Wszedłem na pole minowe
Marek Bartosik: Od trzech tygodni rządzi pan funduszem. Co Pan tam zastał? Jakieś ślady prezesa Naumana? Ma Pan poczucie, że siedzi Pan na granacie na przykład?
Jerzy Miller: Mam poczucie, że wszedłem na pole minowe. W wojsku byłem, ale nie w jednostce saperskiej. Moją specjalnością są raczej radary dalekiego zasięgu, choć podstawowe przeszkolenie minerskie przeszedłem. Nie koncentruję się jednak na grzebaniu w przeszłości, nie poszukuję śladów poprzednich prezesów. Szukam wewnątrz funduszu współpracowników, którzy myślą tymi samymi kategoriami, wyznają te same wartości i respektują prawa funkcjonowania instytucji publicznych. Dlatego do znudzenia powtarzam im, że praca w administracji publicznej, w tym w NFZ, niesie ze sobą zobowiązania. Jeśli ktoś nie potrafi myśleć kategoriami państwa, to nie ma prawa tu pracować.
- Gdzie w funduszu biegnie granica kompromisu?
- Nigdy nie wyznaczam jej z góry. Gdy podejmuję decyzje, to prawie za każdą stoi jakiś kompromis. Mam za sobą kilka spotkań z przedstawicielami różnych środowisk medycznych. Ich oczekiwania często są wzajemnie sprzeczne. Trzeba więc zawierać kompromisy, ale te są najłatwiejsze. Najtrudniejsze są te z samym sobą. Każdy kompromis kosztuje nie tylko mnie. (...)
W 2000 roku długo rozmawiałem z Leszkiem Balcerowiczem o jego dylemacie wyjść z rządu czy nie. On nauczył mnie chłodnej analizy wszystkich za i przeciw. Każdy chciałby być twardy wobec pokusy pójścia na kompromisy. Jednak każde takie twarde postawienie sprawy niesie ze sobą koszt nie tylko indywidualny, ale i publiczny. Gdzie teraz będzie moja cena kompromisu? Nie wiem.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Wywiad w Gazecie Krakowskiej, ; 22 października br.