Róbmy swoje, również w małżeństwie
Najtrudniejsze w związkach bywa to, że partner nie chce się zmienić. Prosimy, tłumaczymy, grozimy i nic. Czy więc nie lepiej zamiast narażać się na ciągłą frustrację, zmienić siebie, a jemu odpuścić?
Zwykło się uważać, że udane małżeństwo to efekt ciężkiej pracy obojga partnerów, którzy wszystko ze sobą uzgadniają i potrafią zdobyć się na kompromisy. Brr! Zionie nudą, wielogodzinnymi nasiadówkami i rezygnacją z osobistych pragnień. I czy na pewno jest to konieczne?
Weźmy prosty przykład, który lubi się powtarzać. Ona chciałaby, żeby on częściej był w domu, żeby więcej rzeczy robili razem, żeby wracał zaraz po pracy, żeby… Lista jest bardzo długa, ale w słusznej sprawie. Czy nie tak powinien wyglądać dobry związek? On jakiś czas się starał, opowiadał z każdej minuty, ale teraz coraz częściej się spóźnia. I nawet nie próbuje się tłumaczyć, czym doprowadza ją do łez. Ona chce, żeby z nią rozmawiał, a nie oglądał telewizję. On coraz bardziej zamyka się w sobie. Jej marzą się romantyczne kolacje i patrzenie w oczy, on chce wyjść z kolegami na piwo, chce nie mówić, o której wróci, chce wyjechać razem z nią pod namiot.
— Przecież są dzieci — ona szybko go ściąga na ziemię. — Taki wyjazd jest dla nich męczący.
Ona nie spotyka się z przyjaciółmi, nie ma czasu, zajmuje się domem i dziećmi. Zresztą, jej wystarczy tylko on, ale jak najwięcej obecny. On ma poczucie winy, ale nie chce być jej całym światem. On warczy, ona płacze. Obydwoje są głęboko nieszczęśliwi i coraz bardziej oddalają się od siebie w wyniku prób budowania bliskości.
Oczywiście, rzecz cała może polegać na tym, że to mężczyzna próbuje ograniczać wolność kobiety. To się często zdarza. On nie lubi, kiedy ona wychodzi z domu, więc żona ma przepustkę tylko na wyjścia konieczne. Może chodzić do pracy, po dzieci, do sklepu. Ale tak wyjść z przyjaciółką do kina? On odczuwa to jako zagrożenie dla związku. Niby nie zabrania — no bo jak? — ale jest bardzo niezadowolony i trudno go udobruchać.
Podobno miłość z czasem przygasa. Ale czy można o wszystko obwiniać czas? Gdy bycie razem traci lekkość i staje się źródłem frustracji, przyczyna może leżeć w zbyt sztywnym podchodzeniu do samej idei wspólnoty. Nic tak nie niszczy miłości jak poczucie przymusu i nakazy, które w dodatku rzadko skutkują w stosunku do dorosłej osoby. Rodzi się tylko poczucie bezsilności, że nasz partner (partnerka) nie potrafi albo nawet nie chce się zmienić.
Czy nie lepiej pogodzić się z tym, że nie ma partnerów idealnych? Są tylko nasi niedoskonali współmałżonkowie. I zamiast żądać, domagać się, forsować i bezlitośnie zbijać argumenty przeciwnika, pozwolić na to, by każdy robił to, co chce, byleby zachowywał uczciwość małżeńską?
Czasem warto spytać samych siebie: wolimy kochać czy sprawować nadzór? Wyłączmy automatyczny system ciągłej kontroli. Przestańmy oczekiwać, że partner będzie zawsze robił to, co chcemy. Jakież to byłoby nudne! Nie strofujmy się nawzajem, nie wychowujmy, nie tresujmy, a pojawi się miejsce na przyjemniejsze formy kontaktu. Róbmy swoje, zamiast wciąż się dostosowywać i bezskutecznie oczekiwać, że partner zrobi to samo.
Jasne, że sporne kwestie najlepiej omawiać, ale… bez przesady. Czasem problemem jest zbyt wiele rozmów. Nieustanne maglowanie kondycji związku i stanu naszych uczuć, szukanie winnego, przyczyny i skutku mogą zagadać na śmierć największą miłość. Ale kiedy już rozmawiamy, róbmy to uważnie. Spróbujmy dostrzec nie tylko własne racje, ale także uczucia, potrzeby i dobre intencje partnera. Jego celem często wcale nie jest to, żeby nas ranić, zwykle ma inne ważne powody, dla których zachowuje się nie tak, jak chcemy. Choć przez chwilę warto spojrzeć na świat z jego perspektywy. Zrozumieć jego punkt widzenia, nie znaczy zgadzać się z jego wnioskami. W dojściu do porozumienia pomaga zwykle parafraza — powtarzanie swoimi słowami argumentów partnera. Wczujemy się w ten sposób w jego sytuację, a on — słysząc to, co mówi, w cudzych ustach — łatwiej zobaczy, że przesadza albo że się myli. A przynajmniej poczuje się zrozumiany i przez to bardziej skłonny zrozumieć nasze argumenty. Spuśćmy z tonu, korzystajmy z poczucia humoru, nie traktujmy wszystkiego jak cios w samo serce, nie wzywajmy partnera na dywanik. Więcej luzu, a związek przestanie być ciężkim obowiązkiem. Kto wie, może nawet będziemy mieć z niego trochę przyjemności?
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Hanna Samson