Pielęgniarka partnerem lekarza w procesie leczenia
Pielęgniarki wciąż domagają się podwyżek pensji, które dalece odbiegają od zarobków lekarzy. "Nigdy nie twierdziłam, że pielęgniarki i położne są pępkiem świata, ale na pewno jesteśmy znaczącym elementem systemu ochrony zdrowia. I dlatego rząd musi zmienić politykę kadrową wobec nas" - mówi Elżbieta Buczkowska, prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych.
Nasze wynagrodzenia kształtują się różnie, ale wciąż są zdecydowanie za niskie, bywają nawet na poziomie minimalnej płacy (1276 zł brutto). Niestety, polski system - wzorem krajów zachodnich - nie gwarantuje nam minimalnego wynagrodzenia, więc dyrektorzy szpitali i poradni prowadzą politykę płacową, jak chcą.
Nie zazdroszczę kolegom lekarzom i ani mi w głowie porównywanie naszych uposażeń. Ale nie może być tak, że dyspozycyjność lekarza na tzw. dyżurze świątecznym jest tak samo opłacana jak ciężka praca pielęgniarki przez cały miesiąc, nierzadko pielęgniarki z tytułem specjalisty lub z wyższym wykształceniem. Lekarze na kontraktach zarabiają po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, a mimo to nie wszyscy są usatysfakcjonowani. Nie rozumiem tego, chyba się zagubili w swoich roszczeniach finansowych.
Na jakie pieniądze mogą liczyć pielęgniarki prowadzące własne praktyki?
Pielęgniarka mająca kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia w podstawowej opiece zdrowotnej może liczyć maksymalnie na 6,2 tys. zł. Z tych pieniędzy musi wynająć gabinet, zakupić sprzęt, dojechać do pacjentów na obszarze 30 km, opłacić ubezpieczenie itd. Jeśli zostanie jej z tego 3 tys. zł dochodu, to moim zdaniem nie jest to przesadnie dużo, szczególnie że ostatnie zlecenia wynikające z terapii wykonuje nawet o godz. 20, a jeśli trzeba - jedzie do domu pacjenta w niedzielę czy święta (często bez zapłaty ze strony NFZ). Nigdy nie twierdziłam, że pielęgniarki i położne są pępkiem świata, ale na pewno jesteśmy znaczącym elementem systemu ochrony zdrowia. I dlatego rząd musi zmienić politykę kadrową wobec nas. W przeciwnym razie doprowadzi się do tego, że za parę lat każda pielęgniarka będzie naprawdę na wagę złota.
Wciąż słyszymy, że pielęgniarek jest w Polsce za dużo.
Nic podobnego. W Unii Europejskiej Polska ma najniższy wskaźnik zatrudnionych pielęgniarek na liczbę mieszkańców. U nas na 1000 mieszkańców przypada średnio 4,9 pielęgniarek, podczas gdy w Niemczech i Wielkiej Brytanii - 9,7, a we Francji - 7,3. I mimo to te państwa ciągle poszukują pielęgniarek do pracy, drenując polski rynek pracy. Bo tam pielęgniarki zatrudniane są także do opieki nad ludźmi starymi, niedołężnymi, niepełnosprawnymi, rezydentami zakładów pielęgnacyjno-opiekuńczych, pielęgnacyjno-leczniczych, prywatnych domów i pensjonatów dla seniorów. Natomiast w Polsce pielęgniarki w domach pomocy społecznej są zwalniane z pracy, zgodnie z przyjętym przez ministra pracy kierunkiem działań w zakresie "odmedyczniania" domów pomocy społecznej.
Ale prawo wykonywania zawodu pielęgniarki ma w Polsce aż 270 tys. osób...
Z czego prawie 52 tys. w ogóle w nim nie pracuje. W tej grupie są emerytki, rencistki i osoby, które nie mają zamiaru podjąć pracy w zawodzie. Powoli zaczyna brakować pielęgniarek z powodu luki pokoleniowej. Obecna średnia wieku w zawodzie wynosi 46 lat. Dominują roczniki, które kończyły dawne szkoły pielęgniarskie. Od 2004 r. mamy jednolity system kształcenia na poziomie trzyletnich studiów licencjackich. Ale wykształcenie odpowiedniej liczby licencjatów wymaga czasu i środków finansowych. Niestety, decydenci zdają się tego nie zauważać. To nie jest zawód, do którego kwalifikacje można uzyskać po ukończeniu kursu.
Podobno pojawił się pomysł powrotu do starego, szybszego systemu kształcenia pielęgniarek.
Jesteśmy temu zdecydowanie przeciwne. Obecny system nie jest może doskonały, ale pozwala na profesjonalne przygotowanie do zawodu, a zdobyte w akredytowanych uczelniach uprawnienia są honorowane za granicą. Ktoś chce celowo powrotu do poprzedniego systemu, by kwalifikacje polskich pielęgniarek nie były uznawane w UE i w ten sposób zatrzymać je w kraju. wiadome tworzenie takich barier jest sprzeczne z prawami człowieka i prawodawstwem UE.
Na przyszłe pielęgniarki i położne czeka co roku blisko 10 tys. miejsc na studiach licencjackich. Czy to wystarczy?
Tak naprawdę nikt nie przeprowadził rzetelnej analizy, ile będzie potrzebnych pielęgniarek opieki ogólnej dla systemu ochrony zdrowia i systemu opieki społecznej w całym kraju i w poszczególnych województwach w związku ze zmianami demograficznymi, przede wszystkim wydłużaniem się czasu życia oraz rosnącą populacją osób starszych. Limit 10 tys. rocznie wydaje się optymalny pod warunkiem, że w Polsce pojawią się możliwości awansu zawodowego i społecznego pielęgniarek i położnych, a przede wszystkim wzrosną ich wynagrodzenia. Inaczej połowa świeżo upieczonych licencjatów wyjedzie za granicę i inwestycja w edukację okaże się chybiona.
W urzędach pracy zarejestrowanych jest jednak kilka tysięcy bezrobotnych pielęgniarek.
Te liczby o niczym nie świadczą. Bezrobotne osoby wykazują swoje wykształcenie, ale zazwyczaj w zawodzie nigdy nie pracowały lub mają długi okres przerwy w jego wykonywaniu i nie zamierzają podjąć pracy w szpitalach w systemie zmianowym.
Często pielęgniarki wybierają emigrację zarobkową - jadą tam, gdzie system opieki zdrowotnej jest zainteresowany pielęgniarkami, stwarza im odpowiednie warunki ekonomiczne (np. zapewnia mieszkanie), gdzie mogą się kształcić na koszt państwa, a w pracy cieszą się dużą samodzielnością. U nas tego nie ma.
Od 2004 r. izba wydała już około 15 tys. zaświadczeń o kwalifikacjach do wykonywania zawodu, niezbędnych pielęgniarce do podjęcia pracy za granicą. Szacujemy, że co najmniej połowa z wnioskujących o nie osób wyjechała. Młodzież patrzy na swoją przyszłość przez pryzmat awansu zawodowego, społecznego i ekonomicznego. Nie możemy ciągle odwoływać się do etosu zawodu. Najwyższy czas, by pielęgniarki naczelne w szpitalach miały uprawnienia do prowadzenia polityki kadrowej, mogły planować kształcenie ustawiczne i awans zawodowy swojej kadry.
Nie chodzi zatem tylko o pieniądze?
Chcemy nareszcie być traktowane w pracy jak partner w procesie leczenia, a nie jak siostry miłosierdzia lub roboty, wykonujące tylko zlecenia lekarzy. Niestety, w Polsce część środowiska lekarskiego nadal uważa, że pielęgniarka - mimo posiadanych kwalifikacji - nie ma prawa w ramach swoich uprawnień samodzielnie prowadzić pacjenta. Ciągle jesteśmy postrzegane jak najemnicy wynajęci do obsługi lekarza. Jeśli chcemy przyciągnąć młode pokolenie do tego zawodu, to nasz status musi się zmienić.
Ale to wymaga zmiany w świadomości samych pielęgniarek i położnych...
I kadry zarządzającej w placówkach medycznych, która szukając oszczędności, nie stosuje się do przepisów o minimalnych normach zatrudnienia pielęgniarek, położnych i przerzuca na nie zadania innych grup zawodowych. Pielęgniarkom narzuca się pozakompetencyjne czynności, takie jak kodowanie procedur, przepisywanie dokumentacji medycznej, przynoszenie leków z aptek, prace salowych. A one się na to godzą z różnych powodów: z lęku przed utratą pracy czy mobbingiem, z braku znajomości przepisów prawnych, a często po prostu w dobrej wierze. Zarządzanie za pomocą strachu jest niedopuszczalne.
Pielęgniarka, której zadaniem jest pielęgnacja chorego, dwoi się i troi, a mimo to nie ma czasu, żeby przystanąć przy łóżku pacjenta i porozmawiać, wesprzeć go psychicznie, edukować. Nikt też nie monitoruje zdarzeń niepożądanych z powodu braku pielęgniarek i związanych z tym zjawisk epidemiologicznych czy powikłań w stanie zdrowia pacjentów. Pacjenci skazani są na odleżyny, przykurcze, depresję, mają myśli samobójcze, może nawet dojść do zgonu tylko dlatego, że na jedną pielęgniarkę przypada 30 podopiecznych. Niebezpiecznie zbliżyliśmy się do granicy ryzyka, gdzie system przestaje być bezpieczny dla pacjenta.
To po co pielęgniarki i położne mają samorząd zawodowy, skoro dopuszcza do takich sytuacji?
Znaczenie samorządu zawodowego często jest nieuświadamiane przez wielu decydentów, zwolenników i przeciwników naszych zawodów. Od lat wskazujemy opinii społecznej i Ministerstwu Zdrowia sprzeczności i niespójności w aktach prawnych regulujących ochronę zdrowia. Zwracamy uwagę na destabilizację opieki nad pacjentami głównie z powodu niedoboru kadry pielęgniarek i położnych.
Niestety, nikt z zarządzających nie porusza tego problemu, wręcz przeciwnie - panuje dziwna zmowa milczenia. Występując w imieniu środowiska pielęgniarek i położnych spotykamy się z brakiem nie tylko zrozumienia ze strony rządzących, ale manipulowaniem informacjami, co stawia nasze zawody w pozycji peryferyjnej. Spotykamy się coraz częściej z arogancją, brakiem faktycznego dialogu w sprawach ochrony zdrowia. Popiera się koniunkturalizm, partykularne interesy jednej grupy zawodowej. Przed nami więc ogrom pracy, żeby to zmienić. Ale przede wszystkim chcemy zadbać o jakość systemu kształcenia zawodowego, spójne prawo regulujące nasze zawody, profesjonalną kierowniczą kadrę pielęgniarską. Występujemy przecież w imieniu dobra publicznego, czyli interesu pacjenta i jego praw. Podejmujemy działania, aby zmieniać obraz współczesnego pielęgniarstwa, którego misją jest człowiek, jego zdrowie, dobrostan psychiczny, fizyczny i społeczny. Gdyby nie było samorządu, nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Rozmawiała Ewa Szarkowska