Widmo sieci szpitali już straszy

Anna Gwozdowska
opublikowano: 20-09-2006, 00:00

Podsekretarz stanu w resorcie zdrowia Anna Gręziak, gość wrześniowej sesji Sejmiku Województwa Podlaskiego, niechcący rozpętała w regionie burzę. Powiatowe szpitale już drżą przed likwidacją, mimo że rząd nie upublicznił jeszcze kryteriów, które zdecydują o utworzeniu tzw. sieci szpitali. To tylko przedsmak walki, jaką stoczą lokalne społeczności o swoje placówki.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Po wizycie Anny Gręziak na Podlasiu, region obiegła wieść, że z mapy znikną wkrótce powiatowe szpitale w Knyszynie, Sejnach, Dąbrowie Białostockiej, Kolnie, Łapach, Zambrowie, a także Szpital Miejski w Białymstoku. Dlaczego? Bo mają mniej niż 150 łóżek. Tak przynajmniej zinterpretowano wystąpienie pani minister.

Mały znaczy zagrożony

"Lokalna prasa już ogłosiła, że trzeba będzie nas zlikwidować. Wystraszyliśmy się" - mówi Helena Hawrylik, dyrektor SP ZOZ-u w Dąbrowie Białostockiej. Jerzy Kamiński, szef Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego w Białymstoku przyznaje, że wszystkie mniejsze szpitale w regionie poczuły się zagrożone. Likwidacji obawia się np. 60-łóżkowy szpital w Sejnach, choć nie jest zadłużony.
"Minister mówiła o wielu kryteriach, które zdecydują o utworzeniu sieci, m. in. o lokalizacji, sytuacji finansowej, dostępności usług, wspomniała także o potrzebie łączenia szpitali, ale potwierdziła, że liczba łóżek będzie jedną z ważniejszych przesłanek" - przyznaje J. Kamiński. Według Pawła Trzcińskiego, rzecznika prasowego Ministerstwa Zdrowia, to kolejne nieporozumienie, związane z tym, że plany resortu ciągle nie są jeszcze publicznie znane.
"Całemu zamieszaniu winna jest publikacja prasowa sprzed kilku tygodni, w której z rozmowy z ministrem Religą wyróżniono kryterium związane z liczbą łóżek - tłumaczy P. Trzciński. - A to tylko jedno z kilkunastu kryteriów tworzenia sieci". Według P. Trzcińskiego, zasady tworzenia sieci trafią ostatecznie do urzędów wojewódzkich. "To one, na podstawie wiedzy, którą posiadają, będą podejmować decyzje - podkreśla P. Trzciński. - Samorządy powiatowe nie mają siły i chęci, aby to zrobić".
Nastroje na Podlasiu pokazują, jak trudne zadanie stanie przed urzędnikami.

Łóżek nie oddadzą

Według J. Kamińskiego, lokalne społeczności nie pogodzą się z zamknięciem szpitali. Przypomina przykład Knyszyna. W obronie miejscowego, małego szpitala odbywały się nawet blokady dróg, a mieszkańcy okupowali budynek. Ostatecznie miejscowy samorząd nie zdecydował się na zamknięcie placówki. Istnieje do dziś. Tymczasem, zdaniem J. Kamińskiego, koszt społeczny tworzenia sieci nie musi być tak duży, jak się zazwyczaj wydaje mieszkańcom. "Jeśli nawet jakiś szpital nie wejdzie do sieci, to nie musi to mieć znaczącego wpływu na redukcję białego personelu - uważa J. Kamiński. - Wiele szpitali będzie się łączyć, wzmacniając specjalistykę".
Kto wytłumaczy to lokalnym społecznościom? "Na razie w ogóle się do tego nie przygotowujemy, bo nikt poważnie nie rozmawia z województwami. Dyskusja toczy się w ministerstwie" - wyjaśnia J. Kamiński.
Mieszkańcy Podlasia już wiedzą swoje. "Według mnie, kryteria, o których się mówi, są niewymierne, ogólnikowe i dlatego niesprawiedliwe - uważa H. Hawrylik z Dąbrowy Białostockiej. - Jak na przykład ocenić, że jakiś szpital spełnia zapotrzebowanie zdrowotne? Przecież każdy szpital spełnia jakieś potrzeby zdrowotne". Placówka, którą kieruje Helena Hawrylik, ma 75 łóżek, 3 oddziały (wewnętrzny, chirurgiczny i dziecięcy) i leczy 3 tys. pacjentów rocznie. Pani dyrektor podkreśla, że 80 proc. łóżek jest w skali roku wykorzystanych, a zobowiązania szpitala wynikające z tzw. ustawy 203 są coraz mniejsze, obecnie wynoszą około 400 tys. zł. Po stronie plusów H. Hawrylik wymienia także liczne inwestycje: budowę sterylizatorni, kotłowni, zakładu rehabilitacyjnego, pomieszczeń socjalnych dla personelu czy wreszcie remont dachu. "Niestety, teoretycznie my w ogóle nie łapiemy się do tej sieci. Odległość do najbliższego szpitala, z Dąbrowy Białostockiej do Sokółki, to 31 km" - przyznaje H. Hawrylik i natychmiast broni swojego szpitala: "Może jesteśmy zbyt mali, aby spełniać jakąś wielką rolę, ale obsługujemy wszystkie mniej skomplikowane przypadki. Jeśli przejęłaby je Sokółka, to tam powstanie zator, wydłużą się kolejki, a przede wszystkim powinien się liczyć pacjent".
Halinie Hawrylik wydaje się także, że likwidacja jej placówki nie przyniesie dużych oszczędności, bo na administrację wydaje rocznie niecałe 350 tys. zł, a NFZ i tak będzie musiał wykupić te same świadczenia w innych szpitalach. Przyznaje jednak, że szpital w Dąbrowie Białostockiej, jako drugi w powiecie, po SP ZOZ-ie w Sokółce, zawsze czuł się zagrożony. "Koledzy pocieszali mnie, że likwidują nas już 15 lat i przez 15 lat dalej nas będą likwidować" - dodaje H. Hawrylik. A o możliwości połączenia ze szpitalem w Sokółce mówi niechętnie. Ordynatorzy obawiają się, że oddziały, którymi teraz kierują, po fuzji z Sokółką przepadną, bo się dublują. "Jak nie mogę spać, to się zastanawiam, co będzie, jak się połączymy - mówi dyr. H. Hawrylik. - Każdy wolałby być samodzielny". Podobno mieszkańcy powiatu sokólskiego nie wyobrażają sobie likwidacji ich drugiego szpitala. "Myślę, że będą walczyć tak jak kiedyś w Knysznie" - podsumowuje H. Hawrylik.


Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Anna Gwozdowska

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.