Co z tym LEP'em?

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 10-11-2010, 00:00

Zielone światło znowu zabłyśnie dla krewnych i znajomych królika.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Stażu nie będzie, LEP-u nie będzie, kolejek do specjalistów nie będzie... Speech Kononowicza na nadchodzące wybory samorządowe? Nie, to autorskie pomysły minister Ewy Kopacz na uzdrowienie kształcenia lekarzy. Zapoznałem się z proponowanymi metodami terapii i nie ukrywam – nie wierzę w powodzenie.

Zacznę od stażu. Ewa Kopacz już w lutym 2008 roku zapowiadała jego zniesienie. Teraz dopięła swego, a przynajmniej wyznaczyła konkretny termin. Za siedem lat praktyczny program stażu ma być realizowany na VI roku studiów. Brzmi zachęcająco. No bo po co na przykład wkuwać na pediatrii piętnaście przyczyn powiększenia śledziony u noworodka, jeśli nie można nauczyć, co robić, gdy maluszka zacznie boleć brzuszek? Po co poznawać farmakokinetykę kilkunastu preparatów insulin, skoro nie można dowiedzieć się, jaką podać, gdy do szpitala trafia chory z kwasicą ketonową? Po co pakować do głowy listę składników płynu w opłucnej, gdy nie można samodzielnie wykonać odbarczenia? Każdy klinicysta wymieniłby bez liku takich przydatnych umiejętności, których można byłoby uczyć już na studiach.

Teoretycznie wszystko wydaje się proste. Wystarczy zapisać, zadekretować, wdrożyć i już! W praktyce trzeba m.in. przeanalizować, kto tego wszystkiego będzie uczył, czy każdy ze studentów ostatniego roku będzie miał – jak na stażu – swojego opiekuna, w jak licznych grupach zostanie zorganizowana nauka oraz jakich umiejętności będzie się mógł nauczyć nieposiadający przecież prawa wykonywania zawodu student. Z tych i wielu innych szczegółów wyłania się kosmaty diabeł. O wiele straszniejszy niż ten, który panoszy się w programie obecnego stażu. Powiedzieć, że staż jest „zły” albo „niepotrzebny” to trochę za mało, dlatego nie dziwi mnie nieprzychylne nastawienie do pomysłu reprezentantów środowiska lekarskiego z izb lekarskich, OZLL i towarzystw naukowych. Chyba, że pani minister chodzi wyłącznie o 130 milionów oszczędności, o których wspominała po objęciu urzędu.

Na odstrzał ma iść także Lekarski Egzamin Państwowy, znany jako LEP (wraz z odpowiednikiem dla dentystów). LEP wprowadzono do ustawy o zawodzie lekarza w 1996 roku. Pod naciskiem młodych lekarzy termin pierwszego testu wielokrotnie przekładano, aż w końcu rząd zobowiązał się w traktacie akcesyjnym do przeprowadzenia sprawdzianu jako potwierdzenia kwalifikacji naszych lekarzy. Przez sześć lat LEP wyraźnie okrzepł. Regularnie rozwiązuję pytania testowe, mogę więc potwierdzić: to dobrze przygotowany egzamin, może nawet najlepiej ze wszystkich podyplomowych sprawdzianów. Także bilans strat i zysków po LEP-ie jest korzystny dla testu. Nie udało się wykorzystać wyników do poprawy programów nauczania oraz stażu. Zabrakło rzetelnej analizy, w jakim terminie egzamin powinien być przeprowadzany. Nie było poważnej dyskusji nad udoskonaleniem formy LEP-u tak, by był on bardziej kompletnym sprawdzianem lekarskich umiejętności, np. wprowadzając egzamin, wzorowany na amerykańskim USMLE lub australijskim AMC, który składa się z części teoretycznej i praktycznej.
Na szczęście te niedociągnięcia jedynie w niewielkim stopniu obciążają zdających. LEP nie tylko mobilizuje ich do uporządkowania wiedzy, ale przede wszystkim jest kluczem do otwarcia wybranej specjalizacji. Sito w postaci jednakowego dla wszystkich testu to o wiele lepsze rozwiązanie niż wcześniej stosowany model otwierania specjalizacji „za zasługi”, gdzie decydujące znaczenie miała rozmowa kwalifikacyjna, czyli w praktyce bardzo często poziom fraternizacji kandydata i komisji. Teraz znów zielone światło zabłyśnie dla krewnych i znajomych królika.

Drugi kawałek szykowanego pasztetu wygląda na równie niesmaczny. Nasi lekarze mogą mieć problemy z nostryfikacją dyplomów w krajach UE. Do przeszkód natury formalnej, podyktowanych złamaniem umowy akcesyjnej, dołączą te związane z gorszym przygotowaniem do zawodu. Brak stażu, LEP-u oraz kształcenie specjalistów na skróty będą niekorzystnie rzutować na poziom przygotowania zawodowego. I to jest zasadniczy powód do niepokoju nie tylko dla środowiska lekarskiego. Pojawiają się głosy, że szykowane zmiany w kształceniu podyplomowym to sposób na zatrzymanie lekarskiego narybku w kraju. Jeśli tak – byłby to wyjątkowy cynizm.

Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.