Polski lekarz życia nie uratuje?
Polskie uczelnie medyczne są niedostatecznie przygotowane do kształcenia przyszłych lekarzy w zakresie medycyny ratunkowej. Brakuje jednolitego programu nauczania i nowoczesnego zaplecza dydaktycznego. Studenci nie zdają końcowego egzaminu z medycyny ratunkowej, nie odbywają też stażu w SOR-ach.
"Kształcimy lekarzy, którzy nie do końca spełniają wymagania lekarza europejskiego w obszarze podstawowych umiejętności dla medycyny ratunkowej. A to może oznaczać, że w niedługiej przyszłości dyplom polskiego lekarza będzie kwestionowany przez kraje Wspólnoty Europejskiej" - informował na początku kwietnia br. prof. Juliusz Jakubaszko, konsultant krajowy ds. ratownictwa medycznego, w czasie spotkania rektorów uczelni medycznych w Krakowie.
Program od Sasa do lasa
Przede wszystkim w Polsce nie ma jednolitego programu nauczania tego przedmiotu. Różny jest także wymiar godzin dydaktycznych.
Potwierdza to nasza sonda. Wynika z niej, że przykładowo na AM we Wrocławiu przedmiot "Medycyna ratunkowa i medycyna katastrof" jest na V roku w wymiarze 60 godzin. Studenci Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zajęcia z tego przedmiotu mają na VI roku (35 godzin). W Poznaniu przyszli lekarze mają 20 godzin z resuscytacji krążeniowo-oddechowej (III rok studiów), 20 godzin z medycyny katastrof (IV rok) i 20 godzin z medycyny ratunkowej (V rok). Z kolei na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi zajęcia z medycyny ratunkowej są - choć w różnym wymiarze - na każdym roku studiów. Na I roku studenci mają 14 godzin, na II - 16, na III - 12, na IV - 20, na V - 24, a na VI - 24 godziny zajęć.
(...)
Cały artykuł znajduje w Pulsie Medycyny nr 8(191) z 22 kwietnia 2009 r.
Aktualna oferta prenumeraty Pulsu Medycyny
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Ewa Szarkowska