Prof. Ząbek: chcę rozwijać terapię genową, bo w niej jest przyszłość [WYWIAD]
Jeżeli nie będziesz zauważał milowych kroków, kroczków czy kamyków w swojej karierze, to nigdy w życiu nie zrobisz jej świadomie - mówi dr hab. n. med. Mirosław Ząbek, z którym rozmawiamy o osiągnięciach, planach na przyszłość i tym, co przyniosą najbliższe lata nie tylko w neurochirurgii.

Jest pan laureatem tegorocznej edycji konkursu Złoty Skalpel za projekt „Innowacyjne leczenie choroby Parkinsona, drżenia samoistnego, choroby Huntingtona i demencji”, który obejmował aż trzy wykonywane przez pana innowacyjne procedury zabiegowe. Jakie znaczenie ma dla pana ta nagroda?
Jest to wielkie wyróżnienie i ogromny zaszczyt zarówno dla mnie, jak i całego zespołu. Jestem człowiekiem, który już wiele doświadczył. Ale dla moich kolegów z pewnością Złoty Skalpel jest inspiracją do dalszych działań. Zaraz po otrzymaniu tego dyplomu zrobiłem wiele kopii, które oprawiłem i przekazałem zarządowi szpitala i wszystkim kolegom, którzy przyczynili się do uzyskania tej nagrody. Wszyscy jesteśmy bardzo dumni. A dyplomy wiszą na ścianach.
Wykonuje pan unikatowe operacje nie tylko w skali kraju, ale i świata. Proszę opowiedzieć o projektach, które zgłosił pan do tegorocznego konkursu Złoty Skalpel.
Podstawową formą leczenia choroby Parkinsona jest farmakoterapia. Ale u kilkunastu procent chorych po pewnym czasie leczenie nie może być kontynuowane. Pacjent przestaje reagować na terapię lub, przy próbie zwiększenia dawki leku, pojawiają się działania niepożądane. Wtedy rozważane jest leczenie operacyjne. Dzisiaj standardowym postępowaniem jest głęboka stymulacja mózgu, którą wprowadziłem w Polsce ponad 20 lat temu. Polega ona na inwazyjnej implantacji elektrod domózgowych, zasilanych ze stymulatorów wszczepionych pod skórą klatki piersiowej. Leczenie to nie może być jednak zastosowane u chorych obciążonych klinicznie i przyjmujących preparaty przeciwzakrzepowe.
Do konkursu Złoty Skalpel zgłosiłem projekt dotyczący leczenia drżenia w chorobie Parkinsona i w drżeniu samoistnym za pomocą skoncentrowanej dawki ultradźwięków, monitorowanej rezonansem magnetycznym. Stosując odpowiednie techniki planowania i obrazowania, wykonuje się obliczenie współrzędnych celu w mózgu, a następnie skoncentrowaną dawką ultradźwięków uszkadza tę strukturę.
Pierwsze uszkodzenie jest dokonywane małą energią, rozgrzewającą tkankę do 45 st. C, co oznacza, że nawet jeśli wystąpiłyby objawy niepożądane, to są one w ciągu kilku minut odwracalne. Jeśli okazuje się, że cel jest wybrany poprawnie i objawy ustąpiły, to kolejne uszkodzenie wykonuje się wysoką dawką ultradźwięków, rozgrzewającą tkankę do 65 st. C, czyli jest to terapeutyczne leczenie nieodwracalne. Warto zauważyć, że energia uzyskiwana w wiatrówce strzeleckiej ma 17 J, a skoncentrowana dawka energii ultradźwiękowej podawana do mózgu ma powyżej 25 tys. J. Po leczeniu pacjent może tego samego dnia wyjść do domu, a zabiegów takich wykonaliśmy już, jako jedyni w Polsce, ponad 30.
To bardzo innowacyjne leczenie i dotyczy ogromnej rzeszy chorych z drżeniem samoistnym i bardzo dużej liczby pacjentów z chorobą Parkinsona. Może być także stosowane u chorych ze współchorobowościami.
Drugi zgłoszony projekt był nie mniej innowacyjny...
Wykonałem także, jako pierwszy w Europie, operacje terapii genowej mózgu w chorobie Huntingtona. Jest to nieuleczalna, genetycznie uwarunkowana, ciężka, postępująca choroba, która polega na demencji i ruchach mimowolnych. Uważa się, że jej przyczyną jest defekt na jednym z genów, co przyczynia się do produkcji toksycznego, patologicznego białka (huntingtyny). Białko to, odkładając się w mózgu, prowadzi do wystąpienia i progresji objawów choroby.
Na świecie rozwija się terapia genowa. Obecnie jest prowadzonych ponad 2000 różnych prób takich terapii. A wiele leków już zostało zarejestrowanych. Terapia genowa, raz podana, powinna prowadzić do wyleczenia lub zatrzymania postępu choroby. Dzisiaj metodami inżynierii genetycznej potrafimy stworzyć kopie brakujących genów i takie, które mogą zablokować te niefunkcjonujące prawidłowo. W przypadku choroby Huntingtona można wyprodukować gen, który potrafi wyciszyć pracę szkodliwie funkcjonującego genu w mózgu pacjenta. Dzięki temu toksyczne białko nie będzie dłużej produkowane. To jest eksperyment terapeutyczny. Do tej pory w Europie zoperowano 8 pacjentów, wszystkich w naszym ośrodku.
ZOBACZ TAKŻE: Konkurs Złoty Skalpel 2023 - lista laureatów
Kto jeszcze może być beneficjentem terapii genowej?
Terapia genowa jest szczególnie obiecująca w przypadku dzieci z zespołem niedoboru dekarboksylazy L-aminokwasów aromatycznych. Jako jedyni w Europie zoperowaliśmy 20 dzieci z całego świata, łącznie z dzieckiem ze Stanów Zjednoczonych.
Gen ten przenosi się za pomocą wektora wirusowego, czyli fragmentu mRNA adenowirusa, który nie jest chorobotwórczy. Podczas wielogodzinnej infuzji domózgowej gen może dostać się do materiału genetycznego komórki. Całość operacji wykonuje się w rezonansie magnetycznym za pomocą wysoce specjalistycznych kaniul infuzyjnych.
W przypadku tej choroby podanie brakującego genu prowadzi do „ponownego urodzenia się dziecka”. Ono od nowa zaczyna swój rozwój psychomotoryczny. Uczy się siadać, chodzić, mówić, jeść i powoli rozwija pozostałe aktywności. Wcześniej te dzieci leżały bezwładnie w łóżku, miały napady padaczkowe. I nic nie mogliśmy zrobić. W tej chorobie terapia genowa przynosi spektakularne rezultaty.
Ma pan na swoim koncie wiele znakomitych osiągnięć. Jakie były początki pana drogi zawodowej?
Na wybór zawodu lekarza miała wpływ choroba mojej mamy. To było stwardnienie rozsiane, na które w tamtych czasach praktycznie nie było żadnego leczenia. Obserwując jej cierpienie i bardzo duże kalectwo neurologiczne, postanowiłem, że będę zdawał na medycynę.
Czas studiów wspominam jako bardzo piękny i ambitny, być może dlatego, że jako pierwsze dziecko w rodzinie miałem zostać lekarzem i podchodziłem do tego bardzo odpowiedzialnie. Wszystko, co było związane z zajęciami i kliniką, traktowałem jako absolutny priorytet, więc mogę powiedzieć, że te 6 lat studiów spędziłem na nauce i niczym więcej.
Na początku, ze względu na mamę, myślałem o neurologii. O neurochirurgii nie wiedziałem właściwie nic. Wszystko zmieniło się na V roku studiów. Mieliśmy krótki blok zajęć na neurochirurgii i doznałem przebudzenia. To wszystko wdawało mi się tak niezwykle interesujące, że zapisałem się do naukowego koła neurochirurgicznego. Kiedyś napisałem ogłoszenie do naszego koła. Pamiętam zdanie, które w nim zawarłem: „Czy mózg człowieka jest wystarczająco sprawny, żeby zrozumieć mechanizmy własnej działalności? Wstąp do naszego koła, może wspólnie znajdziemy odpowiedź”. Tak rozpoczęła się moja wspaniała przygoda z neurochirurgią, która trwa do dziś.
Kto wspierał pana w rozwoju zawodowym?
Na pewno dużo zawdzięczam prof. Witoldowi Mazurowskiemu, który przyjął mnie do pracy w Szpitalu Bródnowskim. Profesor zauważył we mnie pewien dar czy umiejętność, bo pozwalał mi jako bardzo młodemu lekarzowi operować poważne przypadki. Dzięki niemu mogłem rozwinąć swoje umiejętności i zawsze będę mu za to wdzięczny. Staram się być podobnym szefem i wspierać młodych lekarzy.
Raz w roku Polskie Towarzystwo Neurochirurgów organizuje dla rezydentów 7-8-dniowy wyjazd na kurs Polskiej Szkoły Neurochirurgii. Jest to czas rozmów, wymiany wiedzy, doświadczeń i poglądów. Wiem, że nie wszędzie to tak funkcjonuje. Często jest tak, że ten, kto ma jakąś umiejętność, zaczyna wierzyć, że to boski dar dany tylko jemu i nikt inny nie potrafi tego zrobić tak samo dobrze jak on. W związku z tym w wielu ośrodkach młodsi lekarze są niedopuszczani do zabiegów czy blokowani, bo akurat ten rodzaj operacji jest najczęściej zarezerwowany dla osoby, która ma wysoką pozycję.
Kiedyś dużo podróżowałem i miałem okazję przyjrzeć się, jak to wygląda w innych krajach. Pamiętam, jak podczas pobytu w Szwecji brat jednej z sekretarek miał być operowany z powodu guza łagodnego mózgu. Dzień przed zabiegiem spytałem ją, kto przeprowadzi operację, a ona odparła, że nie wie. „Na pewno profesor przypisze tego, kto będzie umiał to zrobić” — dodała. W naszym systemie ochrony zdrowia to byłoby nie do pomyślenia.
Pan swoją wiedzą i doświadczeniem chętnie się dzieli?
Tak zostałem ukształtowany i nie widzę w tym niczego wyjątkowego. Każdy lekarz, przystępując do operacji, musi być do niej dobrze przygotowany. W przeciwnym razie to byłaby brawura. Młodość musi być nadzorowana. Jestem zadowolony, że udało nam się stworzyć harmonijny, zgodny zespół. W wielu klinikach pokutuje jeszcze zwyczaj, że wieczorem trzeba złożyć telefoniczny raport kierownikowi kliniki. Ja nigdy tego nie wymagałem. Do mnie nikt nie dzwoni, bo wszyscy potrafią wszystko zrobić. Wszyscy są samodzielni i „wieloumiejętnościowi”. I jeśli lekarz ma specjalizację, to znaczy, że jest dobrze przygotowany do zajmowania się każdym pacjentem.
Jakim jest pan szefem, bardzo wymagającym czy może czasami pobłażliwym?
Nie, ja w ogóle nie jestem wymagający. Tak samo wychowywałem moje dzieci. One nigdy nie miały żadnego zakazu, natomiast relacje, które stworzyły z nami jako rodzicami były bardzo dobre. Mówiły nam o najbardziej intymnych rzeczach, które wydarzały się w ich życiu. Podobnie traktuję swój zespół. Stwarzam nieprawdopodobną drabinę, po której można się wspinać, bardzo dużo pomagam.
Pamiętam, jak podczas studiów prof. Kruś powiedział, że „konie można zmusić, żeby weszły do wody, ale nie da ich się zmusić do picia”. Nie ma pracownika z niewolnika. Myślę, że wszyscy, którzy u mnie pracują, przychodzą do pracy z radością, lubią się i uzupełniają oraz chętnie sobie pomagają. Nie ma zakazów, nie ma nakazów. Oczywiście, spóźnić się można, natomiast spóźniać się nie należy. Są pewnie jakieś granice. Ale nikt nie nadużywa mojego dobrego serca.
Podobno mówi pan swoim uczniom: „jeżeli nie będziesz zauważał milowych kroków, kroczków czy kamyków w swojej karierze, to nigdy w życiu nie zrobisz jej świadomie”.
To prawda. Ja przykładam do tego ogromną wagę. Jeżeli cenisz to, co się wydarzyło, i pamiętasz o tym, co osiągnąłeś, to rozwój jest zdecydowanie lepszy i bardziej świadomy. Ja zbieram i pielęgnuję wszystkie wydarzenia i osoby, które wywarły na mnie wpływ już od szkoły podstawowej. Staram się przekazywać swoim asystentom, żeby zauważali kroki w swoim rozwoju, bo to jest nieprawdopodobnie ważne. Wiedza, że coś się wydarzyło, kształtuje naszą karierę. W życiu kieruję się jeszcze jedną ważną zasadą: cokolwiek robisz, rób to sumiennie. Moja praca nie kończy się wraz z zamknięciem gabinetu czy po wyjściu ze szpitala. Ona trwa w mojej głowie, w myślach, w kreatywności. Ona trwa w pomysłach, w podejściu do różnych rzeczy czy w nowych koncepcjach. Nawet nie sądziłem, że tyle rzeczy może się rzeczywiście wydarzać. Teraz będą realizowane następne projekty, unikatowe na skalę świata.
Czy jest coś, co utkwiło panu w pamięci, jak spektakularna operacja czy trudny pacjent?
Pamiętam przeprowadzony ze mną wywiad. Kiedyś, na samym początku kariery, wykonałem duży, unikatowy zabieg. Odbił się on szerokim echem w mediach. Przyjechał więc do mnie dziennikarz angielskojęzycznej gazety „The Warsaw Voice” i pyta: „niech pan powie, dlaczego to wydarzyło się na tym pieprzonym Bródnie, a nie w jakimś instytucie”. Do dzisiaj chce mi się z tego śmiać.
Niezwykle miłe było dla natomiast inne wydarzenie. Jakieś 12-letnie dziecko z Legionowa wygrało na Mazowszu konkurs. I jak wyznało, jego marzeniem jest spędzenie ze mną jednego dnia. Pomyślałem wtedy, że to niezwykłe. Zgodziłem się z radością i przygotowałem dla niego bardzo ciekawy program. Kiedyś napisał do mnie rezydent 6. roku z Bahrajnu. Chciał przyjechać do mnie na pół roku przed swoim egzaminem, żeby się czegoś więcej nauczyć. Oczywiście się zgodziłem. To niezwykłe, że z tylu polskich klinik wybrał właśnie naszą. To było wspaniałe doświadczenie.
Natomiast wykonywanych operacji było naprawdę dużo. Pamiętam pierwsze operacje w krążeniu pozaustrojowym i głębokiej hipotermii. U pacjentów, u których nie można było operować choroby naczyniowej mózgu, wraz z kardiochirurgami zatrzymywaliśmy serce i podłączaliśmy krążenie pozaustrojowe, by móc obniżyć temperaturę ciała do 18-19 st. C i wydłużyć czas umierania. Potem zamykało się krążenie i w tym czasie na mózgu, przez który nie płynęła krew, wykonywaliśmy operację. Pacjent był w stanie śmierci klinicznej. Mieliśmy tylko 40 minut. Po tym czasie trzeba było ponownie uruchomić krążenie, żeby mózg mógł wrócić do swoich funkcji.
Przeprowadził pan wiele pionierskich operacji...
Rzeczywiście, w moim życiu zawodowym wiele się wydarzyło. Pamiętam jak z USA do Polski przewiozłem w walizkach cały system do zrobienia głębokiej stymulacji mózgu, nie zgłaszając go do odprawy celnej. Przez to, że napotkałem pewne trudności, żeby dokupić jakieś dodatkowe, brakujące elementy, trzeba było wrócić do Stanów Zjednoczonych. A ponieważ nie było odprawy warunkowej, miałem kłopot, jak ponownie te sprzęty przewieźć.
W pamięci mam szereg niecodziennych sytuacji klinicznych, jak np. u pacjentów z udarami mózgu wspomaganie krążenia w mózgu krwią z żołądka czy pierwsze w Polsce operacje głębokiej stymulacji mózgu w chorobie Parkinsona, drżenia samoistnego, dystonii i zespołu Tourette’a.
Pamiętam też pierwsze w Europie operacje w czasie rzeczywistym silnego pola magnetycznego czy wprowadzenie do Polski noża Gamma i rozwinięcie tej techniki. Wszystkie te wydarzenia pamiętam bardzo dokładnie, bo włożyłem w nie część mojego życia.
Jakie zagadnienia obecnie pana zajmują, a zatem co jeszcze przed panem?
Demencja czołowo-skroniowa, czyli postać choroby Alzheimera, która bardzo szybko prowadzi do demencji, stała się znana za sprawą Bruce’a Willisa, który na nią zachorował. Przygotowano możliwość leczenia tej choroby za pomocą terapii genowej. Tym projektem zajmuję się od 1,5 roku. Odbyliśmy wiele amerykańskich wizyt i szkoleń, i zostaliśmy wybrani jako jedyny ośrodek w Europie i pierwszy na świecie, który tę operację będzie wykonywał. Pierwsze dwie operacje są planowane na przełomie listopada i grudnia.
Co jeszcze przede mną? Wraz z moim zespołem będziemy kontynuowali leczenie choroby Huntingtona i wspólnie z prof. Anną Członkowską z Instytutu Psychiatrii i Neurologii podejmiemy się terapii genowej pacjentów z chorobą Wilsona. Chcę też rozwijać terapię genową, bo wiem, że w niej jest przyszłość.
A co jest pana marzeniem?
Terapia z zastosowaniem systemów do otwierania bariery krew-mózg. Obecnie problemem jest to, że nawet 98 proc. cząsteczek terapeutycznych nie może przedostać się do mózgu. Teoretycznie istnieje możliwość, że pacjent mógłby mieć otwartą barierę krew-mózg i efekty stosowana chemioterapii byłyby znacznie lepsze, ratujące życie w bardzo wielu nowotworach. Myślę, że otwieranie bariery krew-mózg będzie miało ogromne znaczenie nie tylko dla chemioterapii, ale także dla antybiotykoterapii.
Wydaje mi się, że w przyszłości będzie możliwe również wykonanie wirtualnej biopsji guza, bo jeśli udałoby się otworzyć barierę krew-mózg, to stworzyłoby się możliwość uwolnienia komórek nowotworowych do krwiobiegu. Zatem pobierając krew żylną i odpowiednio oddziałując, byłoby możliwe „wyłapanie” komórek nowotworowych i rozpoznanie choroby, określenie typu, podtypu i genotypu guza. Również taką samą przyszłość widzę w radiologii. Na razie puszczam tylko wodze fantazji. Myślę, że odpowiedzi na wiele pytań przyniesie bardzo niedaleka przyszłość.
Źródło: Puls Medycyny