Zobacz swój problem
Jeśli nasze działanie nie jest skuteczne, czy jest sens ciągle je powtarzać? Zamiast miotać się na straconych pozycjach, złościć się i obwiniać innych, lepiej zacząć zmianę od siebie.
Podczas jednego z ostatnich spotkań grupy rodziców odgrywaliśmy scenki z rodzinnego życia. Temat: mój problem. Uczestnicy wybierali problem, który chcą rozwiązać, ale o nim nie opowiadali. Przydzielając innym określone role, konstruowali sytuację, w której sobie nie radzą, a reszta grupy mogła obserwować ich zmagania. Uczestnicy wybierali poważne problemy, widać było, że są one źródłem ich cierpienia, a mimo to grupa często reagowała śmiechem. I to nie z braku empatii. Rzecz w tym, że patrząc z zewnątrz, dostrzegali to, czego nie widać, kiedy jest się w środku.
Scenka pierwsza. Tata chodzi po domu i rozmawia przez komórkę, wyraźnie pochłonięty rozmową. Syn siedzi przy komputerze, córka szykuje się do wyjścia. A mama, czyli uczestniczka grupy, która pokazuje swój problem, nazwijmy ją Ewa, miota się nerwowo między nimi. Syna próbuje odciągnąć od komputera, najpierw coś mówi do niego, potem krzyczy, w końcu gwałtownie zamyka pokrywę laptopa, przycinając mu palce. Córkę pyta, dokąd idzie, kiedy będzie, dlaczego tak się stroi, chodzi za nią krok w krok, córka odpowiada monosylabami, ale mama nie ustępuje. Wzywa na pomoc ojca, który nadal rozmawia przez telefon, głowę ma zupełnie gdzie indziej. Mama każe mu porozmawiać z córką, bo nie zrobiła lekcji, a wychodzi. Ojciec zamyka się w innym pokoju, żeby kontynuować rozmowę. Żona idzie za nim i wrzeszczy. Grupa nie może opanować śmiechu. Ewa jest wściekła na grupę, nie ma pojęcia, dlaczego się śmieją. Chce powiedzieć, na czym polega jej problem, niestety, musi poczekać. Najpierw grupa mówi o tym, co widziała. Córka, syn i ojciec spokojnie coś robią, zajmują się swoimi sprawami, po prostu żyją, a mama cały czas im w tym przeszkadza. Jest natrętna i agresywna. Wprowadza napięcie, cały czas się czegoś domaga. Aż dziwne, że tylko córka wychodzi z domu, a nie wszyscy.
— No właśnie, to mój problem — mówi w końcu Ewa. — Oni robią, co chcą! Staram się do nich dotrzeć, nawiązać kontakt, a oni mnie unikają.
— To, co robiłaś, to starałaś się nawiązać kontakt? — pytam.
— No tak. Oni rzadko są w domu, zresztą, ja też dużo pracuję, więc jak ich widzę, to chcę z każdym z nich porozmawiać. Syn ma coraz gorsze stopnie, córka nie wiadomo dokąd chodzi, na męża nie mogę liczyć, bo zajmuje się swoimi sprawami. Miotam się i nic się nie zmienia.
— Może na początek przestań się miotać — proponuję. — Co czujesz, kiedy oni zajmują się swoimi sprawami, zamiast rozmawiać z tobą?
— Jestem wściekła! Nie znoszę ich! Chcę, żeby wyrośli na ludzi, a oni są przeciwko mnie, tworzą wspólny front. Mąż zamiast mnie wesprzeć, często staje po ich stronie. Nie wiem, jak ich zmusić, żeby się zmienili!
Ano właśnie. Jest taka przypowieść o człowieku, który postanowił zmienić świat. Zakasał rękawy i wziął się ostro do roboty. Nie żałował energii, zmieniał i zmieniał, ale bez skutku. Świat, jaki był, taki został. Ów człowiek poszedł więc po rozum do głowy i postanowił zmniejszyć pole działania. Zmienię moje miasto — postanowił. I znów zakasał rękawy, wziął się do roboty, ale miasto nie chciało się zmienić. Po roku postanowił zmienić swoją ulicę, potem już tylko swoją rodzinę, ale wszystko bez rezultatu. Na szczęście po każdym roku bezskutecznych wysiłków chodził po rozum do głowy i w końcu doszedł do wniosku, żeby najpierw spróbować zmienić siebie. Nie wiem, czy w tym przypadku był bardziej skuteczny, ale przynajmniej nie zatruwał życia innym, tak jak ojciec w drugiej scence, nazwijmy go Tomek. Na prawo i lewo rzuca rozkazy, a one nie są wykonywane. Uczestnicy grupy śmieją się, rozpoznają w tym siebie i własną bezradność. A Tomek wydaje rozkazy coraz bardziej kategorycznym tonem. I nic się nie dzieje, jeśli nie liczyć tego, że jeden syn rzucił szkołę, a drugi się jąka.
— Co jest twoim problemem? — pytam w końcu.
— To, że synowie nie zachowują się jak należy.
— No to oni muszą się zmienić.
— Właśnie.
— Ale tu nie damy rady ich zmienić, bo ich tu nie ma. Tu jesteś tylko ty. Czy jest coś, co chcesz zmienić w sobie?
— Ja? — dziwi się Tomek.
A grupa znów się śmieje. Bo większość uczestników już wie, że zmianę warto zacząć od siebie. Cóż innego tak naprawdę możemy zrobić? l
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Hanna Samson