Publiczni kontra prywatni
Ci, którym nie starcza odwagi na założenie prywatnej praktyki lekarskiej, pracują równocześnie w kilku miejscach. Często zdarza się, że lekarz z publicznego szpitala kończy męczący dyżur i zaraz potem operuje w prywatnej klinice. Większość naszych rozmówców zgodziła się co do tego, że obecny system finansowania służby zdrowia nie pozwala na zmianę tej niebezpiecznej dla lekarzy i pacjentów sytuacji.
Konflikt interesów
Zanim sensowne zmiany w systemie finansowania usług medycznych usatysfakcjonują zarówno lekarzy, jak i ich pracodawców, dyrektorzy publicznych szpitali są zmuszeni do stawania po drugiej niż lekarze stronie barykady. Jak mówią, w interesie placówki i jej pacjentów. Dr n. med. Bernard Waśko, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Rzeszowie, już od 2000 roku usiłował wprowadzić w umowach o pracę na stanowiskach kierowniczych klauzulę o powstrzymaniu się od działalności konkurencyjnej. Równocześnie podkreśla, że jest zwolennikiem konkurencji, ale na zdrowych zasadach. Na razie, jego zdaniem, o prawdziwym rynku nie ma mowy.
?Prywatne kliniki starannie dobierają sobie pacjentów, a lekarze, którzy pracują równocześnie w prywatnych i publicznych ZOZ-ach, odsyłają pacjentów ze skomplikowanymi powikłaniami i schorzeniami do publicznych szpitali. W ten sposób, konkurując o te same pieniądze, ponosimy większe koszty, a szpital, którym kieruję i prywatne placówki mają przecież ten sam kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia" - wyjaśnia B. Waśko. Jego zdaniem, żaden publiczny szpital nie wytrzyma na dłuższą metę takiej sytuacji.
Godziwa płaca za rzetelną pracę
W prestiżowym Centrum Onkologii w Warszawie pracuje wielu świetnych lekarzy, którzy po odbyciu swoich obowiązków biegną do następnej pracy. ?To jest nierozstrzygnięty problem od czasów PRL-u. Generalnie jestem zwolennikiem pracy w jednym miejscu, ale tego nie da się zrobić, dopóki nie będzie można rzetelnie i godziwie płacić - wyjaśnia dyrektor Centrum prof. Marek Nowacki. - Jako dyrektor robię co mogę, żeby ludzie nie biegali do kilku miejsc pracy, ale utrudnia mi to konstrukcja i kwoty kontraktu z NFZ".
Jego zdaniem, stawki za procedury wykonywane w centrum powinny wzrosnąć minimum o 20 proc. ?To byłoby już coś. Wiem, że lekarze pracowaliby tylko tu za drugie tyle co teraz" - wyjaśnia M. Nowacki.
Szeregowi lekarze zarabiają w centrum około 3 tysięcy zł. Marek Nowacki przyznaje, że niektóre grupy zawodowe, takie jak technicy elektroradiologii zarabiają porównywalnie z młodymi chirurgami rozpoczynającymi pracę w zawodzie. Mimo to dyrektor jest optymistą. ?Jesteśmy w roboczym kontakcie z NFZ. Próbujemy doprowadzić do tego, aby prawidłowo oszacować procedury onkologiczne - wyjaśnia M. Nowacki. - Istotną przeszkodą są niektóre związki zawodowe, które żądają ?urawniłowki" i utrudniają wprowadzenie motywacyjnego systemu płac, argumentując, że wszyscy mają równe żołądki. To już znamy z przeszłości".
Wina leży po obu stronach
Prof. M. Nowacki przyznaje, że klinicyści prowadzą pracę naukową w czasie ukradzionym rodzinom, w święta i wolne dni, a pacjenci boją się zmęczonego lekarza, który ma rozproszoną uwagę. ?Stąd pole do różnego rodzaju konfliktów, mimo to nie mamy wielu skarg. Jesteśmy oschli, powściągliwi, mało serdeczni, ale skuteczni - zastrzega się Marek Nowacki. - Osobiście uważam, że ci najbardziej zagonieni lekarze są mniej wydajni. Chociaż z drugiej strony - jak długo można pracować tylko pod hasłem posłannictwa. Oczywiście ciągle mamy Judymów, ale w przyszłości warunkiem dobrej pracy jest realistyczne wycenienie procedur i godziwe wynagradzanie".
Tymczasem dyrektor Bernard Waśko próbował, bezskutecznie, zaradzić złej sytuacji finansowej kadry lekarskiej w inny, rynkowy, sposób. ?Nie da się w krótkim czasie istotnie podnieść zarobków i jednocześnie niczego nie zmieniać, a takie oczekiwania ze strony personelu dominują" - tłumaczy B. Waśko, który zaproponował kiedyś, aby zespół lekarski zmniejszyć o połowę, ograniczyć do najlepszych specjalistów i opłacać w zależności od liczby, rodzaju wykonywanych zabiegów, przyjętych pacjentów. ?W ten sposób dochody lekarzy mogłyby wzrosnąć nawet trzykrotnie, a co ważniejsze - byłoby to połączone z dochodami szpitala. Nie ma jednak zgody na takie rozwiązania". B. Waśko uważa, że lekarze wolą skromną pensję bez żadnych zmian i zapłacony ZUS, a dorobić decydują się poza szpitalem. Z drugiej strony, przyznaje, że jest wiele przykładów na to, że lekarzom nie brakuje odwagi, a zjawisko niezdrowej konkurencji na styku publicznej i prywatnej służby zdrowia mogłoby zostać mocno ograniczone wraz z bardziej dynamicznym rozwojem tej drugiej.
Jasny wybór
Krzysztof Piasecki, prezes NZOZ ?Asklepios" z Rzeszowa, pracuje w zawodzie lekarza od 20 lat. Zaczynał tak jak wszyscy, od pracy w publicznej służbie zdrowia, w szpitalu wojewódzkim. ?Zdecydowałem się na zmiany w 1998 roku, w którym założyłem spółkę. Choć obecnie korzystne zmiany w ochronie zdrowia zostały przyhamowane, to liczę na to, że wejście do UE ten problem rozwiąże - argumentuje K. Piasecki. - Wolnego rynku nie da się już powstrzymać". Zdecydowanie zaprzecza dość powszechnemu przekonaniu, że prywatna służba zdrowia nie może w Polsce istnieć bez publicznej. ?To nieprawda, że żadna prywatna placówka nie przyjmie lekarzy, którzy nie są zatrudnieni w jakimś publicznym szpitalu. Kadra ?Asklepiosa" w ponad 90 proc. nie pracuje w publicznych ZOZ-ach - wyjaśnia K. Piasecki. - Są to lekarze, którzy pracowali w publicznych placówkach i zdecydowali się na pracę tylko w naszym NZOZ-ie". Zdaniem K. Piaseckiego, wystarczy dobrze motywować pracowników, nie tylko pieniędzmi, również dobrym sprzętem, warunkami lokalowymi, możliwościami rozwoju, atmosferą, aby zdecydowali się dokonać jednoznacznego wyboru.
W tej chwili istnieje w Polsce około 120 prywatnych szpitali. Ogólnopolskie Stowarzyszenie Szpitali Niepublicznych zbadało 50 spośród nich i okazało się, że zatrudniają 647 lekarzy etatowych i 1489 lekarzy kontraktowych, jednak Andrzej Sokołowski, prezes OSSN uważa, że wszystkie te szpitale powoli będą przechodzić na system etatowy.
Doczekać nowego początku
Zdaniem lekarzy, którzy podjęli ryzyko pracy na własny rachunek, służba zdrowia w Polsce będzie podlegać wszystkim zmianom charakterystycznym dla wolnego rynku i działalność, która dotychczas była ?zarezerwowana" dla publicznych instytucji, przeniesie się częściowo do prywatnego sektora.
?Prywatne placówki nie mogą na razie uczestniczyć w procesie kształcenia lekarzy, choć dzieje się tak w innych krajach, ale myślę, że to się zmieni. Prędzej czy później powstaną prywatne uczelnie medyczne" - argumentuje K. Piasecki. Według B. Waśko, dyrektora szpitala w Rzeszowie, wyrównanie proporcji między liczbą publicznych i prywatnych placówek spowoduje, że lekarze będą musieli się zdecydować, gdzie chcą pracować. Jednak zanim do tego dojdzie, minie - według B. Waśko - kilkanaście lat. ?Prywatny kapitał na inwestycje w szpitale musi być ogromny - tłumaczy B. Waśko. - Nie oznacza to, że go nie ma, ale inwestorzy ciągle czekają aż system finansowania usług medycznych będzie stabilny, przewidywalny i logiczny oraz pojawi się rynek komercyjnych ubezpieczeń zdrowotnych, który nakręci koniunkturę w tym sektorze".
Prof. Marek Nowacki liczy na to, że zmiany w systemie nastąpią na tyle szybko, aby udało się zatrzymać w państwowych instytutach najlepszych specjalistów. Na razie w centrum nie brakuje lekarzy. ?Z centrum nikt nie odszedł do prywatnej konkurencji na stałe, co oczywiście nie oznacza, że nasi lekarze nie pracują równolegle gdzieś indziej. Niektóre szpitale żądają ?lojalek", ja uważam, że to jest nie fair. To jest wolny kraj. Jest tylko warunek, że ci ludzie wykonują przyzwoicie swoje obowiązki w centrum - podkreśla dyrektor. - Wielu z nas, mogąc pracować za granicą, zostało, wierząc w przeprowadzane zmiany. Teraz też myślę, że sytuacja się unormuje. Jest tylko kwestia, żeby tego doczekać".
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Anna Gwozdowska