Myśląc o Terri Schiavo

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 06-04-2005, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
W marcu radiowa "Dwójka" emitowała cykl rozmów z Anną Dymną, znaną nie tylko ze swoich aktorskich kreacji, ale i z pracy z głęboko upośledzonymi. Wspominając początki swojej współpracy z Fundacją Brata Alberta w podkrakowskich Radwanowicach, aktorka mówiła o lęku, jaki odczuwała na widok niepełnosprawnych. Przeczytana gdzieś opinia pewnego neurologa, który twierdził, że od osób głęboko okaleczonych przez naturę lub los można się wiele nauczyć, była dla niej niedorzecznością. Dziś Anna Dymna przyznaje otwarcie, że systematyczne kontakty z upośledzonymi umysłowo wiele ją nauczyły i uczą nadal. "Jeżdżę do Radwanowic, bo tam naprawdę czuję się człowiekiem. Czasem mam wrażenie, że normalnie jest tam, a nie w naszym świecie zdrowych ludzi" - mówi w jednym z portali internetowych.
Wspomniana przez Dymną świadomość własnego człowieczeństwa w sposób możliwie najbardziej lapidarny tłumaczy, dlaczego tak wiele osób na całym świecie decyduje się poświęcać swój czas i siły tym, którzy na pierwszy rzut oka budzą lęk, a często nieskrywaną pogardę.
Z pewnością nie wszyscy zdolni są przezwyciężyć niepełnosprawność swojego charakteru, by obdarzyć umysłowo lub cieleśnie niepełnosprawnych choćby duchową przyjaźnią. Nie znajduję jednak żadnego uzasadnienia, dlaczego akurat ci o trwale niepełnosprawnym charakterze mieliby odgrywać rolę głównych stróżów humanitaryzmu. Tymczasem w sprawie Terri Schiavo tak właśnie się stało. Zwolennicy uśmiercenia jej, uśmiercenia z pokaźną dozą perfidii i szyderstwa, które wpisane jest w celowe sprowadzenie na nią śmierci głodowej mocą prawa najbogatszego i najlepiej zorganizowanego państwa świata, powołują się na chęć oszczędzenia jej cierpień. Jej, czyli według używanej terminologii, bardziej roślinie niż człowiekowi. Przywoływane są przy tym słowa Terri Schiavo, która przed nagłym zatrzymaniem krążenia miała twierdzić, że nigdy nie chciałaby być wymagającą ciągłej opieki "roślinką". Abstrahując od tego, że prawie wszystkim zdarzyło się coś takiego powiedzieć, nie bierze się pod uwagę, że Terri bardzo chciała być komuś potrzebna, na co dowodów dostarczają fakty z jej życia sprzed tragedii z 1990 roku. I o ironio, gdy takich osób pojawia się wokół niej tak wiele, jak nigdy wcześniej w jej życiu, podejmuje się decyzję o jej uśmierceniu, eufemistycznie zwanym "godną śmiercią".
W kontekście sprawy Terri Schiavo, która sama, co należy podkreślić, wymaga jedynie karmienia przez zgłębnik, wraca pytanie, czy w celu przedłużenia czyjegoś życia należy posługiwać się wszelkimi dostępnymi współczesnej medycynie środkami. Ten problem pojawił się wyraźnie w kilka lat po drugiej wojnie światowej, wraz z rozwojem intensywnej opieki medycznej. Poproszony przez anestezjologów o zajęcie stanowiska, papież Pius XII wygłosił w listopadzie 1957 roku "Przemówienie w sprawie sztucznego utrzymania pacjenta przy życiu", w którym zaznaczył, że obowiązek ratowania zdrowia i życia wymaga "zwykle zastosowania tylko środków zwyczajnych (zależnych od okoliczności, osób, miejsca, czasu, kultury), tzn. środków nie obarczających żadnym nadmiernym ciężarem ani siebie samego, ani kogokolwiek innego. Surowsze zobowiązanie byłoby dla większości ludzi zbyt ciężkie i uczyniłoby zbyt trudnym zdobywanie wyższych i ważniejszych dóbr". Słowa te nadal mogą być czytelnym drogowskazem dla lekarzy i opiekunów, niezależnie od ich wyznania.




Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.