Lublin: trudna lekcja prywatyzacji

Ewa Stępień, Lublin
opublikowano: 13-09-2004, 00:00

Pracownicy lubelskiego ZOZ-u do ostatniej chwili byli przeciw prywatyzacji w formie proponowanej przez miasto.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
?Likwidacja SP ZOZ-u nie gwarantuje pacjentom opieki, a nam miejsc pracy. Nie wiemy, jaki jest koszt prywatyzacji, jaki czynsz będziemy płacić, ile wart jest sprzęt w przychodniach" - twierdzi Marek Baprawski, lekarz. Jego zdaniem, nie pomoże też cesja kontraktu SP ZOZ-u na rzecz niepublicznych praktyk, bo we wrześniu najpewniej wyczerpią się pieniądze funduszu zdrowia.
Miasto ma kłopot z głowy
?Zobowiązania SP ZOZ-u wobec pracowników, głównie z powodu tzw. ustawy 203, wynoszą 13,2 mln zł plus około 92,5 tys. zł miesięcznych odsetek. Natomiast kontrakt z NFZ na ten rok wynosi 14,1 mln zł - przekonuje do likwidacji Janusz Mazurek, zastępca prezydenta Lublina. - Nieprzyjęcie uchwały byłoby chowaniem głowy w piasek i pogorszyłoby sytuację".
Szlak prywatyzacyjny w Lublinie przetarła przychodnia rejonowa przy ul. Weteranów, której personel już w listopadzie 1999 r. utworzył dwa NZOZ-y: Medicor i Eskulap. Nie od razu wskoczyli na głęboką wodę, bo przez kilka pierwszych miesięcy byli związani podkontraktem z publicznym zakładem. Ale potem oderwali się od macierzystych struktur zupełnie. ?To była dobra decyzja - mówi dziś Maria Poźniak, współwłaścicielka NZOZ Medicor. - Chociaż początki były bolesne. Zainwestowaliśmy w remont przychodni pieniądze rodzinne. Dopiero po jakimś czasie przyszedł zysk".
O słuszności decyzji podjętej pięć lat temu przekonana jest też Jolanta Lipnicka, współwłaścicielka Eskulapa. ?Musiałyśmy się nauczyć wielu nowych przepisów, księgowości, zawierania umów. Trzeba było przebudować pomieszczenia. Na ten cel wzięłyśmy 50 tys. zł kredytu, który spłacamy do tej pory. Ale zarobki poprawiły się. W SP ZOZ bierze się 800 zł, my zarabiamy trzy razy tyle" - podkreśla J. Lipnicka.
Lament I krzyk
W 2000 roku na własny rozrachunek przeszło kilka kolejnych przychodni. Miasto dało im w sumie 500 tys. zł na remonty. Przyszedł 2001 rok, czyli moment planowego zakończenia prywatyzacji. I wtedy doszło do buntu. Załogi kilku ostatnich przychodni do sprywatyzowania stanowczo powiedziały ?nie". Doszło do tego, że w jednej przychodni połowa personelu była za prywatyzacją, połowa przeciw. Tam, gdzie kadra była podzielona, przychodnie pozostawiono w SP ZOZ, a część pracowników rozpoczęła własną działalność. W efekcie w strukturach publicznych pozostało siedem - a nie, jak zakładano jedna - przychodni z poz, specjalistyką, diagnostyką.
Pomysł sprywatyzowania i tych siedmiu placówek pojawił się w tym roku. Dług SP ZOZ-u gwałtownie rósł, grożąc mu utratą płynności finansowej. Jacek Malmon, dyrektor zakładu szukał różnych rozwiązań mających zapobiec katastrofie, wszystkie oprotestowali pracownicy. Przekonywał np. do podpisywania aneksów zamrażających pensje na poziomie 2000 roku i oznaczających rezygnację z tegorocznego etapu podwyżki z tytułu ?ustawy 203". Podniósł się krzyk i lament. Przez prasę przetoczyła się fala artykułów, w których pracownicy mówili, że dyrektor zmusza ich do podpisywania aneksów pod groźbą utraty pracy. Z kontrolą wkroczyła do SP ZOZ-u inspekcja pracy. Mobbingu nie wykryła. W efekcie dyrektor wycofał się z tego pomysłu. I rozpoczął narady z prezydentem nad tym, co robić.
Ratusz wynajął firmę konsultingową Etos, która za kilkadziesiąt tysięcy złotych orzekła: trzeba prywatyzować. Rozsierdziło to Związek Zawodowy Lekarzy SP ZOZ. Krzyczeli, że zamiast dać te pieniądze na remont sypiących się przychodni, prezydent wyrzuca je w błoto, a przecież oni (tj. lekarze) podsunęli ratuszowi pomysł prywatyzacji pierwsi, przed oceną firmy Etos. I to - jak podkreślali - podsunęli za darmo. Wtedy wiceprezydent Janusz Mazurek złożył na lekarzy doniesienie do prokuratury, zarzucając im płatną protekcję przy sporządzaniu oceny SP ZOZ-u przez firmę Etos. Jednego dnia złożył, drugiego wycofał się. ?Krążyły jakieś plotki o powiązaniach lekarzy z firmą. Zareagowałem na nie. Ale to były tylko plotki" - tłumaczył się potem.
Chociaż prezydent prawie zaraz odkręcił sprawę, prokuratura, dopełniając formalności, bo przecież doniesie było - do tej pory przesłuchuje zdezorientowanych lekarzy.
Najpierw był chaos
Jako kierunek prywatyzacji ratusz obrał spółki pracownicze. Na kadry SP ZOZ padł strach. Ludzie czekali, aż prezydent określi, jaką ma wizję spółek. Pytali, w jaki sposób władze miasta rozwiązać chcą problem wypłaty podwyżki 203 zł: gotówką, obligacjami imiennymi, akcjami przyszłej spółki? Jaki czynsz płaciłyby spółki? Ich pytania pozostały bez szczegółowych odpowiedzi. W czerwcu o mały włos nie doszło do strajku. Dyrektor J. Malmon, w porozumieniu z prezydentem, rozesłał do kierowników przychodni pisma, w których dawał cztery dni na zawiązanie spółek. Pośpiech tłumaczono tym, że sprawa likwidacji powinna stać się tematem obrad czerwcowej sesji rady miasta.
?Termin jest nierealny. To pętla na szyję" - lekarze podnieśli larum.
W efekcie miejską debatę przełożono na 9 lipca. Ostatnie wnioski rejestracyjne od nowych spółek wpływały do ratusza jeszcze w dniu sesji rady miasta. W sumie złożyło je 50 NZOZ-ów.
Jednak nie wszyscy lekarze publicznego zakładu zgłosili akces do spółek. I wahają się, co dalej robić. Nie mają pieniędzy na remonty. A bez remontu i spełnienia standardów sanepid nie dopuści ich przychodni do leczenia pacjentów.
?Przychodnia nie była remontowana od 30 lat - mówi ginekolog Magdalena Tucewicz-Pasikowska. - Nie weźmiemy takiego ciężaru na swoje barki. Chcemy powiedzieć mieszkańcom, że gabinetów specjalistycznych już w tym miejscu nie będzie".
W szczególnie trudnej sytuacji są szkolne gabinety stomatologiczne, które także należą do likwidowanego SP ZOZ-u. Niektórych nie będzie miał kto prowadzić. ?Gra nie jest warta świeczki - ocenia Joanna Basiak-Pastucha, stomatolog w Szkole Specjalnej. - Trzeba wymienić instalację elektryczną, położyć glazurę. Sprzęt nie spełnia żadnych norm, nie ma atestów, jest stary. Zastanawiam się, czy nie byłoby lepszym rozwiązaniem otworzenie gabinetu w mieście".
Miasto nie da już pieniędzy na remonty. ?Jeśli mielibyśmy środki, sami wyremontowalibyśmy pomieszczenia przychodni, które przecież są naszą własnością - twierdzi Małgorzata Łobodzińska, miejski inspektor zdrowia i pomocy społecznej. - Na samym początku procesu prywatyzacji wsparliśmy niektóre spółki dla zachęty. Teraz będziemy prosić sanepid, by nie zabijał inicjatywy. Przecież pierwsze niepubliczne przychodnie też nie od razu spełniały wymogi. Sanepid wydawał im tymczasowe pozwolenia na pracę, a one uzupełniały niedociągnięcia". Urzędnicy podpowiadają pracownikom, by szukali pieniędzy dla swych niepublicznych już zakładów w funduszach unijnych.
W sierpniu zakończyła się walka lekarzy z urzędnikami miejskimi, ale zaczęła między sobą. Ponad 70 spółek powstałych na bazie kilku publicznych przychodni ZOZ bije się o te same pomieszczenia. Pierwsze spółki już w lipcu dostały od prezydenta promesy na dzierżawienie pomieszczeń przychodni. Te, które zarejestrowały się później, żądają cofnięcia tych promes. A miasto nie wie, co z tym fantem zrobić. Do Urzędu Miejskiego i SP ZOZ-u wkroczyła NIK. Sprawdza, czy likwidacja i prywatyzacja ZOZ-u jest przez miasto prowadzona zgodnie z prawem.





Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Ewa Stępień, Lublin

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.