Nie ma kryzysu medycyny rodzinnej
W całym systemie, jaki by on nie był, medycyna rodzinna ma się nieźle: wiele wytrzymała i rozwija się, określiła swoje priorytety, ma duże osiągnięcia. Postawiliśmy na rozwój zawodowy lekarzy, organizujemy szkolenia i dostęp do nich jest nieograniczony. Domniemany kryzys medycyny rodzinnej to głównie medialne insynuacje - mówi prof. Witold Lukas, konsultant krajowy w dziedzinie medycyny rodzinnej.
Idylliczny obraz praktyki lekarskiej znajdziemy tylko w podręczniku. W życiu jest on weryfikowany przez czynnik ludzki, stresy i rzeczywistość. Dla wielu lekarzy pewnego rodzaju weryfikacją umiejętności pracy w ramach prywatnej praktyki była np. sprawozdawczość. Na terenie woj. śląskiego wszyscy przyzwyczaili się już do programu Start, który działa od lat i jest codziennością każdego lekarza. Sprawozdawczość nie budzi tu już emocji. Jednak w innych województwach różnie to wygląda.
W kierunku akredytacji
Idealnym rozwiązaniem dla wyrównania poziomu wszystkich praktyk rodzinnych byłaby akredytacja i uzyskanie certyfikatu jakości praktyki poprzez osiągnięcie wytyczonych standardów i proces recertyfikacji.
Na jakość składa się szereg czynników: sprawowanie opieki nad pacjentami, prowadzenie dokumentacji (najlepiej elektronicznej), zarządzanie personelem, rozwój zawodowy poszczególnych pracowników, współpraca personelu między sobą (np. lekarzy z pielęgniarkami), stała ocena satysfakcji pacjentów. Ważnym elementem jest regularne badanie, jak pacjenci odbierają funkcjonowanie praktyki - sprawdza się to za pomocą anonimowego kwestionariusza. Akredytacja opiera się na twardych wskaźnikach jakości, na wszystko trzeba mieć dowody, np. gdy pracuję z personelem, muszę mieć adnotacje z zebrań z pracownikami, z organizowanych szkoleń itd.
Niestety, akredytacja napotyka na szereg kłopotów, przede wszystkim jest kosztowna. Trzeba wpłacić odpowiednie kwoty za samą procedurę oraz za wcześniejsze szkolenia, na które wysyła się jednego lub dwóch pracowników, by zorientowali się, na czym to polega. Tymczasem płatnik na razie nie rozróżnia praktyki akredytowanej od nieakredytowanej. Konieczna jest zachęta. Promowanie akredytowanej praktyki, np. poprzez preferencyjne traktowanie, stałoby się bodźcem dla pozostałych.
Do tej chwili akredytowało się co najmniej 30 praktyk - to jednak wciąż niewielki procent. Wiem jednak, że kolejnych 100 osób już się przeszkoliło, co oznacza, że niebawem będą kolejne wnioski o akredytacje. Jest to jednak długotrwały i niełatwy proces.
Łatwiej w grupie
W poprawie jakości praktyk rodzinnych duży nacisk kładziemy na rozwój zawodowy w oparciu o grupy rówieśniczo-koleżeńskie. To forma zupełnie nieznana w innych specjalnościach lekarskich. Polega na tworzeniu grup lekarzy złożonych z kilku okolicznych praktyk. Lekarze tam pracujący wraz z pielęgniarkami organizują wspólne spotkania i razem próbują rozwiązywać swoje problemy, np. dotyczące diagnostyki jakiegoś schorzenia, badań przesiewowych, usprawnienia dokumentacji, poprawy pracy recepcji itp. Są to problemy, które można przedyskutować w zespole dwóch, trzech praktyk, wymienić się doświadczeniami, wspólnie znaleźć wyjście z sytuacji.
Taki system działa już w kilku województwach, ale nie wszędzie przyjmowany jest z entuzjazmem. Nie wszyscy się garną do zespołowych spotkań, nie wszyscy mają czas, nie wszyscy chcą go znaleźć. Przeszkodą bywa też obawa przed konkurencją, bo jednak przy tak bliskiej współpracy ujawnia się pewne obszary swojej działalności przed kolegami. Niemniej wydaje się, że to właściwy kierunek.
W całym systemie, jaki by on nie był, medycyna rodzinna ma się nieźle: wiele wytrzymała i rozwija się, określiła swoje priorytety, ma duże osiągnięcia. Postawiliśmy na rozwój zawodowy lekarzy, organizujemy szkolenia i dostęp do nich jest nieograniczony. Jest naprawdę masa działań, które dostarczają lekarzom możliwości, by doskonalili się w specyficznych, klinicznych problemach. Domniemany kryzys medycyny rodzinnej to głównie medialne insynuacje.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Notowała Monika Wysocka