Komercyjne zabiegi ratunkiem dla szpitali

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 27-05-2009, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Trwający kryzys wymaga czasami niekonwencjonalnych posunięć, które wcześniej nie wydawałyby się konieczne, ani możliwe do przeprowadzenia. Wynikać to może również z niechęci do jakichkolwiek zmian, gdyż generalnie jest to w nas wszystkich zakorzenione. A przecież zmiany są nieodłączną cechą tego świata. Dotyczy to również przepisów prawnych związanych z medycyną.

Jako dyrektor z wieloletnim stażem zastanawiam się, czy przypisywanie win osobom zarządzającym szpitalami za ich zły stan ekonomiczny jest do końca słuszne. Stan finansowy jest bowiem wypadkową wielu czynników. Z ponad 700 szpitali w Polsce większość ma problemy finansowe, ale czy to oznacza, że są źle zarządzane? Jeżeli ktoś ma wątpliwości, niech spojrzy na krzywą Gaussa - tam po części znajdzie odpowiedź. Niech też spojrzy na wydatki na zdrowie innych krajów, gdzie nakłady na służbę zdrowia w odniesieniu do PKB są nieporównywalnie wyższe od naszych.
Niech też oceni, czy w Polsce mamy właściwie wycenione procedury medyczne, co jest kluczem do planowania wydatków oraz płacenia szpitalom za rzeczywiście ponoszone nakłady.

Po tym wstępie wracam do rzeczywistości. W dniu, w którym piszę ten list - do planu finansowego NFZ na 2009 rok brakuje już 77 mln zł z powodu mniejszego spływu składki. Tak działa niewidzialna ręka kryzysu (więcej zwolnień, więcej bezrobotnych - mniej składek itp.). Analizując dane z naszego szpitala, stwierdzam, iż niektóre jednostki organizacyjne mają nadwykonania 7-50 proc. W międzyczasie czytam na stronie internetowej NFZ, iż należy ograniczyć przyjęcia pacjentów do ilości zakontraktowanej, ponieważ istnieje zagrożenie wypłaty za tzw. nadwykonania. Cóż mogę w tym wypadku zrobić?

Wydawałoby się, że pierwszym rozwiązaniem jest ograniczenie przyjęć - ale jest to dość trudne do wykonania i nieetyczne, ponieważ niezwykle ciężko jest wytłumaczyć pacjentom np. urologicznym, którzy zgłaszają się z powodu przerostu prostaty, choroby nowotworowej układu moczowego, kolki nerkowej, że limity się skończyły i muszą zgłosić się w innym terminie. Nie naszą jest przecież winą, że społeczeństwo się starzeje. Dotyczy to także innych oddziałów, a w szczególności kardiologii. Przepisy ustawy o ZOZ nakazują przyjęcie w stanach nagłych i jako jednostka publiczna musimy pacjenta zaopatrzyć i nie możemy tym chorym odmówić.

Drugą (teoretycznie) możliwością jest wysłanie pracowników na urlopy. Ale szpital to nie zakład produkcyjny, poza tym są przepisy ustawy o ZOZ regulujące kwestie prawne z obowiązkiem uzyskania zgody od organu założycielskiego na wyłączenie z pracy jednostki organizacyjnej. Szpital i jego pracownicy powinni cieszyć się, że zarabiają pieniądze, ale skoro nie mogą leczyć, ponoszą straty (bo są koszty). Prowadzić to może do narastania zaległości cywilno- czy publicznoprawnych. Pytanie jest proste: czy taka sytuacja to rzeczywiście wina załogi i osobista dyrektora?

Może na czas kryzysu, drogą zmiany ustawy o ZOZ (jakich było ostatnio wiele), pozwolić szpitalom publicznym, które przekroczyły już limity, na działalność komercyjną? Wtedy i państwo miałoby lepiej, i pracownicy mieliby z tego korzyść. Oczywiście działalność taka musiałaby się odbywać w ściśle i jasno określonych granicami prawa warunkach, ze wskazaniem, kiedy musiałaby zostać przerwana. NFZ ma na tyle sprawne organy kontroli, że nie pozwoliłby na żadną dowolność w tym względzie, a system finansowy kar stosowany przez tę instytucję skutecznie zniechęcałby do nadużyć. Jak sądzę, zabiegi i leczenie odbywałoby się w warunkach bardziej bezpiecznych (może nie zawsze tak komfortowych, jak w zakładach prywatnych) i konkurencyjnych pod względem cenowym do NZOZ-ów.

Dodam, iż z ostatnich danych wynika, że około 40 proc. placówek prywatnych nie posiada OIT, a pacjenci z powikłaniami ?zasilają" budżety placówek publicznych. Dla pacjenta byłoby tym samym o wiele bezpieczniej. Osobiście wolę mniejszy komfort, ale większe bezpieczeństwo i sądzę, że większość chorych się z tym zgadza.
List, który napisałem, jest dyskusyjny i nie roszczę sobie żadnych praw do naprawy systemu. Jest wynikiem ostatnich przemyśleń nad otaczającą nas rzeczywistością i chęci zaradzenia złu, które - jak się wydaje - niechybnie nas dotknie.

Źródło: Puls Medycyny

Podpis: dr n. med. Ryszard Stankiewicz, ; dyrektor 111 Szpitala Wojskowego z Przychodnią w Poznaniu

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.