Nie wystarczy być

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 15-02-2005, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Obchodzony niedawno jubileusz piętnastolecia reaktywowanego samorządu lekarskiego był bodaj najsmutniejszym z dotychczasowych. O ile w piątą rocznicę wskrzeszenia izb można było cieszyć się z dzieła organizacji od podstaw samorządowych struktur, w dziesiątą - żywić nadzieje na poprawę statusu zawodu lekarza w związku z dopiero co rozpoczętą reformą, o tyle obecnie bardzo trudno działaczom samorządowym znaleźć powody do zadowolenia. Indagowany przez naszą dziennikarkę, doktor Jerzy Friediger, przewodniczący ORL w Krakowie, przyznał w Pulsie Medycyny nr 1/2005, że ?powodem do radości jest przede wszystkim sam fakt istnienia reprezentacji środowiska lekarskiego". Takie wyznanie prowokuje, by zapytać, co sprawia, że musimy się cieszyć głównie z tego, że samorząd istnieje.
Tym, czego samorządowi brakuje najbardziej, jest brak poparcia w środowisku. Gros lekarzy traktuje izby jako zupełnie niepotrzebny biurokratyczny twór, a odsetek zadowolonych ze swojego zawodowego przedstawicielstwa to raczej kilka niż kilkanaście procent. Bo izby powszechnie kojarzą się z kijem, a tylko wyjątkowo z marchewką. Obowiązkowa przynależność i comiesięczna składka, niemałe opłaty pobierane nie tylko za otwarcie, ale na przykład przeniesienie prywatnej praktyki, sąd, rygory kodeksu etyki, nakaz gromadzenia punktów edukacyjnych za kształcenie, to dominujące elementy, utrzymanego w zdecydowanie ponurej tonacji, obrazu samorządu w środowisku.
Wielu działaczy samorządowych kusi, by niekorzystny wizerunek izb tłumaczyć wszystkim, tylko nie swoją działalnością. Zdaniem doktora Jerzego Friedigera ?ustawa o samorządzie lekarskim pozbawiła nas złudzeń, nie mamy wpływu na wiele kwestii, o których powinniśmy decydować, a nasze uprawnienia są mniejsze od uprawnień innych samorządów zawodowych". Tymczasem nie zawsze w sprawach ważnych dla środowiska samorząd nie działa, bo nie może. Bywa, że do przeprowadzenia oczekiwanych przez lekarzy zmian brakuje izbom woli. Na przykład zgłoszony przed kilkoma laty, odwołujący się do wzorców brytyjskich pomysł, by opłacany przez izby zespół prawników z urzędu bronił oczernianych w mediach lekarzy, został utrącony niemal w ostatniej chwili przez przedstawicieli samorządu (!). W przypadku roszczeń finansowych jedyną ochroną dla lekarzy jest ubezpieczenie OC. Nie ma wątpliwości, że polisa mogłaby być tańsza, gdyby udało się, zgodnie z postulatem z któregoś z krajowych zjazdów, stworzyć towarzystwo ubezpieczeń wzajemnych.
Nawet w wydawałoby się zupełnie niereformowalnej sferze warunków zatrudnienia lekarzy izby mogłyby sporo pomóc. Paradoksalnie, w czasach, kiedy zwiększa się liczba pracujących wyłącznie na własny rachunek w ramach tzw. kontraktów, podpisywanych przez pracodawców i właścicieli praktyk prywatnych, pomoc samorządu mogłaby się okazać dużo bardziej owocna niż kiedyś. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zobowiązać lekarzy do zatwierdzenia przez komisję praktyk prywatnych warunków umowy kontraktowej. Pieniędzy od tego by nie przybyło, ale można by przynajmniej uniknąć podpisywania umów stawiających lekarzy w roli pośledniego sortu petentów.
Należy sobie życzyć, by przy okazji świętowania następnego, tym razem okrągłego jubileuszu, z istnienia izb mogli się cieszyć nie tylko działacze, ale i szeregowi członkowie samorządu.



Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.