Lista Stu 2006 (miejsca od 1 do 10)

Redakcja
opublikowano: 17-01-2007, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
1. =
Zbigniew Religa
, l. 68, prof., kardiochirurg, minister zdrowia.
Nadal cieszy się bardzo dużym zaufaniem społecznym; według CBOS, w październiku ub.r. ufało mu 60 proc. Polaków. Do sukcesów w 2006 r. zalicza m.in. uchwalenie ustawy o ratownictwie medycznym i zapewnienie mu finansowania z budżetu. W czerwcu ub.r. przedstawił swój 10-punktowy program naprawy systemu ochrony zdrowia w Polsce rozłożony na kilka lat. Niektóre proste elementy tego planu, jak np. zaakceptowane już przez rząd przeznaczenie 20 proc. składki z ubezpieczenia OC kierowców na leczenie osób poszkodowanych w wypadkach drogowych (pieniądze trafią do NFZ) będą dość szybko wdrażane w życie. Inne, jak np. dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne, wprowadzenie koszyka świadczeń gwarantowanych czy stworzenie sieci szpitali, wymagają jeszcze wielomiesięcznych przygotowań.
Pod koniec ub.r. Z. Religa wypowiedział wojnę korupcji wśród lekarzy, co niektórzy działacze samorządu lekarskiego określili jako "działanie pod publiczkę", bo żeby poprawić sytuację "należy skończyć z fikcją, że pacjenci mają w tej chwili dostęp do darmowej opieki lekarskiej". Z. Religa uważa także za swój obowiązek doprowadzenie do likwidacji systemu ordynatorskiego na rzecz konsultanckiego, co zapewne również nie spodoba się środowisku. To on powiedział, że seks to nie choroba i minister nie ma obowiązku przeznaczania pieniędzy na antykoncepcję.
Ostatni raz był na sali operacyjnej trzy dni przed objęciem funkcji ministra. Jak mówi, nie da się łączyć uczciwego uprawiania czynnej medycyny z funkcjami administracyjnymi. "Jestem usatysfakcjonowany swoim życiem zawodowym. Zanim w ogóle przyszło mi do głowy, że mogę być ministrem, już miałem poczucie, że czas na innych. Nie należę do profesorów, którzy nie widzą życia poza wykonywaniem swojego zawodu i osobiście uważam, że jest taki moment, kiedy trzeba odejść, nie wtrącać się w działania innych, nie być przyczepką, bo komuś się wiąże ręce".
Jego pomysł finansowania z budżetu państwa projektu sztucznego serca oceniany jest w środowisku jako skandal. "To wykorzystywanie pozycji do robienia sobie publicity, tak się nie robi". W różnych gremiach można usłyszeć, że lekarze nie chcą być przeciwko niemu, bo bardzo szanują go za to, co zrobił wcześniej, a dokonał rzeczy wielkich. Ale kiedy ostatnio na spotkaniu z lekarzami powiedział: "jestem jednym z was", po sali przeszedł wiele znaczący szmer dezaprobaty.
Zawsze chciał być politykiem i konsekwentnie dążył do tego celu. "Szkoda, że teraz na własne życzenie Z. Religa zmienia swój bardzo pozytywny dotychczas obraz - powiedział jeden z kardiologów. - Kiedyś był autentycznie zatroskany o pacjentów, teraz traktuje ich instrumentalnie. Przeważają inne emocje".
Minister nadal wędkuje. W 2006 r. miał pecha, nic nie złowił na zawodach organizowanych przez aktorów, z którymi jest zaprzyjaźniony. Był też w Norwegii. "Łowiłem tam dużo ryb, ale małe. Takich jak chciałem złowić, 150-160 kg nie było. To był zły sezon" - mówi Z. Religa. Jego pasję dzieli wnuk Maciek, który ma 13 lat i "jest już wyrobionym wędkarzem".


2. +
Andrzej Sośnierz , l. 56, lekarz neurolog, od września 2006 r. prezes Narodowego Funduszu Zdrowia. Jak uważa, to niezbyt fortunny moment na rozpoczęcie pracy w tej instytucji, ponieważ jesienią nie można już było niczego zmienić w zasadach kontraktowania usług medycznych na 2007 r. W dodatku musi się liczyć z rosnącym niezadowoleniem świadczeniodawców, bo w tym roku będzie musiał przekazać 4,5 mld zł na ustawowe podwyżki dla lekarzy i o znacząco większych pieniądzach na świadczenia nie ma co marzyć.
W grudniu 2005 r. usunięty z PO. W styczniu 2006 r. jako poseł RP wstąpił do klubu Prawa i Sprawiedliwości, jak zarzucają mu koledzy z PO, po to, aby zostać prezesem NFZ. Gdy nim został, musiał i tak zrezygnować z mandatu posła.
Zresztą w rodzimej partii ma teraz kiepską opinię. PO zarzuca mu uczestnictwo w układzie korupcyjnym w czasach, kiedy był dyrektorem ląskiej Regionalnej Kasy Chorych, ale A. Sośnierz uważa, że wszystkie zarzuty zostały już wyjaśnione przez sąd. Jeszcze jako poseł przyczynił się do uchwalenia ustawy o przekazaniu dodatkowych środków na wynagrodzenia w służbie zdrowia, mimo że - jak sam przyznaje - nie był zwolennikiem odgórnie zadekretowanych podwyżek dla lekarzy. Jako gospodarczy liberał uważa, że byłoby lepiej, gdyby pieniądze trafiły wprost do systemu ochrony zdrowia. Jest zwolennikiem wolnego rynku, ale nawet ludzie mu życzliwi mają wątpliwości, czy na stanowisku prezesa monopolistycznej instytucji będzie mógł wcielać swoje poglądy w życie. Testem ma być kontraktowanie usług na 2008 r., chodzi m.in. o to, czy odważy się na równi traktować publiczne i prywatne placówki ochrony zdrowia, co do tej pory nie było normą w funduszu.
Cywilnej odwagi mu jednak nie brakuje. Publicznie oświadczył, że nie byłoby źle, gdyby niektóre szpitale odmówiły podpisania kontraktu z NFZ, bo wtedy okazałoby się, że nie wszystkie są naprawdę potrzebne. Jest zwolennikiem szybkich zmian. Jeszcze w tym roku chce wprowadzić rejestr usług medycznych, który pozwoli na uproszczenie zasad kontraktowania usług medycznych i uszczelnienie systemu finansowania świadczeń.
Prezes NFZ wierzy w swój sukces i buduje wierną drużynę. Przeprowadził szybkie zmiany personalne w centrali i w oddziałach funduszu. Złośliwi mówią o czystce personalnej i desancie śląskim. Nadal jest zwolennikiem decentralizacji NFZ. Oceniając pierwsze cztery miesiące prezesury A. Sośnierza, przedstawiciele opozycji mówią: "cisza, nic nowego się nie dzieje", ale zastrzegają, że jeśli uda mu się wprowadzić RUM, będzie to niewątpliwy sukces. Jego dawni zwolennicy są rozczarowani, że jako prezes funduszu zaczyna bronić systemu, który dotąd ostro krytykował.
Andrzej Sośnierz pracuje i - jak podkreśla - "koczuje w Warszawie", ale kiedy może, wraca na ląsk, gdzie czeka na niego m.in. druga wnuczka. Odpoczywa na zamku w Chudowie, który pomimo problemów, jakie mu przysporzył, nadal pozostaje jego pasją. Jego syn Dobromir kandydował w ostatnich wyborach samorządowych z listy Unii Polityki Realnej na prezydenta Sosnowca, ale bez powodzenia. Ojciec popiera działalność syna, bo jak mówi, mają zbieżne poglądy.


3. +
Jarosław Pinkas , l. 51, dr n. med., lekarz rodzinny, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, przewodniczący Rady ds. Zwalczania Chorób Nowotworowych. Największym jego sukcesem w 2006 roku była skuteczność, z jaką przeprowadził przez konsultacje społeczne i parlament nową ustawę o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Największą porażką było to, że podczas prac nad nią dopuścił do głębokiego podziału środowisk związanych z ratownictwem medycznym. Zraził do siebie wielu dotychczasowych ekspertów z tej dziedziny, którzy zarzucają mu, że mając własną, zupełnie odmienną wizję systemu ratownictwa, pozostał kompletnie głuchy na ich uwagi. Dobrze natomiast dogadywał się z innymi środowiskami lekarskimi. Chwalą go onkolodzy z Rady ds. Zwalczania Chorób Nowotworowych.
Doceniany za skuteczność. Jego oponenci mówią z przekąsem: "Idzie przebojem, walcząc o realizację swoich koncepcji". W podejmowaniu decyzji szybki jak pistolet. Problem w tym, że decyzja musi się jeszcze uprawomocnić, a to trwa, bo w tym resorcie nic ważnego nie może się wydarzyć bez narady kierownictwa i akceptacji ministra Zbigniewa Religi.
Konkretny, słowny, dotrzymuje terminów. "Tylko raz przyłapałem go na tym, że o czymś zapomniał" - mówi jedna ze współpracujących z nim osób. W styczniu ub.r., podczas akcji ratunkowej w katowickiej hali targowej udowodnił, że dobrze radzi sobie w sytuacjach kryzysowych. To on de facto koordynował od strony medycznej działania ratownicze. Ratownikom zaimponował tym, że gdy potrzebowali wojskowego samolotu, dostali maszynę do dyspozycji po jednym telefonie J. Pinkasa. "To wyłącznie jego zasługa, że udało się uratować dwoje ludzi" - wspomina jeden z uczestników tej akcji.
Bardzo lojalny wobec Z. Religi, w resorcie sam także lubi otaczać się sprawdzonymi współpracownikami. Urzędnikom, którym ufa, daje dużą samodzielność. W departamentach, które mu podlegają, stworzył zgrany zespół ludzi. Przywiązuje dużą wagę do kontaktów z dziennikarzami, bardzo dba o wizerunek osoby dostępnej dla mediów.
Dżentelmen w każdym calu. Znany z tego, że emabluje kobiety. Jest estetą, ma wyrafinowany gust, lubi otaczać się pięknymi przedmiotami. Kolekcjonuje meble w stylu art déco.


4. !
Tomasz Zdrojewski , l. 49, dr n. med., specjalista w dziedzinie chorób wewnętrznych i hipertensjologii, doradca prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego ds. zdrowia, wcześniej nauczyciel akademicki i pracownik naukowy oraz rzecznik prasowy Akademii Medycznej w Gdańsku. Członek i sekretarz zespołu ekspertów ds. przygotowania Narodowego Programu Profilaktyki i Leczenia Chorób Układu Sercowo-Naczyniowego Polkard, potem sekretarz tego programu. Inicjator i koordynator krajowych programów badawczych i interwencyjnych: Polski Projekt 4 Miast, Polski Projekt 400 Miast oraz wieloletnich projektów regionalnych: Sopkard 1999-2009 i Zdrowie dla Pomorzan 2005-2013. Był przedstawicielem Polski w negocjacjach dokumentu Komisji Unii Europejskiej "Healthy Heart".
W 2006 r. został laureatem nagrody indywidualnej ministra zdrowia oraz "Białego Kruka" przyznawanego przez Fundację ?Promocja Zdrowia" za szczególne zaangażowanie w działalność na rzecz upowszechniania zdrowego stylu życia wolnego od dymu tytoniowego. Zdobył także tytuł Lidera Roku 2006 w ochronie zdrowia w kategorii zdrowie publiczne w rankingu pisma Menedżer Zdrowia. Jest inicjatorem i przewodniczącym zespołu Polskie Zdrowie powołanego przez ministra zdrowia na prośbę prezydenta w celu przygotowania głównych założeń naprawy systemu ochrony zdrowia. "Potrzebna jest większa integracja instytucji, które zajmują się w Polsce zdrowiem publicznym, potrzebna jest też dobra ustawa - mówi. - Chciałbym, żeby jak najszybciej taki dokument powstał i żebym mógł go przekazać szefowi do podpisania".
Marzy, aby więcej czasu spędzać w domu, z dziećmi, zwłaszcza z ukochaną 4-letnią Emilką, która "dla takiego dorosłego taty jak ja, to największy skarb, bo daje inne spojrzenie na życie". Dwójka starszych dzieci: Dominika i Antek świetnie się uczą, ale potrzebują autorytetu ojca. Żona Małgosia nie jest związana z medycyną.
W wolnym czasie gra w tenisa i jeździ na nartach, bywa "morsem". Ale najchętniej i do tego regularnie (w każdą sobotę i niedzielę przez cały rok) gra wraz z zaprzyjaźnionymi lekarzami w piłkę nożną na plaży w Sopocie. Oto fragment sprawozdania z jednego z meczów, w którym był kapitanem drużyny: "Pierwsza bramka padła w 7 minucie spotkania, a zdobył ją Zdrojewski, po samotnym slalomie pomiędzy przeciwnikami".


5. +
Bolesław Piecha , l. 52, lek. ginekolog, wiceminister zdrowia, od 2001 r. poseł Prawa i Sprawiedliwości. Wielu naszych rozmówców uważa, że to on rządzi w resorcie zdrowia, a minister Zbigniew Religa firmuje tylko decyzje swojego zastępcy (patrz też notka o J. Pinkasie). Początkowe konflikty między B. Piechą a Z. Religą, które ostatecznie gasił nawet prezydent Lech Kaczyński, odeszły w przeszłość albo są doskonale maskowane. To B. Piecha popierał (niektórzy sądzą, że wbrew ministrowi zdrowia) kandydaturę Andrzeja Sośnierza na prezesa NFZ i ostatecznie ją przeforsował.
Przyczepiono mu łatkę komisarza PiS w resorcie zdrowia. Usłyszeliśmy też opinie, że odkąd został ministrem, stał się arogancki. Krytycy zarzucają mu, że za szumnymi zapowiedziami zmian w prawie farmaceutycznym nie idą na razie konkrety. Z rynku farmaceutycznego dobiega głośne narzekanie, że w resorcie i podległych instytucjach, takich jak Urząd Rejestracji Leków, panuje marazm, przepisy prawa są nadal niejasne, a nieregularnie wprowadzane zmiany na listach refundacyjnych są jedynie kosmetyczne, nie nadążają za innowacjami w farmakoterapii.
B. Piecha broni swoich dokonań. Udało się przygotować kolejne nowelizacje prawa farmaceutycznego (jeden z projektów jest już w Sejmie). Rozpoczęły się porządki wokół rejestracji leków, a po aferze z Corhydronem będą zmiany w nadzorze farmaceutycznym. B. Piecha zamierza także uniemożliwić granie cenami leków refundowanych w systemie dystrybucji, co przyczyniało się, jak twierdzi, do zwiększenia kwoty refundacji z NFZ. Efektem może być jednak to, że pacjent nie kupi leku taniej, a to dla emerytów, którzy realizują najwięcej recept, zła wiadomość. Nawet jeśli przekonywać ich, że w sumie, dzięki uporządkowaniu rynku leków, będzie więcej pieniędzy na leczenie. Na plus można mu zapisać propozycję wprowadzenia na recepty numeru PESEL pacjenta, co pozwoli ściślej kontrolować ordynację leków. B. Piechę powinni też lubić farmaceuci, którym udało się przekonać rząd do ograniczenia liczby nowo powstających aptek.
Koledzy z PiS nie zauważyli, aby przez pracę w resorcie zdrowia zmienił się na niekorzyść. Jest nadal lubiany. Nawet adwersarze przyznają, że w razie nagłej potrzeby zawsze służy pomocą i to pomimo politycznych różnic.
W życiu prywatnym wiceministra także wiele się dzieje, niedawno jego syn zrezygnował z indeksu studenta prawa i niespodziewanie zaczął studiować medycynę.


6. -
Konstanty Radziwiłł , l. 49, lek. specjalista medycyny ogólnej i rodzinnej. W styczniu 2006 r. Krajowy Zjazd Lekarzy wybrał go po raz drugi na prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej (funkcję tę pełnił także w latach 2001-2005), zobowiązując do walki o lepsze zarobki polskich lekarzy. Efekt? Samorząd lekarski poparł, ku zadowoleniu Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy i zaskoczeniu Ministerstwa Zdrowia, strajki lekarzy o wyższe pensje. Te osoby, dla których K. Radziwiłł jako prezes korporacji zawodowej był przede wszystkim gwarantem należytej staranności w wykonywaniu zawodu lekarza, a nie liderem związkowym, poczuły się zawiedzione.
W ocenie wielu lekarzy, po niezwykłej aktywności w roku przedwyborczym, prezes zdecydowanie stracił inicjatywę. Niektórzy mówią wprost: "Wygrał wybory, osiągnął swoje i teraz dryfuje". Dyrektorów mazowieckich szpitali zdziwił brak ostrej reakcji samorządu lekarskiego na zaniżone kontrakty z NFZ w 2007 r. Zarzucają K. Radziwiłłowi, że taką bierną postawą NRL godzi się na pogorszenie bezpieczeństwa pacjentów i obniżenie jakości świadczeń, zamykanie oddziałów, a zatem i redukcję miejsc pracy dla lekarzy.
K. Radziwiłł twierdzi, że jesienne podwyżki pensji to największy - mimo że niepełny - sukces w ochronie zdrowia w 2006 r. Za największą porażkę uważa odejście ministra Z. Religi od planów przekształcenia NFZ w kilka konkurujących ze sobą funduszy ubezpieczenia zdrowotnego. Pytany o plany na rok 2007 stwierdził, że jego cele zawodowe i prywatne nie zmieniają się według kalendarza. "Staram się dawać z siebie wszystko w rodzinie, jako lekarz swoim pacjentom, a także w mojej działalności publicznej - na razie starcza mi siły na to wszystko i tak będę trzymał". Deklaruje, że nadal zamierza zabiegać o stworzenie w Polsce zdecentralizowanego i opartego na zdrowej konkurencji systemu ochrony zdrowia. Musi być on - zdaniem K. Radziwiłła - finansowany na sensownym poziomie, tak by zapewnić bezpieczeństwo pacjentom oraz godne warunki zatrudnienia lekarzy i lekarzy dentystów.


7. !
Zyta Gilowska , l. 57, prof. n. ekonomicznych, w styczniu 2006 r. zaskoczyła opinię publiczną zgadzając się na funkcję wicepremiera i ministra finansów w rządzie tworzonym przez PiS. Pół roku wcześniej, kiedy zarzucono jej nepotyzm, bo w swoim biurze poselskim w Lublinie zatrudniała synową, a synowi Pawłowi zlecała i płaciła za ekspertyzy prawne, wycofała się z partii i życia publicznego (była wiceprzewodniczącą Platformy Obywatelskiej). Ponownie weszła do rządu już za czasów Jarosława Kaczyńskiego, po przeżyciach procesu lustracyjnego.
To pierwszy minister finansów, który przyznał, że trzeba dać podwyżki pracownikom ochrony zdrowia. Jednak żądania lekarzy natychmiastowego zwiększenia nakładów na zdrowie do 6 proc. PKB określiła jako nierealne. "Mówimy o kwotach poetyckich" - skwitowała krótko, zapowiadając, że nie zgodzi się na wpompowanie dodatkowych 20 mld zł w system, który źle działa.
Broniąc twardo budżetu, naraziła się i ministrowi zdrowia, i środowisku medycznemu. Wprawdzie w budżecie na rok 2007 znalazły się pieniądze na ratownictwo medyczne, ale nie ma już obiecywanych Z. Relidze pieniędzy na nowe technologie medyczne i procedury wysokospecjalistyczne. Nie ma też dodatkowych kwot na opłacenie składek zdrowotnych za rolników, bezrobotnych, bezdomnych i inne osoby nieubezpieczone.
Akceptowana przez rynki finansowe, Z. Gilowska jest ceniona przez wielu za mrówczą pracę. Starannie formułuje myśli, znana jest z błyskotliwych i ciętych ripost. Krytycy twierdzą, że często są to jednak wypowiedzi egzaltowane i nie przystające do wizerunku silnego polityka. Według niektórych, 2006 r. to nie był dobry czas ani dla Zyty Gilowskiej, ani dla finansów publicznych, które pilnie potrzebują reformy, a tegoroczny budżet daleki jest od jej wcześniejszych deklaracji. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że w 2006 r. polska gospodarka oraz złoty miały się znakomicie. Była wymieniana wśród następców Leszka Balcerowicza na stanowisku prezesa NBP, spekulowano, iż w ten sposób znajdzie się w rządzie miejsce dla pokonanego w stolicy Kazimierza Marcinkiewicza.
Pani minister ukończyła ekonometrię w Instytucie Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Za uczestnictwo w wydarzeniach marcowych 1968 r. usunięto ją na kilka miesięcy z uczelni. Związana z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, gdzie przez wiele lat była kierownikiem Katedry Finansów Publicznych. W latach 2001-2005 była posłem na Sejm z ramienia PO i wiceprzewodniczącą Komisji Finansów Publicznych.
Pani wicepremier przyznaje, że lubi gotować. "A jeszcze bardziej lubię, gdy domownicy i goście chwalą to, co pracowicie upichciłam".


8. +
Henryk Skarżyński , l. 53, prof., otolaryngolog, audiolog, kierownik Międzynarodowego Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach oraz dyrektor Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie i kierownik tamtejszej Kliniki Chorób Uszu, członek rady naukowej przy ministrze zdrowia. W 2006 r. został wybrany na członka najbardziej prestiżowej światowej organizacji zrzeszającej specjalistów otolaryngologów Collegium Oto-Rhino-Laryngologicum Amicitiae Sacrum, a także otrzymał odznaczenie Laudabilis oraz tytuł "Godny zaufania" przyznawane przez Okręgową Radę Lekarską w Warszawie za szczególne zasługi na rzecz korporacji lekarskiej. Wygrał w dwóch plebiscytach organizowanych przez polskie pisma medyczne: otrzymał tytuł Konsyliarza Roku 2005 (za udowodnienie, że w polskich warunkach możliwe jest stworzenie ośrodka klinicznego wyznaczającego najwyższe światowe standardy w dziedzinie technik implantacyjnych) oraz Lekarza Rynku Zdrowia (za to, że jest nie tylko wybitnym klinicystą, ale i utalentowanym menedżerem, który stworzył i konsekwentnie rozwija wzorcową placówkę medyczną - Centrum w Kajetanach).
Także kierowany przez niego Instytut odnosił w ub.r. sukcesy. Otrzymał certyfikat Solidna Firma 2005 (za terminowe regulowanie wszelkich zobowiązań oraz poszanowanie ekologii i praw konsumenta) i złoty medal Akademii Polskiego Sukcesu (za pionierskie metody i działania w przywracaniu słuchu niepełnosprawnym).
"Przeprowadzamy najwięcej operacji poprawiających słuch w świecie i robimy to jeszcze lepiej niż w latach ubiegłych" - mówi prof. H. Skarżyński. Uważa, że sukcesem polskiej służby zdrowia jest ciągle jej bardzo wysoki poziom przy niewielkich nakładach, a porażką brak perspektyw dla absolwentów uczelni: większość nie może otworzyć specjalizacji, by pracując w kraju przynajmniej przez kilka lat spłacić dług zaciągnięty podczas bezpłatnych studiów. "Rezygnacja z młodego pokolenia to luksus, na który nikt nie może sobie pozwolić" - dodaje profesor.
W 2007 r. jego najważniejszym celem będzie uruchomienie rodowiskowego Centrum Funkcjonalnego Rezonansu Magnetycznego. "Wokół tej inicjatywy udało się zgromadzić wybitnych naukowców z wielu obszarów nauki. To szansa dla polskiej nauki i medycyny na prześledzenie powstawania wielu patologii, co może oznaczać wywrócenie dotychczasowej terapii w kilku specjalnościach medycznych" - podkreśla H. Skarżyński. A prywatnie? "Chciałbym mieć odrobinę więcej czasu dla siebie i bliskich, choć wydaje się to mało realne".


9. +
Witold Zatoński , l. 64, prof., specjalista chorób wewnętrznych, kierownik Zakładu Epidemiologii i Prewencji Nowotworów Centrum Onkologii-Instytutu w Warszawie, pełnomocnik dyrektora Centrum ds. profilaktyki, twórca Fundacji "Promocja Zdrowia", animator corocznych akcji rzucania palenia, członek rady naukowej przy ministrze zdrowia. Uważa, że prawie każdy człowiek jest jak mercedes: jego szansa na przeżycie 80 lat jest ponad 90-procentowa, ale musi przestrzegać zasad zdrowego stylu życia. Za swój największy sukces zawodowy uważa przekonanie wszystkich Polaków, że palenie tytoniu jest niekorzystne dla zdrowia, a najbardziej dumny jest z tego, że 80 proc. palaczy w Polsce chce rzucić palenie. Jak im w tym pomóc - to kolejne wyzwanie dla niego. "Bardzo wielu znajomych udało mi się namówić do rzucenia palenia, ale najbardziej jestem dumny z nieznajomych. 2,5 mln palaczy twierdzi, że rzuciło palenie dzięki naszej akcji "Rzuć palenie razem z nami" - mówi W. Zatoński. Przyznaje, że w życiu zapalił kilka papierosów ("za pierwszego dostałem manto"), ale nigdy nie nauczył się palenia, może dlatego, że jego mama, mimo choroby płuc, nie potrafiła rzucić tego nałogu.
Uważa się za osobę medialną, ale tylko dlatego, że posiadł umiejętność używania mediów do realizacji swoich celów zawodowych. Na pytanie w jednym z internetowych czatów: czy stosuje się do dawanych przez siebie rad, bo np. najsłynniejszy kardiolog w Polsce prof. Z. Religa, mimo swych porad, pali papierosy, odpowiada: "lekarz, nawet prof. Religa, też człowiek, ale ciągle marzę, że kiedyś uda mu się skutecznie rzucić palenie. Może ma za słabą wolę?". Sam postępuje inaczej. Musi np. walczyć o utrzymanie wagi, więc codziennie uprawia intensywny wysiłek fizyczny przez co najmniej 30 minut i jest dumny, że mu się to udaje.
Jest uzależniony od swojej pracy zawodowej i pracy w ogrodzie. Jego hobby to właśnie ogród, historia i sport. Podczas licznych podróży (także służbowych) po świecie zawsze stara się wygospodarować kilka godzin na zwiedzanie, bo bardzo go to relaksuje.


10. -
Jerzy Miller , l. 54, do września 2006 r. pełnił funkcję prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia. Rekordzista - udało się mu pełnić funkcję szefa NFZ przez 2 lata. Mimo silnych nacisków (przed odwołaniem z tej funkcji broniła go Rada NFZ, do pewnego momentu także minister zdrowia), nie zgodził się na sugestie premiera K. Marcinkiewicza, by sam złożył dymisję. Żeby łatwiej było go odwołać, zmieniono ustawę, a premier Jarosław Kaczyński zaproponował mu stanowisko wiceministra finansów. Odmówił, tłumacząc, że nie po drodze mu z obecną koalicją rządzącą. Opuszczając NFZ oświadczył, że odchodzi w poczuciu sukcesu, bo osiągnął już prawie wszystko to, co zaplanował - m.in. uporządkował finanse, fundusz zgromadził duży potencjał ludzki. "To były 2 lata ciężkiej pracy wielu ludzi, w centrali i oddziałach wojewódzkich. Szkoda, żeby to teraz poszło na marne".
J. Miller uważał, że algorytm podziału środków ze składek zdrowotnych na województwa jest wadliwy i zabiegał o jego zmianę. Był jednak stanowczym przeciwnikiem ręcznego dzielenia pieniędzy pomiędzy regiony. Przekonywał, że pieniędzy ze składek nie wolno przekazywać wprost na podwyżki, bo to jest sprzeczne z systemem ubezpieczeniowym. Uważał, że powinny zostać przekazane poprzez zwiększenie wartości procedur medycznych i przygotował własną propozycję ustawy. Zdaniem wielu, wysuwając się przed orkiestrę, popełnił poważny błąd. Teraz, kiedy np. mazowiecki oddział NFZ ma za mało pieniędzy na tegoroczne kontrakty, bo wszystkie pieniądze poszły na podwyżki, odpowiedzialnością za deficyt obarcza się J. Millera.
Po jesiennych wyborach samorządowych objął stanowisko wiceprezydenta Warszawy. W ratuszu odpowiada m.in. za finanse i ochronę zdrowia. Szefów stołecznych placówek ochrony zdrowia to cieszy, bo - jak mówią - będzie teraz miał okazję do praktycznej weryfikacji swoich, często kontrowersyjnych, pomysłów.

Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Redakcja

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.