Brakuje miejsc na porodówkach
Co roku liczba porodów wzrasta średnio o 12 tys. Do boomu urodzeniowego jeszcze daleko, jednak już teraz zdarzają się problemy z wolnymi miejscami na oddziałach ginekologiczno-położniczych.
Daleko do boomu
Zdaniem prof. Stanisława Radowickiego, konsultanta krajowego ds. ginekologii i położnictwa, na razie nie ma boomu urodzeń. "Od trzech lat obserwujemy stały, wynoszący ok. 12 tys. rocznie, wzrost liczby narodzin i nie ma powodów do niepokoju" - mówi konsultant. Podjęte z jego inicjatywy wspólnie z Ministerstwem Zdrowia i Narodowym Funduszem Zdrowia działania, zmierzające do wprowadzenia w całym kraju systemu referencyjnego oddziałów położniczych, mają doprowadzić w niedługim czasie do bardziej racjonalnego wykorzystania łóżek położniczych, z równoczesną poprawą jakości świadczonych usług.
"Przed paru laty chciano drastycznie zmniejszyć liczbę łóżek położniczych, czemu się jako jeden z nielicznych sprzeciwiłem. Dzisiaj łóżka te wykorzystywane są w 60-100 proc. - mówi prof. Radowicki. - Owszem, są dni gdy czasowo brakuje miejsca na bloku porodowym. Wynika to z nierównomiernego obłożenia poszczególnych oddziałów oraz problemów kadrowych i zaopatrzenia w odpowiedni sprzęt oddziałów neonatologicznych. W pełni doceniam wysiłki prof. Ewy Helwich, mające na celu poprawę sytuacji. Niemniej jednak zdarza się, że z powodu przepełnienia na oddziale noworodkowym, oddział położniczy - mimo że ma wolne miejsca - nie może przyjąć rodzącej".
Kłopoty neonatologów
Rzeczywiście, neonatolodzy od kilku lat borykają się z ogromnymi problemami w zapewnieniu intensywnej terapii noworodka. Aby ratować życie coraz mniejszych dzieci - a tych przybywa, bo m.in. dzięki metodom wspomaganego rozrodu wzrasta liczba ciąż wielopłodowych, które zwykle kończą się wcześniej - trzeba stosować coraz nowocześniejsze, mniej inwazyjne, ale i droższe urządzenia. Finansowaniem sprzętu zajmują się organy założycielskie szpitali, a te nie mają na ten cel pieniędzy. "Dwa lata temu ówczesny minister zdrowia, prof. Zbigniew Religa powiedział, że nie da mi żadnej nadziei na wymianę starego, zużytego sprzętu niezbędnego do intensywnej terapii noworodków. Po takim stwierdzeniu nie bardzo wiadomo, co robić dalej, to jak walenie głową w mur. Zaniedbania w zakresie inwestycji aparatury są wieloletnie" - podkreśla prof. Ewa Helwich, konsultant krajowy ds. neonatologii.
Położnicy i ginekolodzy spodziewają się także innego rodzaju kłopotów, bo znaczna część oddziałów ginekologiczno-położniczych usytuowana jest w budynkach nie spełniających norm UE. Na razie problem został odsunięty do końca grudnia 2012 roku. Sprawa wymaga jednak rozwiązania dzisiaj, by w przyszłości uniknąć zamykania oddziałów położniczo-ginekologicznych.
Rośnie sektor prywatny
Pewne nadzieje pokładane są w dynamicznie rozwijającym się sektorze prywatnym. Liczba małych klinik położniczych rośnie dość szybko. Dwa lata temu takich placówek było zaledwie 11, dziś działa ich ok. 60. "To jest wentyl bezpieczeństwa. Do tych klinik trafiają pacjentki, które mogą z własnej kieszeni zapłacić za poród. Ale tak być nie musi. Jeśli prywatna placówka zdecyduje się na zawarcie kontraktów z NFZ, wówczas będzie przyjęta każda ubezpieczona ciężarna" - mówi prof. Stanisław Radowicki.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Monika Wysocka