Niestandardową chemioterapię jako metodę leczenia należy zlikwidować
Moje zdanie na temat rozwiązania „niestandardowa chemioterapia" jest od początku zdecydowanie negatywne; już sama nazwa sugeruje, że stosuje się leczenie nieodpowiadające standardom. Powinno się ją nazywać chemioterapią ponadstandardową, bo w istocie chodzi o to, że obejmuje ona finansowanie leczenia, które nie znajduje się w katalogach lub programach terapeutycznych.
Łatwo o korupcję
Po pierwsze, nie ustalono ścisłych kryteriów kwalifikacji chorych, co stwarza ogromne różnice interpretacyjne. Proszę dotrzeć do danych NFZ dotyczących liczby tych świadczeń w poszczególnych województwach. Mogę iść o zakład, że są warszawskie szpitale, które stosują więcej tych procedur niż niektóre całe województwa. Po drugie, jest to pole nadużyć i nacisków zarówno ze strony chorych, jak i firm farmaceutycznych, które doskonale wiedzą, kto z lekarzy składa te wnioski i jakie są ich dalsze losy (sic!). Lekarze wykazujący największą aktywność w tej dziedzinie oraz ich przełożeni są indywidualnie „nagradzani", np. w formie sponsorowanych wyjazdów. Jest to czysta forma korupcji, aczkolwiek najpewniej nie do udowodnienia i ukarania, bo przecież wszystko służy dobru chorego.
Towarzyszą temu często akcje medialne, które w mało obiektywny sposób przedstawiają problem (płaczący chorzy, którzy wierzą, że odbiera im się ostatnią szansę na życie). Są jeszcze i inne patologie. Zastosowanie niektórych „niestandardowych" terapii wymaga wykonania pewnych dodatkowych badań diagnostycznych (np. molekularnych lub immunohistochemicznych). Testy te, chociaż wymagane we wskazaniu rejestracyjnym, nie są opłacane przez ubezpieczyciela. W tej sytuacji finansowaniem i organizacją tego procesu (np. przekazywaniem materiału tkankowego ze szpitali do specjalistycznych laboratoriów) zajmują się zainteresowane firmy farmaceutyczne, bo jest to dla nich względnie mały wydatek w kontekście spodziewanych zysków.
Jest to kolejny proceder na granicy prawa, ponieważ nie to jest rolą firm farmaceutycznych. Ponadto stwarza to dalszą oczywistą zależność lekarzy od tych firm, choćby przez moralne zobowiązanie do zastosowania leku w związku ze sfinansowaniem przez firmę wykonania koniecznego testu diagnostycznego.
Ta sytuacja na pewno wymaga rozwiązania. Od dawna uważam, że produkt pod nazwą niestandardowa chemioterapia należy zlikwidować, zastępując go czytelną i dobrze przedstawioną społeczeństwu listą procedur, które powinny być finansowane ze środków publicznych. Te spośród „niestandardowych" leków, które rzeczywiście są wartościowe, powinny znaleźć finansowanie, pozostałe należy umieścić poza tym koszykiem. Nie należy jednak zamykać możliwości ich zastosowania - nadal powinny być one dostępne, ale finansowane wyłącznie jako procedury ponadstandardowe i objęte systemem dodatkowych ubezpieczeń (notabene dotyczy to wszystkich ponadstandardowych procedur, także w innych dziedzinach medycyny).
Skorzystajmy z doświadczenia NICE
Oczywiście kluczem do problemu jest ustalenie listy procedur finansowanych przez państwo. W wielu krajach wiążąca jest opinia specjalistycznych instytucji (np. w Wielkiej Brytanii National Institute for Health and Clinical Excellence - NICE), które wydają swoje decyzje na podstawie kolegialnej opinii największych autorytetów w danej dziedzinie w kraju - o czym wspomniał jeden z kolegów w artykule „Chaos w dostępnie pacjentów do chemioterapii niestandardowej" w Pulsie Medycyny nr 1/2010.
Decyzje te są respektowane, bo wszystko przebiega w całkowicie przejrzysty i merytoryczny sposób. W Polsce proces ten jest nadal niejasny i kulawy. Jako eksperci powoływane są osoby niekompetentne (np. chirurdzy wypowiadają się w sprawie chemioterapii) albo mające oczywisty konflikt interesu (np. lekarze, którzy wcześniej przeprowadzali sowicie opłacane badania kliniczne ocenianych przez siebie medycznych produktów). W efekcie podejmowane decyzje są często kontrowersyjne i niezrozumiałe. Ich rangę obniża ponadto fakt, że nie są wiążące dla ubezpieczyciela.
Jeśli naszego kraju nie stać jeszcze na stworzenie takiego systemu (bo rzeczywiście brakuje nam autorytetów), może należy po prostu oprzeć się na decyzjach brytyjskiego NICE lub innej tego typu instytucji. Trudno wyobrazić sobie, aby były one podważane, choćby biorąc pod uwagę poziom merytorycznego uzasadnienia i nieporównanie większe możliwości finansowe Wielkiej Brytanii.
Gdzie są ubezpieczenia dodatkowe?!
System dodatkowych ubezpieczeń istnieje w wielu krajach, a niewprowadzenie go w Polsce jest objawem kunktatorstwa kolejnych rządów. Łatwiej jest bowiem udawać, że wszystkie formy leczenia są w naszym kraju dostępne (oczywiście tak nie jest), niż odważnie powiedzieć, gdzie jest granica rozsądku i możliwości finansowych państwa.
Aż dziwne, że w tych wszystkich debatach towarzyszących niestandardowej chemioterapii nie podnosi się argumentu, że w obliczu ogromnych potrzeb ochrony zdrowia, moralnym obowiązkiem zarówno rządzących, jak i lekarzy jest najbardziej racjonalne wydawanie dostępnych środków.
Czy można akceptować sytuację, w której z powodu braku odpowiedniej aparatury czeka się miesiącami na badanie diagnostyczne, które rzeczywiście może uratować życie? Czy do zaakceptowania jest kilkumiesięczne oczekiwanie na radioterapię chorego z rozpoznanym nowotworem? Przecież środki na to pochodzą z tego samego źródła - jeśli gdzieś szafuje się nimi, gdzie indziej ich zabraknie. Niezależnie od tego, ostatnia próba rozwiązania tego problemu przez NFZ i Ministerstwo Zdrowia została fatalnie zaplanowana i przeprowadzona.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: prof. Jacek Jassem ; kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego