Amerykanizacja naszego życia postępuje, zachwyciliśmy się dzwoneczkową modą i prześcigamy się w konkursie na najwyższy rachunek za prąd w grudniu. Ale sami Amerykanie też bywają zmęczeni tym, co rozgrywa się wokół świąt. Doskonale uchwycił ten klimat John Grisham w swojej książce „Ominąć święta”. Bohater powieści zamarzył, aby choć raz nie ubierać choinki, nie ozdabiać domu, nie kupować prezentów, nie zapraszać gości, ale święta i tak go dopadły.
Można uciec na święta z domu, pojechać na wycieczkę, wziąć na ochotnika dyżur w pracy, ale nie da się uciec przed świąteczną atmosferą, jakkolwiek by się ona nie zmieniała z duchem czasu. Zagląda do każdego kąta, budząc u niektórych ciepłe uczucia, ale też potęgując te przykre, jak na przykład samotność, która też ma teraz nowy wymiar — sieciowy. Dostaniemy mnóstwo życzeń, sami też wyślemy hurtem sms-owe wierszyki. Czasami tylko się ktoś zdziwi, że dostał świąteczne pozdrowienia od kogoś z kim od dawna nie rozmawia, ale bynajmniej nie będzie to świąteczne pojednanie. Czyli życzymy wszystkim, a tak naprawdę nikomu. Z drugiej strony można zjeść kolację wigilijną przez Skypa, dziadkowie zobaczą wnuki i choć trochę mniej będą tęsknić.
„Jak ja nie cierpię świąt” — kto z nas nie słyszał takiego stwierdzenia. Ale czego tak naprawdę nie znosimy? Samych świąt czy przedświątecznej gonitwy. Nikt nas nie zmusza, sami ustawiamy się kolejkach w ostatniej chwili, choć można wcześniej kupić, chociażby prezenty. Nie ma już towarów reglamentowanych i jeszcze mamy do dyspozycji Internet. Takich udogodnień nie miały nasze babcie i mamy. Swoją drogą, ja nigdy nie słyszałam, aby narzekały, że nie lubią świąt. Może miały lepsze powody do utyskiwań.
Czas biegnie, wszystko się zmienia. I tylko biedny Kevin ciągle sam w domu. Już wkrótce powiemy „święta, święta i po świętach”… Ale spokojnie, przed nami przymus radowania się, że jesteśmy o rok starsi i ostry dyżur sylwestrowy.