Prof. Andrzej Deptała: Biurokracja i papierologia zabijają medycynę jako sztukę
Prof. Andrzej Deptała: Biurokracja i papierologia zabijają medycynę jako sztukę
Jak wiele czynników trzeba uwzględnić, dobierając terapię dla chorego, co zdecydowało o wyborze medycyny zamiast kariery… śpiewaka operowego i co najbardziej przeszkadza w wykonywaniu zawodu lekarza, opowiada prof. dr hab. n. med. Andrzej Deptała w naszym cyklu "Wywiad lekarski".
Wyjątkowy dyżur…
Było takich wiele i trudno wybrać jeden. Z pewnością jednym z najbardziej emocjonujących był dyżur, który pełniłem w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku, pracując w Samodzielnym Publicznym Centralnym Szpitalu Klinicznym Akademii Medycznej przy ul. Banacha 1a, w Klinice Hematologii i Chorób Wewnętrznych, którą kierowała prof. Zofia Kuratowska. W tamtym czasie obowiązywała rejonizacja i w związku z tym klinika miała obowiązek przyjmowania nie tylko pacjentów hematologicznych, ale wszystkich chorych internistycznych z tzw. rejonu. Podczas jednego z takich dyżurów, który pełniłem jako młodszy lekarz, musieliśmy przyjąć aż 13 chorych z różnymi chorobami internistycznymi, w tym dwóch pacjentów, którzy wymagali resuscytacji krążeniowo-oddechowej i jednego we wstrząsie z krwotokiem z górnego odcinka przewodu pokarmowego. Razem ze starszym kolegą uwijaliśmy się jak w ukropie, nikt w czasie tego dyżuru nie umarł, więc byłem z siebie dumny. Miałem przy tym okazję podpatrzeć, jak pracuje doświadczony lekarz, jakim był szef dyżuru, dr Jerzy Raczyński, który chętnie dzielił się swoją wiedzą i umiejętnościami.
Pacjent, którego nie zapomnę…
Ten pacjent nadal żyje. Poznaliśmy się w 1992 r. To był mężczyzna tuż po 40., u którego rozpoznałem przewlekłą białaczkę limfocytową (PBL). W tamtym czasie nie mieliśmy tak nowoczesnych leków dla tych chorych, jakie są obecnie. Praktycznie jedynym lekiem był chlorambucyl, który zastosowałem u pacjenta w sposób niekonwencjonalny, a mianowicie duże dawki nasycające w celu uzyskania remisji, i następnie mniejsze przez 2 lata, aby ją podtrzymać. Udało się uzyskać całkowitą remisję i przez następne 10 lat pacjent nie miał śladu białaczki w organizmie.
Choroba nawróciła w XXI w., ale dysponowaliśmy już szerszym arsenałem leków i z pomocą nowoczesnych terapii udało się uzyskać kolejną remisję, która utrzymuje się do tej pory. Pamiętam tego pacjenta, ponieważ w chwili postawienia rozpoznania dla tego stadium klinicznego zaawansowania PBL prognozowane przeżycie wynosiło 7-10 lat. Tymczasem minęło ponad 28 lat, a mój podopieczny żyje i ma się dobrze.
Jak udało się odnieść taki sukces, wbrew rokowaniu i ograniczonym opcjom terapeutycznym, którymi wtedy lekarze dysponowali?
Na wynik leczenia onkologicznego składa się wiele czynników. Z jednej strony biologia samego nowotworu, którą poznajemy coraz lepiej w ostatnich latach. Wiemy już, że nawet jeśli nowotwór ma tę samą nazwę, to u dwóch chorych jego biologia, a co za tym idzie przebieg choroby mogą być zupełnie różne. To zależy od wielu dodatkowych składowych, głównie na poziomie molekularnym. Kolejnym czynnikiem, decydującym o przeżyciu, jest stan ogólny samego pacjenta, tzn.: w jakim jest wieku, czy ma choroby współistniejące, w jakim jest stanie sprawności, czy wymaga dodatkowych terapii itp. Dużą rolę odgrywa także jego własne nastawienie psychiczne, jak i fakt, czy ma wsparcie w bliskich osobach.
Trzecim elementem, który może przechylić szalę na korzyść pacjenta, jest oczywiście reakcja organizmu na stosowaną chemioterapię oraz zapobieganie niekorzystnym skutkom terapii i ich zwalczanie. Nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć, ale umiemy zapobiegać niepożądanym działaniom cytostatyków, a także je leczyć. To najtrudniejszy element do oszacowania, ponieważ w wielu wypadkach zależy to od polimorfizmu genów, które metabolizują związki chemiczne, a także od interakcji, jeśli chory zażywa wiele leków z różnych grup. Wiadomo, że są różnice w reakcji na leki zależne od rasy, płci, wydolności wątroby, nerek, stanu układu krążenia itd. Jeden pacjent może reagować gwałtownie na dany lek, inny zupełnie nie będzie miał objawów niepożądanych. Te wszystkie składowe będą wypadkową zasadniczej rzeczy, czyli czasu przeżycia chorego i jakości jego życia. W przypadku tego pacjenta te trzy elementy zagrały na jego korzyść i stąd tak dobry efekt.
Najtrudniejszy egzamin na studiach…
Opowiem o egzaminie, który nie był najtrudniejszy, ale to był jedyny egzamin na studiach, z którego w pierwszym terminie dostałem dwóję. Dopiero w terminie poprawkowym otrzymałem ocenę bardzo dobrą. Potknąłem się na historii medycyny. Z tego przedmiotu trzeba się było uczyć o Hipokratesie, Paracelsusie, Galenie, Awicennie i ich wymysłach, które nijak się miały do współczesnej medycyny. To mnie zupełnie nie interesowało, nie nauczyłem się i stąd w pierwszym terminie oblałem.
Z innych dziedzin niewątpliwie trudnym egzaminem była anatomia. Jako świeżo upieczony student medycyny musiałem przyswoić na pamięć wiele pojęć i zagadnień, dotychczas nieznanych, i to nie tylko po polsku, ale też po łacinie. Na egzaminie praktycznym mieliśmy powtykane szpileczki w różnych preparatach tkanek i narządów i trzeba było opisać, co to jest. To zdecydowanie nie było łatwe! Ten egzamin zdałem w pierwszym terminie, jako jeden z pięciu osób z grupy studenckiej, bo nie żałowałem czasu na sumienną naukę, uważając, że anatomię lekarz musi dobrze znać, by rzetelnie wykonywać swój zawód.
Gdybym nie był lekarzem…
To prawdopodobnie mógłbym zostać śpiewakiem operowym. Lubię śpiewać i interesuję się operą. To jest moje hobby i przyznam, że co nieco umiem. W podstawówce skończyłem szkołę muzyczną w klasie fortepianu, potem w liceum grałem w zespole młodzieżowym na organach elektrycznych. Czasami zastępowałem też organistę w kościele — grałem i śpiewałem podczas mszy. Muzyka była zawsze i jest nadal dla mnie ważna. Bądź co bądź moja prababka ze strony ojca była z domu Paderewska. Dlatego, gdybym nie poświęcił się medycynie, być może wybrałbym karierę muzyczną. Nie wiem, z jakim skutkiem, nie będzie mi to dane sprawdzić.
Osoba, która inspiruje mnie najbardziej…
Było wiele takich osób. Jedną z nich, niezwykle ważną, która zainspirowała mnie do studiów medycznych, był mój nauczyciel chemii, nieżyjący już mgr Michał Obojski. Potrafił wpoić we mnie zamiłowanie do nauk przyrodniczych i skłonność do precyzji. Później taką osobą był mój pierwszy nauczyciel zawodu lekarza prof. Sławomir Pawelski, też już nieżyjący. Po studiach zacząłem pracę w Instytucie Hematologii i Transfuzjologii, właśnie pod jego kierunkiem. Podziwiałem profesora, który był dla mnie guru zarówno pod względem naukowym, jak i klinicznym. Jako lekarz praktyk był znakomicie przygotowany do swojego zawodu, jeżeli chodzi o opiekę nad pacjentem, o prawidłowe diagnozowanie i właściwy sposób leczenia. Zainspirował mnie do wyboru specjalizacji.
Żeby zostać hematologiem, trzeba było najpierw odbyć dwustopniową specjalizację z chorób wewnętrznych, dopiero po tym zdawać hematologię. Dopiero na końcu kształcenia, gdy już byłem doświadczonym hematologiem oraz uzyskałem stopnie naukowe doktora i doktora habilitowanego, zostałem specjalistą w dziedzinie onkologii klinicznej. Nigdy nie żałowałem swoich wyborów.
Zarówno hematologia, jak i onkologia to fascynujące dziedziny medycyny.
Jestem świadkiem i uczestnikiem nieprawdopodobnego postępu w leczeniu chorób nowotworowych, zarówno guzów litych, jak i chorób układu krwiotwórczego oraz limfatycznego. Moja praca zawodowa z jednej strony pozwala na nieustanną fascynację nauką i jej osiągnięciami, a z drugiej strony daje narzędzia, by pomóc pacjentom. Nawet jeśli nie wyleczymy chorego z choroby nowotworowej, to w wielu przypadkach udaje się uzyskać przedłużenie życia, uczynić z nowotworu chorobę przewlekłą. Jest wiele innych chorób przewlekłych, których na ogół nie udaje się uleczyć, np. cukrzyca, miażdżyca, choroba nadciśnieniowa itd. W tych schorzeniach pacjent musi przyjmować leki do końca życia. I to samo coraz częściej dzieje się w nowotworach, np. w raku piersi, raku jelita grubego, raku prostaty, niektórych typach raka płuca itd. Te efekty nie są jeszcze tak spektakularne, jak np. w przypadku nadciśnienia tętniczego, ale krok za krokiem staramy się poprawiać wskaźniki przeżyć u pacjentów onkologicznych.
Święty Graal w medycynie…
Dla mnie to przede wszystkim imatynib, czyli lek celowany molekularnie, który zrewolucjonizował leczenie przewlekłej białaczki szpikowej i nowotworów podścieliskowych przewodu pokarmowego (GIST), czyli chorób, które jeszcze 15-20 lat temu uchodziły za nieuleczalne. W przypadku przewlekłej białaczki szpikowej pacjenci żyli ok. 5-7 lat, a dziś ta choroba stała się praktycznie uleczalna w 80 proc. przypadków. Jeżeli chodzi o GIST, to również udaje się uzyskać kilkunastoletnie przeżycia u większości chorych, stosując kolejno imatynib, a w razie progresji sunitynib i regorafenib. Lista leków celowanych w tych przypadkach nie jest zamknięta.
Niemniej trzeba przyznać, że wyzwań w onkologii nie brakuje. Nowotwór złośliwy rzadko kiedy jest uwarunkowany pojedynczym defektem molekularnym. Tych tak zwanych „driverów” genetycznych jest niezwykle dużo, czasami to kilkadziesiąt albo nawet kilkaset mutacji, które popychają klony komórek nowotworowych do niekontrolowanej proliferacji. Z pomocą nowoczesnych leków zablokowanie jednego szlaku daje najczęściej poprawę na pewien okres, dopóki komórki nowotworowe nie nabędą oporności na to leczenie. Zdobywamy dla pacjenta czas, a wtedy okazuje się, że już pojawiły się nowe opcje terapeutyczne. Uczestnicząc w międzynarodowych kongresach, mamy okazję zapoznawać się z najnowszymi osiągnięciami naukowymi. Obecnie takim prawie świętym Graalem jest nowoczesna immunoterapia nowotworów, hamująca receptory PD-1/PD-L1 oraz CTLA4.
Przełomowy moment w karierze…
Niewątpliwie był to wyjazd do Stanów Zjednoczonych na stypendium naukowe. Po zrobieniu doktoratu i zdaniu egzaminu specjalizacyjnego z hematologii zacząłem rozglądać się za zagranicznym stypendium, tzw. postdoctoral fellowship. Pomógł mi przypadek. Na Międzynarodowym Kongresie Hematologicznym w 1996 r. Singapurze, na który przyjęto do prezentacji moją pracę, spotkałem światowej klasy naukowca prof. Zbigniewa Darżynkiewicza, pochodzącego z Polski, ale od wielu lat pracującego w Stanach Zjednoczonych i kierującego Brander Cancer Research Institute w New York Medical College. Powiedziałem, że chętnie pojechałbym do jego instytutu pracować naukowo.
Już w marcu 1997 r. te plany udało się zrealizować. W USA spędziłem 2,5 roku, z rodziną, bo bliscy wkrótce dojechali do mnie. Wróciłem z habilitacją. To był ważny czas nie tylko zawodowo, ale i rodzinnie. Każde z moich dzieci nauczyło się znakomicie języka angielskiego. Żona, która miała specjalizację z ortodoncji, pracowała u amerykańskiego ortodonty, a więc otrzymała szkolenie zawodowe na wysokim poziomie, które w Polsce w tamtym czasie było praktycznie nieosiągalne.
Gdy jestem pacjentem…
Staram się nie używać swojej pozycji, nie wymądrzać się, pozwalam lekarzowi prowadzącemu, żeby kierował całym procesem diagnostycznym i leczniczym. Na szczęście nie byłem często pacjentem, pobyt w szpitalu zdarzył mi się do tej pory dwa razy.
W uprawianiu zawodu lekarza najbardziej przeszkadza…
Biurokracja i tak zwana papierologia, czyli to, co jest obecnie zmorą lekarzy. Lekarz większość swojego czasu przeznacza na wypełnianie różnego rodzaju ankiet, broszur, ocen i innych części dokumentacji medycznej, która się rozrasta w straszliwym tempie. I nie ma tu znaczenia, że dokumentacja papierowa jest zastępowana elektroniczną. Praca z komputerem zabiera obecnie więcej czasu niż kiedyś opis historii choroby z użyciem długopisu. To zabija medycynę jako sztukę.
Drugą rzeczą, która przeszkadza, są, moim zdaniem, coraz mniejsze wymagania zawodowe. Mamy w onkologii programy lekowe, gdzie jest wszystko dokładnie opisane: jakie mają być kryteria włączenia pacjenta do programu, kryteria wyłączenia, dawki leków, rodzaj badań, które należy wykonać i tak dalej. W tym zakresie wiedza medyczna stała się mało użyteczna, wystarczy umieć czytać ze zrozumieniem. Trudno mi się z tym pogodzić, bo przecież to profesjonalizm i doświadczenie lekarza są czynnikami, które determinują ostateczny efekt.
Kiedy nie pracuję…
Słucham muzyki klasycznej, przede wszystkim oper. Do moich ulubionych twórców należą: Giuseppe Verdi, Giacomo Puccini i Ruggero Leoncavallo. Uwielbiam też Mozarta. Od 3 lat mam psa rasy Jack Russell terrier. Potrafi on zająć dużą część wolnego czasu, ponieważ jest to pies, który wymaga sporej dawki dziennej aktywności ruchowej. Często też jeżdżę na rowerze. Przyznam, że lubię też oglądać telewizję. Jestem fanem „Gwiezdnych wojen” i oglądam wszystkie części sagi lub ich fragmenty co jakiś czas.
Prof. dr hab. n. med. Andrzej Deptała jest specjalistą w dziedzinie chorób wewnętrznych, hematologii i onkologii klinicznej, kierownikiem Kliniki Onkologii i Hematologii CSK MSWiA w Warszawie oraz Zakładu Profilaktyki Onkologicznej na Wydziale Nauk o Zdrowiu Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, przewodniczącym Rady Dyscypliny Nauk o Zdrowiu WUM.
Jak wiele czynników trzeba uwzględnić, dobierając terapię dla chorego, co zdecydowało o wyborze medycyny zamiast kariery… śpiewaka operowego i co najbardziej przeszkadza w wykonywaniu zawodu lekarza, opowiada prof. dr hab. n. med. Andrzej Deptała w naszym cyklu "Wywiad lekarski".
Wyjątkowy dyżur…
Dostęp do tego i wielu innych artykułów otrzymasz posiadając subskrypcję Pulsu Medycyny
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach
- Papierowe wydanie „Pulsu Medycyny” (co dwa tygodnie) i dodatku „Pulsu Farmacji” (raz w miesiącu)
- E-wydanie „Pulsu Medycyny” i „Pulsu Farmacji”
- Nieograniczony dostęp do kilku tysięcy archiwalnych artykułów
- Powiadomienia i newslettery o najważniejszych informacjach