Święta na oddziale ratunkowym
"Może przyjemniej jest siedzieć przy stole z rodziną, ale akurat na naszym oddziale mamy tak świetny, zgrany zespół, tak rodzinną atmosferę, że zdarza się, iż niektórzy wolą spędzić ten dzień w szpitalu niż np. z teściami" - lekarze snują - specjalnie dla Pulsu Medycyny - wigilijne opowieści.
Kiedy zaczyna się "świąteczny" napływ pacjentów na oddziały ratunkowe?
- Pierwsza fala chorych to osoby starsze, które rodziny usiłują "wcisnąć" do szpitala na święta. Co sprytniejsi zaczynają wcześniej, na około tydzień przed świętami, ale też nie za wcześnie - żeby przypadkiem chory nie wyszedł na święta. Zdarzają się też drastyczne przypadki, że chorzy ci nie dostają leków i przyjeżdżają w stanie wymagającym natychmiastowej interwencji. Oczywiście nie mamy na to żadnych dowodów, ale w niektórych przypadkach nietrudno to rozpoznać - wiele z tych osób jest nam znanych, ponieważ wracają do nas regularnie i zazwyczaj wiąże się to z niebraniem leków.
Niemal równolegle z nimi napływa fala osób samotnych, które same chcą dostać się do szpitala, bo okres świąteczny jest dla nich zbyt trudny. Chcą spędzić święta wśród ludzi, wolą być w szpitalu, niż siedzieć w tych dniach samotnie w domu.
Jakie najczęstsze prawdziwe dolegliwości zmuszają Polaków do pobytu w szpitalu w święta?
- Zazwyczaj są to dolegliwości gastryczne, wynikające z przejedzenia. Są to np. chorzy z przewlekłym zapaleniem trzustki, które zaostrzyło się w wyniku błędów dietetycznych. Poza tym jest mnóstwo zaostrzeń choroby wieńcowej czy nadciśnienia, czyli takich stanów, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Choć muszę przyznać, że napływ takich pacjentów w Wigilię jest o tyle mniejszy, że ci chorzy - dopóki objawy nie nabiorą jakiegoś szczególnego nasilenia - starają się zrobić wszystko, by spędzić święta z rodziną. Często jednak u niektórych osób emocje, fakt, że są przewożeni do innego domu, nasilają dolegliwości.
Coś nie narzeka pan na pacjentów "po spożyciu"...
- Narzekam, oczywiście. Tyle, że to dla nas chleb powszedni. Poza zwiększoną falą przypadków gastrycznych, druga wyróżniająca się grupa problemów związana jest z nadużywaniem alkoholu. W przypadku zwykłych objawów przepicia, gdy nic innego się nie dzieje, odsyłamy takich pacjentów do izby wytrzeźwień. Szpital jest dla ludzi chorych. W Łodzi mamy to szczęście, że jest izba wytrzeźwień (teraz to się nazywa Miejski Ośrodek Profilaktyki i Terapii Uzależnień - MOPiT). Ale wiem, że są szpitale, które nie mają gdzie odsyłać pijanych.
Alkoholicy to wielki problem dla szpitali. Wciąż postuluję stworzenie specjalnego oddziału dla ludzi nadużywających alkoholu. Uważam, że ci pacjenci powinni płacić za pobyt w szpitalu. Owszem, jest to choroba, ale jeśli ktoś nie chce się leczyć, a w dodatku pije w miejscu publicznym i następnie musi mu pomagać lub leczyć go cały zespół ludzi - powinien ponosić koszty z tym związane. Zanim policja, której interwencja też przecież kosztuje, ruszy z ulicy pijanego, musi wezwać lekarza. Jeden wyjazd karetki to wydatek 100-120 zł. Jeżeli konieczna jest wizyta w SOR, to całość "obsługi" wynosi ok. 500 zł. A jeśli pacjent miał rozciętą głowę, to konieczna jest tomografia, czasami zdarza się, że nawet trzeba ją wykonywać kilkakrotnie w ciągu doby - jeśli człowiek ponownie dozna urazu, co wcale nie jest rzadkością. Nikt nie zaryzykuje przecież sprawy sądowej!
Do tego część z tych osób jest bezdomna. Jeśli nie zostawiamy ich na oddziale, to karetką straży miejskiej (jedna na całe miasto) lub przewozem medycznym odsyłamy ich do noclegowni. To też kosztuje.
A jak wyglądają wigilijne dyżury lekarzy? Jaki świąteczny dyżur szczególnie zapada w pamięć? Jak wyglądają na SOR-ze sylwestrowe noce?
Artykuł z odpowiedziami na te pytania znajdziesz w Pulsie Medycyny nr 20(183) z 10 grudnia 2008 r.
AKTUALNA OFERTA PRENUMERATY Aktualna oferta prenumeraty Pulsu Medycyny
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Monika Wysocka