uznałem, że to kolejne wyzwanie na mojej zawodowej ścieżce, które chętnie podejmę. Jak stwierdziłem podczas posiedzenia Rady Powiatu, w którego trakcie złożyłem rezygnację ze stanowiska dyrektora szpitala w Sandomierzu, leczyłem ludzi jako lekarz, leczyłem szpital jako dyrektor, a teraz spróbuję wyleczyć system.
Sam jest pan byłym dyrektorem szpitala, ma pan więc duże doświadczenie w kierowaniu podmiotem leczniczym. Środowisko dyrektorów od dawna alarmuje o pogarszającej się sytuacji finansowej szpitali. Podstawowym postulatem w tym zakresie jest urealnienie wycen.
Gdy sam pełniłem funkcję dyrektora szpitala w Kraśniku, a następnie w Sandomierzu, istotnie zawsze największe wyzwanie stanowiły kwestie finansowe związane z zadłużeniem placówki, wypłatą wynagrodzeń oraz pokryciem kosztów prowadzenia działalności. Muszę jednak zaznaczyć, że zarządzane przeze mnie placówki nie zmagały się z aż tak dużymi trudnościami, co potwierdza obserwacje Ministerstwa Zdrowia oraz Narodowego Funduszu Zdrowia, z których wynika, że sytuacja finansowa sektora szpitalnego jest bardzo zróżnicowana. Szpitalem w Kraśniku zarządzałem przez sześć lat, w tym czasie cztery lata lecznica była „na plusie”, a przez dwa funkcjonowała z niewielką stratą. Przez cztery lata zarządzania placówką w Sandomierzu każdy rok kończyliśmy z dodatnim wynikiem finansowym. Mam oczywiście świadomość, że to głównie zasługa personelu, dzięki zaangażowaniu którego w obu tych szpitalach udawało się zrealizować kontrakt zawarty z NFZ oraz nadwykonania. Trzeba sobie więc zdawać sprawę z tego, że kondycja finansowa szpitali jest uwarunkowana bardzo różnymi czynnikami i regionalnie zróżnicowana.
Jeszcze jako menedżer wielokrotnie podkreślałem, że dyrektorzy oczekują od NFZ przede wszystkim uczciwej zapłaty za wykonane usługi – i podobny postulat słyszę dziś już jako wiceminister. Wiele placówek realizuje zobowiązania wynikające z kontraktu i oczekuje za to należnej zapłaty. Z deklaracji NFZ wynika, że lecznice mogą liczyć na pokrycie kosztów wszystkich zrealizowanych świadczeń, sytuacja pod tym względem również jest zróżnicowana, ponieważ są województwa, gdzie placówki rozliczyły się już z Funduszem, ale są też takie, gdzie NFZ brakuje na to pieniędzy. Problem ten obserwujemy np. na Lubelszczyźnie, gdzie – jak wynika z moich informacji – NFZ brakuje ponad 300 mln zł, by rozliczyć nadwykonania za 2023 rok. Dla porównania problem ten nie występuje na zachodzie Polski, gdzie poziom zrealizowanych nadwykonań jest znacznie niższy, z czego można wnioskować, że realizacja świadczeń jest po prostu lepiej zaplanowana. Sytuacja zdecydowanie wymaga więc bardziej szczegółowej analizy.
Jednym z postulatów środowiska dyrektorów pozostaje urealnienie wycen, szczególnie w podstawowych zakresach świadczeń, realizowanych przede wszystkim przez szpitale powiatowe, jak chirurgia ogólna czy interna. Zgodzę się z tym, że poziom wycen nie jest wysoki. Odbyłem już spotkanie z przedstawicielami środowiska chirurgów ogólnych, m.in. konsultantem krajowym w tej dziedzinie prof. Grzegorzem Wallnerem, podczas którego ten temat także został poruszony. W najbliższym czasie Ministerstwo Zdrowia zleci Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji ponowne wycenienie świadczeń z obszaru chirurgii ogólnej. Dziś oddziały chirurgii ogólnej są często dla dyrektorów obciążeniem: szpital musi pokrywać koszty obsady kadrowej, płacić za utrzymywanie gotowości i utrzymywać blok operacyjny, co jest bardzo kosztowne. Chciałbym też dodać, że pod kątem wycen MZ pochyla się nad wszystkimi zakresami świadczeń, choć oczywiście niektóre, takie jak np. psychiatria, będą priorytetem przy decyzji o ewentualnej korekcie. Musi ona uwzględniać nie tylko koszty wynagrodzeń, rosnących od 1 lipca, ale też rosnące koszty prowadzenia działalności wynikające z inflacji i m.in. wzrostu kosztów leków.
Wiele kontrowersji w poprzedniej kadencji wzbudziła zapowiadana ustawa o modernizacji szpitalnictwa. Czy w pana ocenie dyskusja o restrukturyzacji sektora szpitalnego powinna wrócić?
Zagadnienie jest skomplikowane, więc z pewnością merytoryczna dyskusja i współpraca ze wszystkimi interesariuszami jest jak najbardziej wskazana. W Departamencie Analiz i Strategii MZ trwają już prace analityczne, których celem jest ocena zasobów i struktury polskiego szpitalnictwa. Musimy sobie zdawać sprawę, że pewne zmiany po prostu wymuszą na nas trendy demograficzne, co najlepiej widać na przykładzie oddziałów ginekologiczno-położniczych. Liczba urodzeń w Polsce sukcesywnie spada i zasadnym pytaniem pozostaje, na ile baza oddziałów powinna zostać do tego trendu dostosowana, tym bardziej że ze względu na ich specyfikę utrzymywanie oddziałów ginekologiczno-położniczych jest dla szpitali, szczególnie na I poziomie zabezpieczenia szpitalnego, bardzo kosztowne. Nie ma możliwości, by oddział realizujący rocznie ponad 100 porodów, dodatkowo przy założeniu, że nawet połowa kończy się cesarskim cięciem, będzie się finansowo bilansował. Na to nakładają się względy bezpieczeństwa: w takich oddziałach poziom doświadczenia personelu i bezpieczeństwa pacjentek jest o wiele niższy. Podobny problem obserwujemy w chirurgii ogólnej. Dziś w Polsce funkcjonuje ok. 500 oddziałów chirurgii ogólnej, tymczasem chirurgów dramatycznie brakuje. W ostatnim naborze na rezydentury ponad 400 miejsc specjalizacyjnych pozostało nieobsadzonych.
Struktura polskiego szpitalnictwa wymaga więc przekształceń, ale chciałbym podkreślić, że Ministerstwo Zdrowia niczego nie będzie w tym zakresie narzucało. Najpierw chcemy dokładnie przeanalizować sytuację, a następnie w dialogu z ekspertami wypracować optymalne rozwiązanie. Nie będziemy likwidować szpitali powiatowych, zresztą podmiotem tworzącym dla szpitala powiatowego jest powiat i to do władz powiatu będzie należała ostateczne decyzja co do ewentualnej konsolidacji czy innych działań. Jeśli powiat będzie stać na to, by ze względów społecznych utrzymywać oddział przynoszący kilka milionów złotych straty rocznie, resort nie będzie w takie decyzje ingerował.
POLECAMY TAKŻE: Wojciech Konieczny: samo oddłużenie szpitali nie wystarczy. Sektorem szpitalnym rządziła dotychczas polityka i zakłamanie [WYWIAD]
W styczniu odbyło się pierwsze spotkanie nowego kierownictwa resortu z przedstawicielami środowiska ratowników medycznych. Środowisko oczekuje m.in. umożliwienia wykonywania zawodu ratownika medycznego w formie indywidualnej praktyki zawodowej oraz wsparcia finansowego samorządu zawodowego w początkowej fazie jego działalności. Co na te postulaty Ministerstwo Zdrowia?
Ratownicy medyczni to stosunkowo liczna grupa zawodowa i ważna część systemu ochrony zdrowia, zdecydowanie warto więc, by posiadali własny samorząd zawodowy. Jego utworzenie pozostaje jednak w gestii samego środowiska, ponieważ to oddolna inicjatywa, którą w jakimś stopniu Ministerstwo Zdrowia może jedynie nadzorować. Jak już wspomniałem, środowisko jest liczne, ale nieskonsolidowane. W jego ramach funkcjonuje wiele osób z ciekawymi propozycjami na rozwiązania istotne dla zawodu ratownika medycznego i przyszłego samorządu. W tym zakresie ratownicy medyczni będą mogli liczyć na wsparcie resortu. Samorząd zawodowy, gdy już powstanie, będzie finansowany na tych samych zasadach, co samorządy innych zawodów medycznych: ze składek swoich członków.
Zapisy o indywidualnych praktykach, które znajdują się w ustawie o działalności leczniczej, dotyczą lekarzy oraz pielęgniarek, położnych i fizjoterapeutów. Dlaczego nie ratowników medycznych? Ustawa jest z 2011 r., gdy nie było planów m.in. na nowy system kształcenia ratowników medycznych. W mojej ocenie dziś warto byłoby uzupełnić jej zapisy, tak aby ratownicy medyczni również mogli prowadzić indywidualne praktyki. Chciałbym, by kolejne spotkanie odbyło się być może pod koniec lutego, tak abyśmy mogli podyskutować nad konkretnymi rozwiązaniami. Warto dyskutować o zakresie uprawnień ratowników medycznych. Przypomnę, że w czasie pandemii COVID-19 ratownicy medyczni mogli pobierać materiał z górnych dróg oddechowych pacjenta oraz przeprowadzać testy antygenowe na obecność wirusów. Moim zdaniem warto do tego rozwiązania wrócić, pracujemy nad stosownym rozporządzeniem w tej sprawie.
Jakie są pańskie pierwsze wrażenia po tych kilku tygodniach pracy w MZ? Czy w resorcie jest czas na analityczne i planowe działanie, czy jednak praca ministra to w większości gaszenie pożarów?
Po naszych poprzednikach zostało kilka spraw, które wymagały szybkiej interwencji. Najlepszym przykładem jest wdrożenie Krajowej Sieci Onkologicznej. Wymagało ono przygotowania dziewięciu rozporządzeń, a mimo toczących się prac, powstały zaledwie dwa, stąd konieczność przesunięcia wdrożenia o rok, aby nie pozbawić dostępu do leczenia istotnej części pacjentów. Praca na stanowisku wiceministra jest więc niełatwa, ale daje ogromną satysfakcję i poczucie realnego wpływu na system.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Prof. Robert Gałązkowski szefem mobilnej grupy zabezpieczenia medycznego LPR
Źródło: Puls Medycyny