Szpitalny slalom z przeszkodami

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 22-03-2012, 00:00

Nic tak dobrze nie wpływa na pracę reportera, jak stałe bycie blisko tematów, ale w moim przypadku jest to nawet znacznie częściej, niż bym tego chciała.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Przewlekła choroba mojego taty połączona z jego niepełnosprawnością sprawia, że regularnie zaliczamy wizyty w różnych stołecznych (i nie tylko) placówkach służby zdrowia. Każda z tych wizyt to wyzwanie nie tylko dla pacjenta — ojciec porusza się na wózku inwalidzkim — ale również dla osoby opiekującej się chorym.

Czasami żartuję, że wraz z ojcem uprawiamy szpitalny wielobój gabinetowy. Przestaje mi jednak być do śmiechu, gdy z ciężkim wózkiem muszę pokonywać wysokie krawężniki i lawirować po wąskich korytarzach obleganych przez tłumy pacjentów. Stale odwiedzamy jedną z poradni w dużym wojewódzkim szpitalu, gdzie za każdym razem musimy szukać pana ochroniarza (co zajmuje średnio 15 minut), który po kolejnych 10 minutach znajduje wreszcie klucze i otwiera nam windę towarową. Dzięki tak zorganizowanej logistyce, już po blisko pół godzinie od przekroczenia progu szpitala wjeżdżamy na pierwsze piętro, gdzie mieszczą się gabinety lekarskie.

Jeszcze bardziej problematyczne okazuje się skorzystanie z toalety. Niestety, nie zawsze jest to pomieszczenie przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych, a jeśli już placówka jest wyposażona w takie WC, to z dużym prawdopodobieństwem pomieszczenie to jest zamknięte na klucz. Na drzwiach zazwyczaj wisi kartka „Klucz do toalety znajduje się…”.

W takich momentach przypominam sobie, że o szpitalach i przychodniach wolę pisać, niż korzystać z ich infrastruktury.

Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Marta Markiewicz

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.