Bugatti, moja miłość
Milion euro za samochód to zaporowa cena. Dlatego zrobił je sobie sam. Wyszło pięknie. Dziś w garażu stoją już dwa modele Bugatti, a dr Jerzy Sokołowski właśnie pracuje nad ramą trzeciego.
"Gdy byłem małym chłopcem, ojciec pokazywał mi te auta na zdjęciach, bardzo mi się podobały. Ale kiedy zobaczyłem ten samochód z bliska, na wystawie - po prostu mnie urzekł, oczarował. Tak bardzo, że po powrocie do domu natychmiast zacząłem zbieranie materiałów i przygotowania do budowy" - opowiada Jerzy Sokołowski. Jak zapewnia, samodzielne konstruowanie pojazdu nie jest takie trudne - trzeba po prostu umieć operować narzędziami, wiercić, przecinać, ciąć blachę, spawać. Dodatkowo jest to fantastyczny sposób na odreagowanie stresu. "Kiedy wracam po dyżurach do domu, schodzę do garażu. To mój sposób na odpoczynek" - mówi.
Dr Jerzy Sokołowski ma specjalizację z położnictwa i ginekologii. Pracuje w sprywatyzowanej przychodni, którą założyli wraz z kilkoma kolegami i koleżankami w Radomiu. "Pracujemy tam sobie spokojnie i obserwujemy, co się dzieje w służbie zdrowia. Ja na szczęście mam jeszcze swój garaż - tu jest zupełnie inny świat" - mówi.
Pilotka i okulary
Pierwszy wybór padł na Bugatti T59, dwuosobowy kabriolet, mocne i szybkie auto z 1934 roku. Wyprodukowano takich zaledwie siedem sztuk. Kopia, którą zrobił dr Sokołowski została zarejestrowana i dopuszczona do ruchu. Zgodnie z przepisami w Polsce można samemu zrobić samochód, ale części: zawieszenie, hamulce, układ kierowniczy muszą mieć homologację. Dlatego wnętrza starych aut są nowoczesne (w przypadku pierwszej kopii, która powstawała 10 lat temu, pochodzą głównie z Poloneza). "Przejechałem nim niewiele, ok. 12. tys km, bo to auto tylko na letnie dni. Ale bardzo lubię nim jeździć, można rozwinąć prędkość nawet do 140 km/h. Tylko trzeba się ciepło ubrać, koniecznie założyć pilotkę i okulary, bo strasznie wieje. Żona nie przepada za tym, udało mi się namówić ją na przejażdżkę tylko kilka razy" - mówi konstruktor.
Choć auto, które zrobił ma wartość składaka, czyli materialnie znaczy niewiele, dla niego jest bezcenne. Poświęcił mu 5 lat życia. "Początek był bardzo ekscytujący. Pojechałem do muzeum we Francji, bo tylko tam można zobaczyć te samochody. Robiłem notatki, rysowałem, planowałem. Potem każdą wolną chwilę po powrocie z pracy spędzałem w garażu" - opowiada dr Sokołowski. Pierwszego wrażenia, gdy skończył auto i uruchomił silnik nigdy nie zapomni. "To było wspaniałe uczucie, a pierwszy wyjazd na tor cartingowy, żeby go ustawić i sprawdzić, wręcz niesamowite" - wspomina.
Z czasem jego hobby zaakceptowali wszyscy - rodzina, znajomi, przyjaciele po prostu identyfikują pana Jerzego z Bugatti.
Nie mam odwagi pożyczać
Ze swoim pierwszym autem dr Sokołowski był na wielu imprezach. Np. dwa lata temu w Zakopanym na tzw. Tatrzańskim Zlocie Pojazdów Zabytkowych im. Jana Rippera, kierowcy wyścigowego, mistrza Polski w latach międzywojennych, który jeździł właśnie autami Bugatti. Skonstruowane przez radomskiego ginekologa auta nie mogą jednak uczestniczyć w konkursie, bo są kopiami, a nie oryginałami. Ale na zlotach starych aut, gdzie przeważają mercedesy i jaguary, jedyne w Polsce Bugatti wzbudza zainteresowanie. Co jakiś czas dzwonią też znajomi z pytaniem, czy wypożyczyłby je np. młodej parze. Ale to nie takie proste. Bugatti T59 nie ma miejsca dla szofera, a auto trzeba umieć prowadzić. "Ma bardzo długą maskę z przodu, więc gdy wyjeżdża się z bocznej ulicy, trzeba wyjechać znacznie dalej na środek, żeby skręcić koła, które są też bardzo wysunięte. Chyba nie miałbym odwagi go pożyczyć" - zwierza się dr Sokołowski. Dlatego jeśli już, to raczej użycza swoje Bugatti na wystawy.
Pasja nie do przezwyciężenia
Zaraz po skończeniu pierwszego auta ośmielony sukcesem dr Sokołowski zabrał się do robienia kolejnej kopii - tym razem Bugattii T32 z 1923 roku, tzw. Tank. To pierwowzór samochodów sportowych, jakie powstawały w latach 30., pierwszych aut z przykrytymi kołami. Brały udział w wyścigach Grand Prix (dzisiejsza Formuła 1). Bugatti stworzył tylko cztery sztuki tego samochodu, jeden egzemplarz jest w muzeum w Miluzie we Francji.
Choć kopia tego auta też jest "na chodzie", nie można go zarejestrować, bo to samochód wyścigowy, a takimi można jeździć tylko po specjalnych torach. Jednak konstruktor jego kopii zachwyca się nim podobnie jak swoim pierwszym dziełem. "Bugatti jest po prostu piękne" - kwituje.
Budowanie replik tych aut szybko okazało się fascynacją nie do przezwyciężenia. Obecnie w radomskim warsztacie, który mieści się przy domowym garażu pana doktora, trwają prace nad kolejnym, trzecim już modelem. Tym razem to auto z 1920 roku, pierwsze, który zbudował słynny konstruktor Bugatti T13 - "malusieńki samochodzik o dużej mocy". Choć ten okaz ma dopiero ramę, myśli dr. Sokołowskiego już krążą wokół kolejnych projektów: kopii Bugatti T30 z 1923 r. (słynny kształt cygara) i w końcu najsłynniejszego z modeli Bugatti T35.
Stare auta mają duszę
Swoją wiedzę o Bugatti Jerzy Sokołowski zebrał i wydał w postaci książki, jedynej w Polsce monografii tej marki. Prezentuje w niej wszystkie auta wyścigowe Ettore Bugattiego, opisy wyścigów, w których brały udział, kierowców rajdowych i nowości konstrukcyjne. Wszystko zebrane i ułożone chronologicznie od 1902 do 1992 roku. "Gdy czyta się historię samochodu, jak to się rozwijało, okazuje się, że pewne pomysły, genialne rozwiązania powstały już dawno, tylko nie było możliwości i materiałów, by je zrobić. Stare auta kryją w sobie wiele myśli ludzkiej i wręcz geniuszu. Mają dusze. To niesamowite" - mówi.
Oprócz kopii Bugatii dr Sokołowski ma jeszcze trzydziestopięcioletniego mercedesa i piętnastoletnie BMW, klasyczną "trójkę". "Są już trochę zniszczone i chcę je odrestaurować, tak by z czasem wszystkie moje auta osiągnęły status zabytkowych" - marzy lekarz.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Monika Wysocka