Właściwa diagnoza i błędne leczenie

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 03-02-2005, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
?Wpierw diagnoza, potem decyzje" - powiedział minister Marek Balicki podczas konferencji prasowej prezentującej tzw. zieloną księgę. Kluczowym wnioskiem najpełniejszego, zdaniem ministra, raportu o stanie finansów służby zdrowia, jaki ukazał się w ostatnim piętnastoleciu, jest stwierdzenie nierównowagi między przychodami a wydatkami. Wniosek jest tak prawdziwy, jak oczywisty i aż dziw bierze, że tęgie eksperckie głowy potrzebowały na jego sformułowanie ponad trzech miesięcy. Obok braku pieniędzy na leczenie, drugim filarem postawionej diagnozy jest teza, a jakże, prawdziwa, że najważniejszą pozycją w wydatkach są koszty leków.
Do tak postawionej diagnozy trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Pan minister Balicki wie jednak dobrze jako doświadczony klinicysta, że rozpoznanie to jeszcze nie wszystko. Prawdę powiedziawszy, we współczesnej medycynie, dzięki technice, ale i wiedzy ekspertów, dostępnej na wyciągnięcie ręki choćby za pośrednictwem Internetu, stawianie celnych diagnoz przestało być wystarczającym warunkiem do uznania lekarza za błyskotliwego. Wytrawnego specjalistę poznaje się po wnioskach, jakie wyciąga z rozpoznania. Tu o pomyłkę dużo łatwiej niźli o kiks przy dopasowywaniu zebranych danych do norm.
Z dwóch na krzyż informacji o tym, że brakuje pieniędzy na leczenie i najważniejszą pozycją w wydatkach są leki, też można wyciągnąć przeróżne wnioski. Przeanalizujmy: jeśli brakuje pieniędzy na leczenie, to albo przeznaczanych na ten cel funduszy jest za mało, albo leczymy się zbyt drogo w stosunku do potrzeb lub możliwości. Podobnie fakt, iż najwięcej wydaje się na leki, może, ale nie musi oznaczać, że są to wydatki zbyt duże. Aby znaleźć rozwiązanie, trzeba pierwej ustalić, co znaczą pojęcia ?mało" i ?dużo". A że są to określenia względne, dobrze poszukać punkt odniesienia, porównując się z innymi krajami, najlepiej UE. Konkluzje są dobrze znane, lecz przytoczę je bez żenady, skoro i ekspercka ?zielona księga" powtarza to, co oczywiste. Mamy najniższe nakłady na ochronę zdrowia i najwyższe dopłaty do leków z kieszeni pacjentów. Te ostatnie idą w parze z coraz gorszą z roku na rok dostępnością do nowoczesnych i sprawdzonych farmaceutyków, że o innowacyjnych nie wspomnę.
Skąd więc tak duży udział refundacji leków w wydatkach? Otóż bierze się to przede wszystkim stąd, że NFZ musi za leki uczciwie płacić. Uczciwie, to nie znaczy jakieś tam wyciągnięte z kapelusza kwoty, ale takie, jakie dyktuje rynek, czyli z grubsza rzecz biorąc zbliżone do obowiązujących w krajach Unii. Lekarzy i pielęgniarki da się podle opłacać, można zaniżać koszty procedur, zredukować do minimum wydatki na inwestycje i nie finansować specjalistycznych świadczeń medycznych dla licznych, acz niewielkich i przez to słabych grup chorych, ale firm farmaceutycznych wodzić za nos, mamić i oszukiwać tak łatwo się nie da.
Bezdyskusyjnie trzeba brać się z przedstawicielami farmakobiznesu za bary podczas twardych negocjacji cen. Obawiam się jednak, że nie to miał na myśli minister Balicki mówiąc o konieczności ?racjonalizacji polityki lekowej". Zamieszanie z preparatem Glivec, a teraz zapowiedź podwyżek cen większości insulin wyraźnie podpowiadają, co należy rozumieć pod pojęciem ?racjonalizacja".




Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.