Taniec na linie

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 13-05-2009, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna

Akredytacja to procedura świadomego wyboru jakości dla całego zespołu praktyki. Pan dyr. Jerzy Hennig (cytowany przez red. Magdę Sowińską, Rodzinny, czyli jaki?, PM nr 8/2009) wymienia 20 praktyk poz, które uzyskały certyfikat jakości Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia. To mało. Chciałoby się, żeby posiadały go wszystkie praktyki lekarzy rodzinnych. Mam jednak wiadomość, o której nie wie dyr. Hennig. Poza tymi 20 jest jeszcze 118 praktyk, które ukończyły szkolenie przygotowujące do akredytacji i kolejne, które zgłaszają się do takiego szkolenia, prowadzonego przeze mnie z upoważnienia Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce. Nasze kolegium nie przyznaje żadnych certyfikatów jakości. W ramach porozumienia zawartego z Ośrodkiem Akredytacji CMJwOZ od 2000 roku prawie 300 lekarzy rodzinnych zostało przeszkolonych w Szkole Tutorów. Jest nas, jak widać, pokaźna liczba. W tej mierze nic nie musimy zmieniać, bo współpraca Kolegium Lekarzy Rodzinnych i CMJwOZ jest bardzo dobra.

Problem leży w braku motywacji. Samo szkolenie prowadzone przeze mnie pozwala lekarzowi rodzinnemu zastanowić się ze swoim zespołem nad rolą, sensem i efektem wdrożenia standardów jakości. To zadanie obciąża i zobowiązuje zespół do nieustannych prac nad podnoszeniem jakości. Ale... My znamy relacje płatnika i świadczeniodawcy z krajów cywilizowanych, gdzie każdy sensowny wysiłek jest doceniany. Polska jednak, jeśli chodzi o opiekę zdrowotną, jest wciąż zakorzeniona mentalnie w systemie szpitalno-specjalistycznym i deprecjonuje rolę podstawowej opieki zdrowotnej. Stąd tyle problemów dla płatnika.

Brak wsparcia dla rozwoju podstawowej opieki zdrowotnej skutkuje powrotem do działań podobnych do przychodni rejonowych PRL-u. Dopóki politycy piszący ustawy i kształtujący strategię opieki zdrowotnej będą pomijali rolę podstawowej opieki zdrowotnej, będziemy mieli taki obraz, jak obecnie, albo gorszy. Do 1999 roku jak burza powstawały praktyki lekarzy rodzinnych, potem nastąpiła totalna zapaść. Powstają jakieś dziwolągi organizacyjne nastawione nie na pacjenta, ale na zysk. To bezwzględna wina polityków (wszystkich opcji!). Czy można z tego wyjść? Oczywiście! Po pierwsze, należy zmniejszyć liczbę pacjentów zadeklarowanych na jednego lekarza do 800-1200, z budżetem jak obecnie na 2750 lub 3000 osób. Lekarz rodzinny będzie miał wtedy czas dla pacjenta. Po drugie, mimo "wolnego rynku" należy stworzyć ustawowe warunki priorytetu dla powstawania praktyk lekarzy rodzinnych. Po trzecie, trzeba określić dość precyzyjnie zakres działań lekarza rodzinnego w ramach tego budżetu. Dodatkowe obciążenia będą racjonalnie finansowane, ale kierowane do tych praktyk, które posiadają certyfikat jakości. Wierzę, że taka polityka ucieszy i lekarzy, i pacjentów. Wróci też wówczas trend do kształcenia się w medycynie rodzinnej.

Od kiedy pozwolono specjalistom podpisywać kontrakty, narasta fala, wręcz nagonka specjalistów na lekarzy rodzinnych. To ewidentna "gorączka złota" i odwracanie uwagi od własnych błędów. Nie ma współpracy, bo stworzony system nie precyzuje zakresu działań na poszczególnych poziomach opieki. Funkcjonuje spychologia. Organizują się grupy lobbujące u płatnika konkretne rozwiązania. Wielu specjalistów nie wykonuje swoich kontraktów, bo albo ich nie znają, albo chcąc zaoszczędzić odsyłają pacjentów do poz w celu wykonania badań, za które powinni płacić ze swoich budżetów. A przy tym historyczna przeszłość nimbu specjalisty przekłada się na myślenie pacjenta: Specjalista, u którego byłem, powiedział mi, że to pan musi... To nieetyczne postępowanie, wbrew kodeksowi lekarskiemu. Niektóre wypowiedzi specjalistów zieją jadem nienawiści do lekarzy rodzinnych. To świat hipokryzji, zakłamania i oszustwa. Obrzydliwość.

No i jak w tych warunkach wymagać, żeby lekarze rodzinni decydowali się na dodatkowe obciążenia i zawracanie sobie głowy jakąś tam akredytacją. Mam jednak nadzieję, że w ramach KLRwP nadal będziemy szkolić lekarzy rodzinnych i przygotowywać ich małe praktyki (małe jest piękne) do starań o certyfikat jakości. Bo z tych szkoleń wynoszą naukę, jak pracować w zespole, jak opracowywać dane gromadzone w różny sposób w dokumentacji medycznej, jak współpracować z kolegami z sąsiednich praktyk, jak preferować uczciwych innych specjalistów. Lekarze rodzinni rozumieją pojęcie jakości opieki.

Czytaj też inne artykuły i opinie na ten temat:

Medycynie rodzinnej grozi kryzys
Okiem lekarza rodzinnego cz.1
Okiem lekarza rodzinnego cz.2
Medycyna rodzinna umiera
Nie każdy może pracować w poz
Lekarz poz odciąża specjalistów
Primary care to nie tylko poz
Dążymy do zmiany finansowania poz
Gdyby państwo chciało pomóc

Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Jan Wolańczyk, lekarz rodzinny, przewodniczący Komisji Członkostwa i Akredytacji KLRwP

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.