Trudna legalizacja współpłacenia

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 23-03-2005, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Temat dopłat do świadczeń medycznych w placówkach publicznej służby zdrowia wraca jak bumerang, wzniecając spory zwolenników i przeciwników. Sytuacja jest o tyle groteskowa, że od niepamiętnych czasów pacjenci ponoszą z własnej kieszeni część kosztów leczenia. W majestacie prawa dopłacają na przykład do leków i świadczeń stomatologicznych, a istnienie nieraz bardzo przemyślnie zakamuflowanych dopłat w publicznych szpitalach i przychodniach jest tajemnicą poliszynela. Nie tyle zatem chodzi o wprowadzenie, ile legalizację współpłacenia. Niedawna wypowiedź ministra Balickiego, który niespodziewanie zmienił swoje wcześniejsze stanowisko i zgodził się na wprowadzenie odpłatnych świadczeń zdrowotnych w publicznej służbie zdrowia została uznana za zapowiedź przełomu. Czyż jednak nie przedwcześnie?
To, że o zalegalizowaniu dopłat w publicznej służbie zdrowia wciąż tylko się mówi, nie bierze się z niczego. Dotychczasowy układ ma bowiem liczne grono zwolenników i protektorów. Wśród tych pierwszych najwięcej jest ludzi bardzo biednych, na których myśl o konieczności ponoszenia jeszcze jakichś opłat działa paraliżująco. Wcale niemałą grupę przeciwników współpłacenia stanowią osoby z rozrzewnieniem wspominające lata PRL-u. Przyznam, że takich pacjentów spotykam coraz częściej. Wylewając żale na rzeczywistość, tęsknią oni za krajem, w którym ich zdaniem wszystko, co potrzebne do życia, było za darmo. Pośród chwalców Polski Ludowej zdecydowanie dominują osoby w wieku od 50 do 65 roku życia, korzystające ze świadczeń rentowych i emerytalnych. Są to najczęściej ludzie słabo wykształceni, nie szukający dodatkowego zatrudnienia. Co charakterystyczne, większość z nich zaczęła chorować już po 1989 roku. Oznacza to, że ludzie z takim sentymentem wspominający socjalizm, znali peerelowską służbę zdrowia bardziej z propagandowych przekazów niźli własnych doświadczeń. Dlatego nie ma w ich opowieściach niczego, co nie pasuje do obrazu sielskiej idylli. Nigdy z ust tych osób nie słyszałem na przykład o niemożliwych do rozwiązania w czasach PRL-u problemach w dostępie do zagranicznych leków, leczeniu poza swoim rejonem, permanentnym braku sprzętu jednorazowego użytku, tudzież o brudzie i smrodzie, będących znakami rozpoznawczymi większości szpitalnych oddziałów.
Protektorami przeciwników dopłat do usług medycznych są politycy. Przede wszystkim ci obdarzeni, jak mawia Krzysztof Janik, ?lewicową wrażliwością". Nie widzę podstaw, by politycy lewicy na kilka miesięcy przed decydującymi o ich być albo nie być wyborami byli skłonni drażnić resztki elektoratu dopłatami do hospitalizacji i wizyt specjalistycznych. Dlatego przyjęta z wielkimi nadziejami na wyjście z impasu wypowiedź ministra Balickiego w sprawie odpłatnych świadczeń medycznych, moim zdaniem, nie przełoży się na decyzje rządu i parlamentu. A jeśli nawet jakieś zmiany zostaną wprowadzone, będą one kosmetyczne. Wystarczy sobie przypomnieć finał ubiegłorocznej, gorącej dyskusji o koszyku świadczeń gwarantowanych. Po długich deliberacjach koszyk wprowadzono, tyle że, nomen omen, negatywny.







Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.