Ilu naprawdę wyjedzie?

; lek. Sławomir Badurek
opublikowano: 12-05-2004, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna

Czytam w jednym z ogólnopolskich dzienników obszerny artykuł na temat szans zatrudnienia Polaków w rozszerzonej Unii. Konkluzja jest przygnębiająca. Rozbudzone jeszcze przed rokiem apetyty na karierę zawodową w którymś z zachodnioeuropejskich krajów, znacznie się zmniejszyły. Dziś o zarobkowaniu za granicą myślą głównie młodzi, przy czym większość zakłada z góry wykonywanie prostych prac, nie cieszących się zainteresowaniem tubylców.
Żadna to złośliwość dotychczasowych członków Wspólnoty. Sytuacja na rynku pracy w krajach Starego Kontynentu jest en bloc nie najlepsza. Tu decyduje gospodarka, a nie polityka. Dlatego jeśli jest zapotrzebowanie na fachowców określonej branży, to werbuje się ich niezależnie od tego, czy są z Unii, czy nie. Tak było kilka lat temu z informatykami, tak jest teraz z lekarzami. Boom na informatyków z Europy Wschodniej dość szybko przygasł. Z lekarzami może być inaczej. Obok argumentów związanych z demografią i chorobowością, nie da się pominąć specyfiki kształcenia tej grupy zawodowej. Wszędzie na świecie edukacją lekarzy zajmują się tylko nieliczne uczelnie, a studia, choć długie, nie są w stanie w pełni przygotować do zawodu. Na to potrzeba średnio 8-10 lat praktyki zawodowej. Nie da się tego okresu skrócić, bo chodzi tu nie tyle o faszerowanie wiedzą, ile o skomplikowany i trudny do zdefiniowania proces dojrzewania lekarza.
Z tych przyczyn tak łakomym kąskiem dla zagranicznych pracodawców są nasi specjaliści. Dodatkowym atutem są świetne opinie na temat tych, którzy już pracują poza Polską. Wygląda na to, że nie tacy nasi lekarze źli, jak ich polskie media malują. Wspominam o tym, bo sam, będąc świadkiem bezczelnego i bezkarnego publicznego oczerniania któregoś ze znajomych lekarzy, miałem nieraz ochotę wyemigrować do świata, gdzie media są wolne, a nie samowolne. Nie wyjechałem, bo to zawsze był impuls, a takich decyzji nie podejmuje się pod wpływem chwili. Rozmawiając z tymi, którzy wyjechali albo poważnie o tym myślą, utwierdziłem się w przekonaniu, że u źródeł decyzji zawsze stoi długotrwałe i wyjątkowo silne niezadowolenie z tego, co tu w Polsce się robi. W wielu przypadkach jest tak ze względu na żenująco niskie zarobki. Ale znam też lekarzy, którzy zarabiali równowartość kilku średnich krajowych, a mimo to postanowili poszukać szczęścia za granicą. Dlaczego? Bo nie wszystkim odpowiada rola niewolnika swojej pracy. Tym bardziej gdy koniec trwania w tym stanie wyznacza buntujące się wreszcie własne zdrowie.
Pewna dziennikarka powiedziała niedawno w telewizji, że wyjazd doświadczonych specjalistów będzie szansą dla młodych lekarzy. Pani redaktor nie zdaje sobie widać sprawy, że w medycynie przepustką do kariery nie jest zwolnione przez poprzednika stanowisko pracy, a specjalizacja. Szczęśliwi ci, którym uda się szturm na jedno z 314 miejsc rezydenckich, przygotowanych na tę sesję. Pozostali mogą mieć dylemat, co lepsze - praca na zasadach wolontariatu czy nauka któregoś z języków skandynawskich.


Źródło: Puls Medycyny

Podpis: ; lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.