Nadchodzi Jeszcze Lepsza Zmiana [FELIETON Marka Stankiewicza]
Zanosi się na Jeszcze Lepszą Zmianę, z wyraźnym podkreśleniem, że na razie się zanosi. Chociaż stojąc w kilkometrowych kolejkach do urn wyborczych od San Francisco po Hrubieszów i od Mediolanu po Kołobrzeg, grubo po północy, Polkom i Polakom, wyjątkowo jakoś odpornym na jesienny chłód i pragnienie łyka ciepłej herbatki, wydawało się, że jeszcze kilka godzin i zacznie się wyjątkowy czas.

Nie jestem analitykiem politycznym i nie zamierzam się mądrzyć, czy lepiej było zamknąć oczy, zacisnąć zęby i zagłosować na X, czy otworzyć oczy, uśmiechnąć się i głos swój podarować Y. O tym właśnie w październikową niedzielę rozstrzygnęły miliony naszych rodaków w kraju i na całym świecie. Niemal co szósty Polak zaufał Trzeciej Drodze, którą w kampanii rządowa TVP Info i jej sondaże systematycznie okradały z radości, energii i uśmiechu.
Te wybory z pewnością nie były sprawiedliwe. Nie przypominam sobie, aby ktoś w mediach publicznych, krok po kroku wyjaśnił skołowanemu społeczeństwu, jak działa system d'Hondta i co się dzieje z głosem oddanym na komitet, który nie dostanie się do parlamentu?
Lada chwila opadnie kurz bitewny i triumfalne konfetti, z przestrzeni publicznej znikną wielopiętrowe bannery kandydatów do parlamentu, widoczne na autostradach, wiaduktach, wieżowcach, prywatnych płotach i parkanach... A w polskich domach zacznie się znowu odliczanie oszczędności na pokrycie energii, ogrzewania gazem, wywozu nieczystości, nie wspominając już o umówionych wizytach u lekarzy specjalistów już/dopiero w kwietniu przyszłego roku.
Według najnowszego sondażu, przeprowadzonego przez CBOS, 70 proc. respondentów nie jest zadowolonych z funkcjonowania opieki zdrowotnej w Polsce. Mimo wielu krytycznych opinii, na ogół nasi rodacy uważają, że pacjenci leczeni w ramach publicznego systemu zdrowotnego są traktowani z troską i życzliwością.
Zachodzę w głowę, czym ten nasz piękny kraj tak okrutnie zgrzeszył, że nie ma szczęścia do prawdziwych liderów i ministrów zdrowia. Bo to jak nie beznamiętny urzędas, to profesor, któremu znudziła się już medycyna kliniczna, albo karierowicz, który stetoskop zamienił na rządową limuzynę i ambasadę na Litwie. Nie mówiąc już o łapankach w szeregach partyjnych. Co gorsza, po miesiącu spędzonym w atrakcyjnych obejściach Pałacu Paca, te asy polskiej ochrony zdrowia stają się tak zmanierowane, że ani sędziwy, ani najmłodszy personel medyczny już im nie ufa, ani milionom schorowanych ludzi nie niosą nadziei ni ulgi. A co wręcz haniebne, bez cienia zażenowania działają zgodnie z instrukcjami partyjnych kacyków i rozmaitych spin doktorów. Co zaś najzabawniejsze — pod kropidłem hierarchów Kościoła katolickiego kryją swoją niekompetencję jako partyjni nominaci.
W debacie przedwyborczej, pełnej sloganów o bezpieczeństwie, nie padło ani jedno słowo o ochronie zdrowia i udrękach obywateli związanych z dostępnością do niej. W ogólnokrajowym referendum losy dziurawego niczym sito muru na granicy białoruskiej stawia się ponad nadzieję i komfort resztek życia, jakie pozostały pacjentom onkologicznym.
Nowego ministra zdrowia możemy spodziewać się dopiero na przełomie listopada i grudnia. Ale polityczna gra wyborcza nie kończy się równo z gwizdkiem sędziego, często trwają awantury po zejściu do szatni. Sprawiedliwy sędzia, czyli pan Prezydent RP również wtedy pokazuje rozbrykanym rywalom czerwone kartki, które eliminują ich z kolejnych meczów.
Wielu polskich lekarzy zrobiło i robi furorę w Europie i na antypodach. Prof. Henryk Skarżyński i „dzieła przy nim powstałe — jak mawia pewien toruński klasyk — w podwarszawskich Kajetanach” budzą zachwyt światowych luminarzy audiologii. Jednym tchem mógłbym wymienić jeszcze kilkunastu. Kłaniam im się nisko — chapeau bas!
Ale czemuż to nasze najlepsze uniwersytety medyczne z Wrocławia, Krakowa i Warszawy w prestiżowym rankingu wyższych uczelni na świecie plasują się dopiero w szóstej i siódmej setce? Ciekawe, czy za parę lat w ogóle w rankingach odnajdziemy nowe polskie wydziały lekarskie, które już teraz żartobliwie ochrzczono dziećmi osławionego ministra edukacji Przemysława Czarnka.
Niestety, nasza medycyna upaprała się po pachy ukraińskim zaciągiem wielu tysięcy lekarzy, przeważnie najmłodszego pokolenia, bez stosownego doświadczenia, którym były minister zdrowia Andrzej Niedzielski, bez żadnej refleksji i wbrew ostrzeżeniom samorządu lekarskiego, nadał (z mocy prawa) warunkowe prawo wykonywania zawodu lekarza lub dentysty na pięć lat. Setki z nich już pracują — niby pod nadzorem — przeważnie w szpitalach powiatowych, skąd gremialnie wynieśli się polscy lekarze do Skandynawii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Francuskiej Afryki Równikowej. Czas pokaże, czy tę ogromną lukę w powiatowej Polsce wypełnią wygnańcy z Ukrainy i represjonowani Białorusini.
Bujdą na resorach jest fakt ich prześladowania przez rosyjskiego okupanta, ponieważ większość z nich na drugi dzień po podniesieniu szlabanów granicznych, dzięki pomocy polskich braci i sióstr, nagle znalazło się głównie w zachodnich województwach, gdzie uzyskali pomoc nie tylko na przetrwanie. Co najmniej jednej trzeciej z nich, według statystyk Naczelnej Izby Lekarskiej, która zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia przeprowadza od niemal 30 lat egzaminy ze znajomości języka polskiego, nie udaje się wykazać komunikatywnością z pacjentem, znajomością polskiej terminologii medycznej, zdolnością zwięzłego referowania swoim przełożonym i kolegom, prowadzenia dokumentacji zrozumiałej dla płatnika NFZ, a również prokuratora, sądu i adwokatury.
Ponad 11,5 mln Polek i Polaków zagłosowało nogami właśnie z pragnienia normalności. Być może przywrócenie finansowania in vitro z budżetu państwa i ustawowa gwarancja refundacji tej procedury jako techniki leczenia niepłodności, to synonim normalności. To wspólny punkt programów wyborczych opozycyjnych ugrupowań. Jest bezpieczny i szybki do realizacji. Choć trzeba przyznać, że dotyczy niewielkiej grupy obywatelek i obywateli.
Sektor ochrony zdrowia jest uważany przez polityków wszystkich frakcji, zresztą zupełnie słusznie, za bardzo wrażliwy i trudny w praktyce. Kwestie wywołujące szczególne emocje wyborców, jak zdrowie prokreacyjne, wymagają zaś uzyskania konsensusu wszystkich partnerów koalicyjnych, co z pewnością nie będzie łatwe.
Marzy mi się, aby przyszły minister zdrowia był jednocześnie wicepremierem koordynującym pracę wszystkich ministrów, którzy mają przeważający wpływ na zdrowie publiczne. Co cztery lata czekam na taką zmianę i co cztery lata dostrzegam więcej chęci do dzielenia ministerstw i obdarowywania partnerów niż do integracji rządu wokół priorytetów zdrowotnych.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Marek Stankiewicz, [email protected]