Powrót do źródeł
Politycy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Nowością, chciałoby się powiedzieć oczekiwaną, ma być zalegalizowanie kolejek. Od pierwszego października w szpitalach i poradniach specjalistycznych mają być tworzone listy oczekujących na świadczenia medyczne. Zgodnie z dyrektywami, kierowanymi do szefów placówek medycznych, dostęp do świadczeń ma być ?sprawiedliwy, równy, niedyskryminujący i przejrzysty". Lista ma być integralną częścią dokumentacji medycznej. Nad prawidłowością prowadzenia listy ma czuwać specjalny zespół do oceny przyjęć. W jego skład mają wchodzić trzy osoby: lekarz specjalista w specjalności zabiegowej, lekarz specjalista w specjalności niezabiegowej, pielęgniarka naczelna, a w razie jej braku - inna pielęgniarka albo położna.
W powstanie takich zespołów jestem w stanie uwierzyć, choć nie wszędzie będzie je łatwo utworzyć, choćby dlatego, że nie wszędzie pracują i zabiegowcy, i niezabiegowcy. Zupełnie natomiast nie wierzę, że pacjenci zechcą podporządkować się nowym wytycznym, to znaczy wpisywać się wyłącznie na jedną listę oczekujących oraz informować o rezygnacji z miejsca w kolejce. Biurokratycznych fanaberii jest zresztą znacznie więcej. Dlatego, moim zdaniem, pomysł z listami oczekujących w wersji lansowanej przez oddziały wojewódzkie NFZ wprowadzi raczej zamęt niż porządek. Zamieszanie już zresztą się zaczęło. Dyrektorzy szpitali boją się, że tworzenie list zgodnie z oczekiwaniami funduszu oznacza łamanie ustawy o ochronie danych osobowych.
Dla mnie cały ten pomysł z usankcjonowaniem kolejek, podjęty przy braku głębokich reform, jest jak symboliczny powrót do źródeł systemu ochrony zdrowia, czyli do PRL-u. Przez prawie pół wieku Polski Ludowej kolejki, oficjalne i nieoficjalne komitety kolejkowe oraz specjalnie powoływane komisje były podstawowym sposobem regulowania dostępu obywateli do setek przeróżnych dóbr. Opieka zdrowotna nie była wyjątkiem, choć peerelowskie władze nigdy nie chciały się do tego przyznać. Na przykład w latach 60. wprowadzono przepis, według którego prawo do bezpłatnej protezy mieli pozbawieni przynajmniej pięciu zębów. Nad prawidłowością kwalifikacji do darmowego protezowania czuwała specjalna komisja. W jej skład, oprócz lekarza, wchodził przedstawiciel związków zawodowych oraz oczywiście delegat komitetu zakładowego przewodniej siły narodu. Pęd do fundowanego przez państwo sztucznego uzębienia był taki, że nie brakowało desperatów, gotowych na ekstrakcję zdrowych zębów, byle tylko sprostać ustalonym wymogom. Dzieci, wnuki, a pewnie także i prawnuki dobrze pamiętających tamte czasy, mają teraz szansę wykazać się pomysłowością w kolejce po świadczenia medyczne. Szkoda, że mistrz Bareja tego nie dożył!
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: lek. Sławomir Badurek