; Polska sieć PET-ów

Monika Wysocka
opublikowano: 11-10-2006, 00:00

"Spodziewamy się, że liczba ciężkich, onkologicznych zabiegów operacyjnych prawdopodobnie zmniejszy się o ok. 20 proc. Proszę policzyć cenę cierpienia ludzkiego, cenę zabiegu chirurgicznego, koszty leczenia powikłań. Ostateczny rachunek na pewno okaże się korzystny" - twierdzi konsultant krajowy ds. medycyny nuklearnej prof. Leszek Królicki w rozmowie na temat tworzonej właśnie sieci PET-ów i możliwości wykorzystania tej metody w diagnostyce onkologicznej.

Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Które ośrodki, pana zdaniem, powinny należeć do tworzonej właśnie sieci?

- Nie odpowiem, które konkretnie. Po to został ogłoszony konkurs i on to rozstrzygnie. Moim zdaniem, powinny to być jednak ośrodki z rozwiniętym zakładem medycyny nuklearnej. Wtedy nie ma znaczenia, czy jest to instytut onkologiczny, czy placówka akademicka. Przecież wiele ośrodków onkologicznych nie rozwijało medycyny nuklearnej, a aparaty tak wysokiej klasy powinni obsługiwać wyłącznie wyszkoleni ludzie. Przy poprzednich podejściach do tworzenia tego programu obawiałem się, że sprzęt określany mianem mercedesa w dziedzinie medycyny nuklearnej trafi do ośrodka, w którym dotychczas nikt się tym nie interesował, ale nagle zachwycono się nowymi możliwościami. To nie miałoby sensu.

Czy dwa PET-y w Warszawie to nie przesada?

- Warszawa i okolice to ponad 14 mln mieszkańców. Proszę pamiętać, że wiele osób właśnie do Warszawy przyjeżdża na leczenie, na konsultacje. Dlatego dwa ośrodki tego typu w stolicy są konieczne. Obecne plany wyglądają sensownie. I to wcale nie oznacza, że np. Kraków także nie powinien mieć u siebie PET-u.
Dla mnie obecny projekt to początek rozwoju tej metody w Polsce. Dane mówiące o jednym aparacie na 10 mln mieszkańców są już przestarzałe, pochodzą z okresu, gdy ta metoda dopiero zaczynała się rozwijać w Europie.

Jakie są obecne wskazania do wykonania badania PET? Co się w ostatnim czasie zmieniło?

- Wciąż nie jest to metoda, która ma zastosowanie we wszystkich nowotworach, a jedynie dla wybranych grup. Poza tym wciąż jest bardzo droga i ustanawiając nowe wytyczne, trzeba brać to pod uwagę. Chodzi o określenie, czy w danej grupie nowotworów czułość metody jest na tyle duża, że przewyższa inne metody i czy włączenie jej do cyklu diagnostycznego daje zyski ekonomiczne - te dwa elementy decydują o rozwoju danej techniki. Na przykład w raku sutka, mimo że wyniki są bardzo dobre, metoda ta nie jest traktowana jako badanie wyjściowe u wszystkich chorych, ponieważ inne metody, jak USG, mammografia czy rezonans są wystarczające do diagnozy. Ale i w tym nowotworze są takie szczególne przypadki, że metoda ta jest wskazana (np. gdy planujemy usunięcie tylko niewielkiego guzka i musimy mieć 100 proc. pewności, że nie ma żadnego przerzutu).
Cały czas trwają też intensywne prace nad tym, czy włączenie pozytonowej tomografii emisyjnej do ginekologii (np. do diagnostyki raka jajnika) opłaca się, czy nie. Według części naukowców już tak jest, inni twierdzą, że wciąż nie da się tego jednoznacznie określić.
Od niedawna badanie PET znalazło także wskazania w raku tarczycy u części chorych z przerzutami, których nie da się w żaden inny sposób zdiagnozować. W tej grupie chorych to badanie okazało się bardzo skuteczne i zostało wprowadzone, także w Polsce.

Niektórzy są zdania, że to zbyt droga dla nas metoda.

- Z tym absolutnie się nie zgadzam. Na przykład w Niemczech, na zastosowaniu tej metody w jednym tylko nowotworze - raku płuca - zarabiają w systemie zdrowotnym 70 mln euro. Czesi montują właśnie trzeci aparat PET dla swojej dziesięciomilionowej populacji. Podobnie swój system rozbudowują Słowacy i Węgrzy. Im wszystkim się opłaca, więc dlaczego nam miałoby się nie opłacać?

Na czy polega ten zysk?


Źródło: Puls Medycyny

Podpis: Monika Wysocka

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.