Prof. Marek Krawczyk: Z biegiem lat wyspecjalizowałem się w chirurgii wątroby
Prof. Marek Krawczyk: Z biegiem lat wyspecjalizowałem się w chirurgii wątroby
„Nie pochodzę z rodziny lekarskiej, a moja decyzja o studiowaniu medycyny wiązała się z wypadkiem, którego doznałem w dzieciństwie. Na wakacjach złamałem rękę i trafiłem do szpitala. Wtedy pomyślałem, że skoro mnie ktoś tak dobrze pomógł, to może ja też kiedyś będę lekarzem?” — zwierza się w „Wywiadzie lekarskim” prof. Marek Krawczyk.
Wyjątkowy dyżur…

Najbardziej w pamięci utkwiły mi dyżury, które pełniłem jako młody, mało doświadczony lekarz. Opowiem o trzech. Pierwszy z nich miał miejsce podczas stażu podyplomowego. Na izbę przyjęć przywieziono pacjenta z bólami w klatce piersiowej. Obraz z wywiadu i EKG był charakterystyczny i przemawiał za zawałem mięśnia sercowego. To były czasy, gdy obowiązywała bardzo restrykcyjna rejonizacja, a pacjent był spoza naszego rejonu. Ponieważ chory był w dobrym stanie ogólnym, bez zaburzeń rytmu i niewydolności serca, to podjąłem decyzję o odesłaniu go karetką do innego szpitala, właściwego ze względu na miejsce zamieszkania pacjenta. Srogo zapłaciłem za to zbytnie przywiązanie do procedur, gdyż cały w nerwach czekałem na wieści, czy chory szczęśliwe dojechał. Wszystko skończyło się dobrze, ale bardzo przeżyłem ten dyżur. Szybko zdałem sobie sprawę, że takiej decyzji doświadczony lekarz by nie podjął.
Kolejna historia wiąże się z dyżurem w szpitalu w Radzyminie, w którym kiedyś pracowałem. Pewnego razu przywieziono pacjenta, który połknął nóż. Postanowiłem go usunąć, choć byłem sam, zdany tylko na własne siły. Zabieg odbył się w znieczuleniu miejscowym, nie był łatwy, gdyż trzonek noża znajdował się w żołądku, a ostrze w przełyku. Udało się.
Trzeci dyżur, urozmaicony w niecodzienny sposób, miał miejsce w 1979 r., w Heidelbergu, gdzie przebywałem w ramach stypendium Humboldta. Co prawda realizowałem stypendium w pracowni doświadczalnej, ale chciałem być aktywny także w klinice chirurgicznej. I po pewnym czasie, gdy już dość dobrze poznałem język niemiecki, szef zgodził się, bym dyżurował. Na jeden z pierwszych dyżurów zgłosił się pacjent, który mówił tak dziwnym niemieckim, że nic nie zrozumiałem. Trzeba było schować dumę do kieszeni i poprosić o pomoc innego chirurga, Herberta, rodowitego Niemca. Po chwili kolega wrócił i usłyszałem, że… on też nie zrozumiał ani słowa!
Pacjent, którego nie zapomnę…
To był pacjent, z którym zetknąłem się, będąc już doświadczonym chirurgiem i kierownikiem kliniki. Wprowadzaliśmy kolejny etap programu transplantacji wątroby, zaczęliśmy mianowicie wykonywać przeszczepienia fragmentów wątrób pobranych od żywych dawców. Dawcami w takiej sytuacji są najczęściej rodzice, którzy w ten sposób ratują życie swoich dzieci. Pierwsze takie przeszczepienie przeprowadziliśmy w 1999 r. Było to w 10 lat po pierwszej na świecie i zakończonej sukcesem takiej transplantacji, która odbyła się w Australii pod kierunkiem dr. Russella Stronga.
W Warszawie to pionierskie przeszczepienie zostało wykonane we współpracy z prof. Piotrem Kalicińskim z Centrum Zdrowia Dziecka. Pobieraliśmy fragment wątroby od ojca chorego dziecka. Miałem na stole zdrowego człowieka, nawet trudno było nazwać go pacjentem. To ogromne obciążenie dla chirurga, bo czym innym jest walka skalpelem o zdrowie i życie chorego, a czym innym ingerencja chirurgiczna u zupełnie zdrowej osoby. Świadomość, że może dojść, jak po każdej dużej operacji do ciężkich powikłań, była bardzo trudna do udźwignięcia. Udało się, jak wiele razy potem.
Najtrudniejszy egzamin na studiach…
Najtrudniejszy jest ten pierwszy, z anatomii. Ale szczególnie w pamięci utkwił mi zupełnie inny: jeden z ostatnich na studiach, z medycyny sądowej. Tajemnicą poliszynela było, że pytający nas profesor, który kierował wówczas zakładem medycyny sądowej, zwraca szczególną uwagę na zachowanie zdających. Nawet bardziej niż na wiedzę, którą reprezentują. Profesor zapraszał do swojego gabinetu po kilka osób. Krzesła stały w różnych miejscach, a biurko w centralnej części pokoju.
Koledzy, którzy wcześniej zdawali, uprzedzili nas, że pod żadnym pozorem nie wolno przesuwać krzeseł, nawet gdyby stały w kącie, z dala od biurka egzaminatora. Próba korekty, nawet w dobrej wierze, okazania szacunku profesorowi, kończyła się tym, że taki student nawet nie był pytany! Tamten egzamin był tak inny od wszystkich pozostałych, tak dziwny, że do dziś pamiętam jego przebieg.
Gdybym nie był lekarzem…
Nie pochodzę z rodziny lekarskiej, a moja decyzja o studiowaniu medycyny wiązała się z wypadkiem, którego doznałem w dzieciństwie. Na wakacjach złamałem rękę i wylądowałem w szpitalu w Łodzi, na oddziale ortopedii. Wtedy pomyślałem, że skoro mnie ktoś tak dobrze pomógł, to może ja też kiedyś będę lekarzem. Nigdy nie żałowałem, że podążyłem tą drogą. Gdybym jednak nie został lekarzem, to z pewnością oddałbym się pracy, której sednem także byłoby niesienie pomocy innemu człowiekowi. Nie wyobrażam sobie też, bym mógł oddać się innej specjalności niż chirurgia. Jest to specjalność, która pozwala szybko dostrzec efekty. Efekty leczenia chirurgicznego widać prawie bezpośrednio.
Osoba, która inspiruje mnie najbardziej…
Na początku pracy chirurgicznej podziwiałem mojego pierwszego szefa, prof. Zdzisława Łapińskiego, który był świetnym klinicystą. Wtedy diagnostyka obrazowa ograniczała się do tak prostego badania, jak zdjęcie RTG jamy brzusznej. Nie to co dziś, gdy mamy na podorędziu aparaturę USG, tomograf czy rezonans magnetyczny. Patrzyłem z podziwem, jak prof. Łapiński, na podstawie objawów klinicznych, badania podmiotowego i przedmiotowego, potrafił podjąć właściwą decyzję.
Później, gdy pochłonęła mnie także transplantologia, wraz z zespołem staraliśmy się wzorować na wielkich pionierach w tej dziedzinie. Europa miała swojego guru, którym był sir Roy Calne. Podczas pobytu w Cambridge patrzyłem, jak prowadzi klinikę, w której przeprowadzano różne transplantacje. To było niezwykle inspirujące.
Święty Graal medycyny to…
Chciałbym, żebyśmy mogli tak skutecznie zwalczać choroby nowotworowe, jak udało się światu zwalczyć choroby zakaźne. Przykładem triumfu nauki są dokonania prof. Hilarego Koprowskiego, który ukończył studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego, a potem wyjechał do USA, gdzie opracował pierwszą na świecie szczepionkę przeciwko chorobie Heinego-Medina i uratował tym samym ogromną liczbę istnień ludzkich. Chciałoby się, żeby i w onkologii udało się znaleźć jakiś preparat czy też zdobyć umiejętność wpływania na geny, by rak nie stanowił takiego zagrożenia.
A na polu transplantologii? Może kiedyś nauczymy się rewitalizować niewydolne narządy i tym samym nie trzeba będzie ich przeszczepiać. Świętym Graalem dla transplantologów byłaby też procedura bądź lek, który pozwoliłby na rezygnację z obniżających odporność leków immunosupresyjnych po przeszczepieniach.
Przełomowy moment w mojej karierze…
Spotkanie z nieżyjącym już, niestety, znakomitym chirurgiem prof. Jerzym Szczerbaniem. Kontakt z nim ukierunkował moje zainteresowania. Kiedyś chirurg, ja również, musiał mieć o wiele szersze umiejętności, np. operować narządy nie tylko w obrębie jamy brzusznej, ale też uporać się z problemami związanymi z klatką piersiową, zaopatrzyć chorego z krwiakiem mózgowym. Z biegiem lat wyspecjalizowałem się w chirurgii wątroby. Można powiedzieć, że drugą część mojego życia chirurgicznego poświęciłem temu narządowi. Było to nie tylko przeszczepianie wątroby, ale też operacje onkologiczne, dotyczące nowotworów wątroby, pęcherzyka, dróg żółciowych.
Gdy jestem pacjentem to…
W dorosłym życiu nigdy nie byłem pacjentem. Zacząłem pracę w 1969 r., czyli 51 lat temu i przez cały ten czas nie miałem ani jednego dnia zwolnienia. Nie dlatego, że uciekałem od tego, ale po prostu nie miałem problemów ze zdrowiem. I choć moje doświadczenie jako pacjenta nie jest duże, to zawsze mówię kolegom, by traktowali pacjenta w taki sam sposób, jak chcieliby być traktowani, gdyby to oni zachorowali.
W uprawianiu zawodu lekarza najbardziej przeszkadza…
To, że tak dużo czasu musimy poświęcać biurokracji. Dokumentacja medyczna jest niezwykle ważna, ale lekarz powinien przede wszystkim leczyć. Dziś tzw. papierologia zabiera nam gros czasu. Tego nie mogę zaakceptować.
Kiedy nie pracuję…
Do czasu, gdy kierowałem uczelnią, stałem na czele kliniki, myślami byłem niemal zawsze w pracy. Ciągle wracały wątpliwości, czy podjęte decyzje były najsłuszniejsze. Odpoczynek był wtedy bardzo trudny, a czasami wręcz niemożliwy. Dziś, gdy mam więcej wolnego czasu, lubię czytać biografie. Ostatnio pochłonęła mnie historia życia ks. Tischnera. Mam dom z ogrodem, w którym chętnie spędzam czas. Ciągle trochę uprawiam sport: tenis i narciarstwo. I rzecz jasna: oddaję się medycynie. Piszę artykuły naukowe, recenzuję publikacje dla prestiżowych czasopism branżowych. Lekarzem nie przestaje się być nigdy.
Prof. dr hab. n. med. Marek Krawczyk jest specjalistą w dziedzinie chirurgii ogólnej i onkologicznej oraz transplantologii klinicznej, wprowadził na polski grunt innowacyjne zabiegi i operacje, m.in. pierwszą laparoskopową cholecystektomię, pierwsze pobranie fragmentu wątroby od ojca dla chorego dziecka i pierwsze przeszczepienie wątroby od dawcy żywego dla biorcy dorosłego; w latach 2008-2016 był rektorem Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
W naszym cyklu "Wywiad lekarski" na pytania odpowiadali m.in.: prof. Andrzej Deptała, prof. Henryk Skarżyński, prof. Jerzy Szaflik, prof. Andrzej Bochenek, prof. Janusz Skalski czy prof. Marian Zembala.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Rozmawiała Ewa Kurzyńska
„Nie pochodzę z rodziny lekarskiej, a moja decyzja o studiowaniu medycyny wiązała się z wypadkiem, którego doznałem w dzieciństwie. Na wakacjach złamałem rękę i trafiłem do szpitala. Wtedy pomyślałem, że skoro mnie ktoś tak dobrze pomógł, to może ja też kiedyś będę lekarzem?” — zwierza się w „Wywiadzie lekarskim” prof. Marek Krawczyk.
Wyjątkowy dyżur…
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach