Z dyżuru na odległej prowincji
Podczas udzielania porad (w przychodni oraz izbie przyjęć) zdarzyło mi się kilkakrotnie wysłuchać relacji pacjentów o wizycie zespołu pogotowia wezwanego do zachorowania, podczas której po krótkim badaniu postawiono wstępne rozpoznanie, podano leki w iniekcji, zalecono zgłoszenie się do dalszej diagnostyki ambulatoryjnej, pozostawiając pacjenta w domu. Nie widziałbym w takim postępowaniu nic dziwnego, gdyby w składzie zespołu znajdował się lekarz lub - jak do niedawna bywało - st. felczer.
Niestety, okazało się, że takie ?"usługi lecznicze" zaczęli świadczyć ratownicy medyczni oraz pielęgniarki systemu, często legitymujące się specjalizacją (np. anestezjologiczną). W posiadaniu chorych znajdowały się karty informacyjne z opisem wyjazdu i pieczęciami imiennymi ww. osób.
W zdumienie wpędziło mnie stwierdzenie jednej z nich, zagadniętej o taki tryb postępowania, że ratownikowi lub pielęgniarce wolno podawać leki, a nawet odstąpić od umożliwienia zbadania chorego przez lekarza i już. Są to w końcu samodzielne zawody medyczne.
Niestety, podatność na dyskretną perswazję i zalecenie umożliwienia we wszystkich wymagających tego przypadkach konsultacji lekarza, była minimalna.
Nie jest moim zamiarem antagonizowanie środowiska. Uważam jednak, że ograniczanie pacjentom dostępu do świadczeń lekarza jest bezprawne. Podobnie jak występowanie osób nieuprawnionych w roli tego ostatniego. Ratownicy medyczni i pielęgniarki systemu nie mają nawet np. uprawnień felczera. I nie zanosi się na to, by mieli je kiedykolwiek otrzymać. NFZ nadal kontraktuje nocną wyjazdową opiekę lekarską, która nie jest tożsama z ratownictwem.
Obawiam się, że osoby udzielające pomocy w ramach zespołów "P" niekiedy bardzo mocno ryzykują, bo jak inaczej nazwać postawienie rozpoznania bez należytej wiedzy o chorobach (zwykle obserwowałem "diagnozy" spod litery R w małym wydaniu ICD-10), a następnie zwalczanie objawów (na przykład bólu brzucha w środku nocy - szafując buscolizyną, ketonalem, hydroksyzyną, furosemidem, cyclonaminą etc). Leki podawane bywają poza typowymi czynnościami ratowniczymi. Skąd pomysły zaniechania przewiezienia do izby przyjęć najbliższego szpitala?
W świetle powyższego muszę zaznaczyć, że nie popieram pracy pogotowia ratunkowego jako przychodni na kółkach, lecz z punktu widzenia pacjentów mieszkających w zapomnianych przez władze centralne i lokalne wioskach, taki model nie był pozbawiony korzyści. Aktualnie zaś chory nocą i w dni świąteczne powinien być zaopatrzony w ambulatorium OPD lub Izbie Przyjęć. Pamiętam, jak jeszcze do niedawna mówiono, że pacjent jest najważniejszy.
Liczne fora internetowe ("ratmedy", "eskulapy") pełne są wypowiedzi świeżo upieczonych ratowników i innych "członków systemu", szkalujących lekarzy, rzekomo niemających kwalifikacji do ratownictwa medycznego, mimo że od wielu lat było ono - pod różnymi nazwami - nauczane w akademiach medycznych. Narzeka się tam, nie przebierając w słowach, na doświadczonych, często mających nieposzlakowaną opinię starszych kolegów i koleżanki rozmaitych specjalności, dzięki którym pogotowie, mimo wad, błędów i trudności, tyle lat niosło mieszkańcom Polski pomoc. Ratownik, postawiony przez przepisy na piedestale, miewa jak widać znacznie większe apetyty - na samodzielne uzdrawianie! Oby były to jedynie grzechy młodości nowego systemu.
Mam nadzieję, że moje refleksje posłużą za przestrogę, zwłaszcza osobom kierującym pracą ratownictwa medycznego i odpowiadającym za jego jakość.
Liczę też, że redakcja zajmie się zagadnieniami dopuszczalnego zakresu świadczeń wykonywanych przez ratowników medycznych i pielęgniarki systemu, zwłaszcza w sytuacjach związanych z zachorowaniami, oraz ewentualnymi skutkami zarówno przekroczenia kompetencji, jak i zaniechania (w świetle przepisów KK i KC). Sądzę że dział prawny Pulsu Medycyny mógłby posłużyć jako źródło wiedzy w tej zawiłej dziedzinie. I oby pacjent zawsze mógł uzyskać adekwatną, kwalifikowaną i skuteczną pomoc.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Imię i nazwisko ; do wiadomości redakcji