Desperaci z certyfikatami

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 15-11-2004, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Po co szpitalowi publicznemu certyfikat jakości? Gdyby, tak jak obiecywano przed wprowadzeniem reformy J. Buzka, pieniądze rzeczywiście podążały za pacjentem, pytanie można by uznać za niedorzeczne. W sytuacji, gdy jest dokładnie odwrotnie i NFZ z góry decyduje: komu, za co i ile zapłacić, ubieganie się o uznanie kogokolwiek innego niż dyktującego warunki płatnika, może wydawać się nielogiczne. Tym bardziej, że niezależnie od tego, czy mówimy o spełnieniu norm ISO, czy o sprostaniu wymaganiom komisji akredytacyjnej z krakowskiego Centrum Monitorowania Jakości, trzeba liczyć się z kosztami. Nie wszystkie zmiany da się bowiem wprowadzić metodą pospolitego ruszenia, wykorzystując rzeczywistych i wytypowanych ochotników. Wydatki to zresztą koronny argument sceptyków, których nie brakuje zarówno wśród personelu, jak i pacjentów. Traktują oni certyfikat jakości co najwyżej jak zbędny motyw dekoracyjny. Czy wobec tego dyrektorzy mniej więcej jednej dziesiątej naszych lecznic to desperaci o duszy Don Kichota?
Nie sądzę. Co by nie mówić, zdobycie certyfikatu jakości dowartościowuje placówkę. Dziś w oczach pacjentów i konkurencji, w przyszłości - krajowych i zagranicznych firm ubezpieczeniowych. Jest to więc inwestycja, która w perspektywie może przynieść zyski dużo większe od poniesionych kosztów. Kurą znoszącą złote jaja może okazać się leczenie pacjentów z zagranicy. Jest to oczywiście szansa tylko dla tych, którzy potrafią zaoferować wysokiej jakości opiekę medyczną po atrakcyjnej cenie. Ze spełnieniem ostatniego warunku, z wiadomych przyczyn, nigdzie nie ma problemów, ale i z jakością usług medycznych też nie jest tak źle, jak głosi obiegowa opinia. Zdaniem autorów opublikowanego w ?Rzeczpospolitej" z 26 października br. Ogólnopolskiego Rankingu Szpitali, jakość opieki medycznej to mocna strona naszych lecznic, a najlepsze z nich zdobyły w tej konkurencji niemal komplet punktów. Wiodące placówki mogłyby już stanąć do walki o chorych z krajów byłej Piętnastki. Mają wysoko wykwalifikowaną kadrę i odpowiedni sprzęt. I jedno, i drugie jest przy tym niedostatecznie wykorzystane, co wynika z niemocy finansowej NFZ. Paradoksalnie, na przeszkodzie do otwarcia na świat stoi brak przepisów prawnych, regulujących zawieranie umów z zagranicznymi ubezpieczalniami. Jak się wydaje, naprawa niedociągnięć legislacyjnych zajmie dużo mniej czasu niż zmiana polityki NFZ, która nie przewiduje premiowania placówek, dbających w szczególny sposób o jakość usług.
Ale korzyści z certyfikatów to nie tylko przyszłość. Doktor Izabela Walasek, wicedyrektor szpitala w Giżycku, który ma na swoim koncie akredytację CMJ oraz certyfikat ISO 9001: 2001, obszernie wypowiada się w Pulsie Medycyny nr 22/2004 na temat natychmiast zauważalnych plusów stawiania na jakość. Wniosek pani dyrektor jest bardzo czytelny: ?bardzo usprawniliśmy pracę, a pacjent ma po prostu większe szanse przeżycia". Nie da się jednak tego osiągnąć bez wysiłku. I zdaje się, że to najbardziej przeszkadza przeciwnikom certyfikatów jakości dla szpitali publicznych.




Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.