Samorząd lekarski nie chce konsultantów
Sposób wybierania ordynatorów od lat budzi emocje. Choć lekarze nie chcą o tym głośno mówić, nieoficjalnie przyznają, że zdarzają się "ustawione" konkursy. Remedium na niejasne zasady rządzące systemem ordynatorskim miał być model konsultancki. Wszystko wskazuje jednak na to, że samorząd taki system odrzuci.
To nie jest priorytet
Nowy rząd na razie do tej sprawy nie wraca. "To nie jest w tej chwili najpilniejszy problem. Zostaliśmy postawieni w sytuacji strażaka, który musi gasić różne pożary - tłumaczy Andrzej Włodarczyk, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia. - System (ordynatorski - przyp. red.) funkcjonuje od dziesiątków lat według dotychczasowych zasad i nie ma szczególnych przesłanek, żeby natychmiast jakieś zmiany wprowadzać". A. Włodarczyk przyznaje jednak, że trzeba zmienić coś w organizacji pracy oddziałów, a być może także potrzebna jest pewna demokratyzacja. "Ale nie od razu Rzym zbudowano" - dodaje. Nie wyklucza, że dojdzie do dyskusji na temat systemu konsultanckiego.
Przeciwnicy zmian w sposobie zarządzania w szpitalach nie chcą jednak czekać na debatę. Śląska Okręgowa Izba Lekarska zwróciła się pod koniec 2007 r. do nowej minister zdrowia z apelem o bezwarunkowy powrót do dotychczasowej praktyki. Chce wprowadzenia regulacji, które gwarantowałyby, że oddziałami kieruje ordynator, wybierany tak jak dotychczas w konkursach przez niezależną komisję. Śląska ORL postuluje także, aby nie tylko zmienić rozporządzenia prof. Zbigniewa Religi, ale również wprowadzić do ustawy o zakładach opieki zdrowotnej jednoznaczny zapis, stanowiący, że "szefem oddziału szpitalnego może być wyłącznie ordynator, którego wybór należy do niezależnej kompetencji komisji konkursowej". W komisjach zasiada obecnie osiem osób, z których cztery reprezentują izby lekarskie.
Stary, sprawdzony system
Dr Maciej Hamankiewicz, przewodniczący OIL w Katowicach uważa wręcz, że nie ma lepszego systemu niż ordynatorski. "Tam, gdzie decydują dyrektorzy, zdarzają się nominacje z klucza politycznego, które nie mają nic wspólnego z umiejętnościami - przekonuje dr M. Hamankiewicz. - O wiele trudniej jest zmanipulować wybór ośmiu niezależnych osób z komisji". Maciej Hamankiewicz przytacza jako dowód statystyki. Od 1989 r. przeprowadzono na Śląsku 1480 konkursów ordynatorskich, a odwołań było 6, w tym jedno uznano.
Sęk w tym, że są lekarze, którzy podważają mit o niezależności komisji wybierających ordynatorów. Pisaliśmy o tym w Pulsie Medycyny z 31 stycznia 2007 r. Do grupy krytyków funkcjonującego w większości szpitali modelu ordynatorskiego należy m.in. dr Tadeusz Pasierbiński, ginekolog z Mikołowa. Jego zdaniem mechanizm ordynatorski trzeba zmienić, bo to relikt pochodzący z czasów komunistycznych, który nie przystaje do współczesnego systemu finansowania i zarządzania szpitalami.
Wołanie o zmiany
"Kiedy proponowałem zmiany, to był to głos wołającego na puszczy. Nie miałem poparcia w izbie, tematu nie podchwycono" - wspomina T. Pasierbiński. Chodziło o to, aby tak jak w innych krajach europejskich ordynator odchodził ze stanowiska po przekroczeniu 65 roku życia. W takiej sytuacji oddział mógłby się do tego wcześniej przygotować. "Spotkało mnie za te propozycje wiele przykrości, a przecież zdarzył się np. przypadek, że ordynator, który nie chciał odejść ze stanowiska, mimo zaawansowanego wieku, w czasie operacji zasłabł" - przyznaje T. Pasierbiński.
Najgorzej jednak skończyła się dla niego próba ujawnienia nieformalnego, jego zdaniem, układu, który zdecydował o nominacji ordynatorskiej w oddziale ginekologicznym w szpitalu w Mikołowie, gdzie pracował. Okazało się, że nominacja była, tak jak przewidywał dr T. Pasierbiński, nietrafiona, ale on za krytykę ówczesnego konsultanta ds. ginekologii zapłacił niekończącymi się procesami.
W sądzie zamiast na porodówce
Kłopoty dr. T. Pasierbińskiego, popularnego w Mikołowie położnika, trwają już 6 lat. Stosunkowo krótki epizod w roli radnego samorządu i członka lokalnej delegatury korporacji lekarskiej sprawił, że dr T. Pasierbiński przez ostatnie kilka lat spędzał więcej czasu w sądach niż na porodówce. Do 2001 r., kiedy zaczął działać jako radny powiatowy, nigdy nie występował publicznie i nie działał w żadnej partii politycznej. Przez wiele lat był pracownikiem oddziału ginekologicznego szpitala w Mikołowie, zastępcą ordynatora, kilka lat spędził także na zagranicznym kontrakcie. Jak przyznaje, koledzy namówili go na pracę w delegaturze Okręgowej Izby Lekarskiej i start w wyborach samorządowych. Miał "pilnować" wyboru nowego ordynatora oddziału ginekologicznego, bo było wiadomo, że będzie to osoba spoza szpitala. "Mnie stanowisko ordynatora nie interesowało, ale chcieliśmy mieć kandydata najlepszego z możliwych, bo oddział miał dobrą renomę" - przyznaje T. Pasierbiński.
Jak wspomina dr T. Pasierbiński, wybór ordynatora miał się odbyć pod dyktando konsultanta wojewódzkiego, który zgodnie z przepisami jest członkiem ośmioosobowej komisji decydującej o nominacji. Konsultant jawnie popierał swojego ucznia. "Robił tak najważniejszy członek komisji konkursowej, który powinien być bezstronny - opowiada T. Pasierbiński. - Inni, lepsi kandydaci, nawet nie składali papierów, bo nie mieli szans". Wiedzieli, że jeśli nie popiera ich konsultant, którego opinię trzeba uzyskać przed zgłoszeniem do konkursu, to nie ma sensu startować.
Inaczej całą historię pamięta dr M. Hamankiewicz. "Pasierbiński umówił się ze swoim kolegą, że ten zostanie ordynatorem, a on jego zastępcą. Jeździł do wszystkich członków komisji i przekonywał ich do kandydatury kolegi" - opowiada dr M. Hamankiewicz. Jednak według dr. T. Pasierbińskiego, to kandydat konsultanta był lansowany. W Mikołowie znano go jednak z nie najlepszej strony. Było wiadomo, że nie sprawdził się jako ordynator w innym mieście i musiał stamtąd odejść. T. Pasierbiński zdecydował się opowiedzieć o całej sytuacji w czasie sesji rady powiatu. "Powiedziałem, że już wiadomo, kto zostanie ordynatorem" - opowiada T. Pasierbiński. Podobnie postąpił na zjeździe izby lekarskiej. Konkurs się jednak odbył i wygrał kandydat popierany przez konsultanta. T. Pasierbiński nie dał za wygraną. Napisał pismo protestacyjne, które złożył w radzie powiatu i zaproponował, aby anulować konkurs i nie zatrudniać wybranego ordynatora. Rada go poparła. Przez rok nie zatrudniano ordynatora.
Sprzeczne racje i emocje
Dla dr. T. Pasierbińskiego zaczął się jednak kilkuletni okres procesów, w których oskarżano go m.in. o kierowanie się prywatą, o uchybienia w pracy. Został odsunięty od dyżurów, stracił pracę, stracił też poparcie wśród kolegów, w końcu popadł w długi. Dr M. Hamankiewicz uważa, że dr T. Pasierbiński jest człowiekiem "nieszczęśliwym". "Pomawiał członków izby lekarskiej o wzięcie łapówek. Kiedy przebrał miarkę, poprosiliśmy o rozstrzygnięcie sądowe" - przyznaje dr M. Hamankiewicz.
Choć konsultant, przeciwko któremu występował T. Pasierbiński, ostatecznie przestał pełnić tę funkcję, za ginekologiem z Mikołowa sprawy sądowe ciągną się do dziś. Ostatnia rozprawa w katowickim Sądzie Lekarskim dotyczyła naruszenia art. 52 Kodeksu etyki lekarskiej za krytykę ordynatora i niewykorzystanie przy tym drogi służbowej. Sprawę przegrał, ale będzie się odwoływał.
W ciągu ostatnich kilku lat przypięto mu łatkę oszołoma i wichrzyciela. Pojawia się pytanie, czy warto było ryzykować. "Zdecydowałem się o tym wszystkim opowiedzieć, bo chcę, aby to było memento dla innych i wnioski dla osób, które znajdą się w podobnej sytuacji" - deklaruje dr T. Pasierbiński. Dr M. Hamankiewicz inaczej komentuje wielkie emocje, które towarzyszą konkursom. "Funkcja ordynatora nobilituje lekarzy, dlatego tak wielu się o nią stara" - podsumowuje.
Dr T. Pasierbiński nie jest jednak wyjątkiem. Według naszych rozmówców, w jednym ze śląskich szpitali ordynatorem został syn odchodzącego szefa, mimo że byli lepsi kandydaci. Lekarze nie chcą o takich sytuacjach rozmawiać otwarcie. Obawiają się nawet nieoficjalnej rozmowy telefonicznej, choć nie wykluczają, że kiedyś przerwą milczenie.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Anna Gwozdowska