Szczyt zawiedzionych nadziei
"Biały szczyt" rozpoczął się 21 stycznia br. spotkaniem premiera Donalda Tuska i minister zdrowia Ewy Kopacz z przedstawicielami parlamentu, pracodawców, samorządów i związków zawodowych zawodów medycznych.
Czy coś udało się osiągnąć? Wnioski końcowe przyjęte chociażby przez zespół ds. wynagrodzeń są, zdaniem Marii Ochman, szefowej Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność", druzgoczące dla strony rządowej. Zespół odrzucił obecny projekt ustawy o szczególnych uprawnieniach pracowników służby zdrowia w całości (patrz strona 4). W zamian wezwał do pilnej nowelizacji obecnych przepisów dotyczących czasu pracy, w szczególności dyżurów medycznych oraz podniesienia wartości punktu rozliczeniowego NFZ bez zmniejszenia ilości świadczeń. "Czujemy się wprowadzeni w błąd. Premier obiecał, że na czas "białego szczytu" prace w Sejmie nad pakietem ustaw zdrowotnych zostaną wstrzymane, a tymczasem poza konsultacjami społecznymi skierowano do Sejmu kolejne projekty, w tym ustawę o szczególnych uprawnieniach pracowników - bez opinii zespołu ds. wynagrodzeń. To świadczy tylko o tym, że strona społeczna nie jest do niczego potrzebna. To koniec tego szczytu" - komentuje Maria Ochman.
Nie obyło się bez spektakularnych gestów. W związku z chłodnym przyjęciem przez stronę rządową ostrej krytyki poselskiego projektu ustawy o rzeczniku praw pacjenta dokonanej przez Naczelną Radę Lekarską, z przewodniczenia tematycznie związanemu zespołowi zrezygnował Romuald Krajewski, członek NRL. Natomiast Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy był bliski wycofania swoich przedstawicieli z obrad szczytu.
Emocje należy jak najszybciej wyeliminować z debaty
Specjalnie dla Pulsu Medycyny komentuje prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, obserwator i analityk polskiego życia społecznego:
Zawsze lepiej rozmawiać, niż coś komuś narzucać wywołując niezadowolenie i poczucie krzywdy. Dobrze więc, że ten "biały szczyt" w ogóle zorganizowano. Nie jestem pesymistą, wierzę, że dyskusja do czegoś pozytywnego doprowadzi. Ale debata będzie prawdopodobnie trwać nie miesiąc, dwa, tylko z rok albo dłużej.
Jednego mi w niej bardzo brakuje i obwiniam o to rząd - poza szczątkową prezentacją kilku ustaw rozwiązujących doraźne problemy, nie ma w tym wszystkim jednorodnej, kompleksowej wizji, celu, do jakiego się dąży, wizji nowego systemu ochrony zdrowia. Poszczególne projekty nie tworzą takiej spójnej koncepcji. A musi ona odpowiedzieć na kilka zasadniczych, istotnych dla wszystkich Polaków pytań, z których część jest silnie obciążona aksjologicznie. Na przykład kogo powszechny system ochrony zdrowia ma chronić, czy wszystkich jednakowo, czy może należałoby położyć akcent na wybrane grupy społeczne. Jakie powinny być proporcje na przykład między finansowaniem profilaktyki a refundacją kosztów leczenia, jakie dodatkowe instrumenty finansowania są konieczne, by osiągnąć ten określony wcześniej cel. Na razie pojawiają się tylko wyrywkowe propozycje, z których zresztą urzędnicy często się wycofują, napotykając na opór zainteresowanych środowisk.
Bezdyskusyjna jest też dla mnie inna kwestia - wszystkie spory o wynagrodzenia należy jak najszybciej wyłączyć z tej dyskusji, problem płac w ochronie zdrowia rząd powinien szybko rozwiązać inną ścieżką. Niezależnie od tego, czy system jest dobry, czy nie, winy za to nie mogą ponosić pracownicy ochrony zdrowia. Nie wolno mówić "nie damy pieniędzy, bo system jest nieszczelny, najpierw go poprawimy, potem będą podwyżki". Co to obchodzi pielęgniarkę, która wie, że za mało zarabia i ma pełne prawo domagać się więcej? Jeśli rząd nie ma pieniędzy w tegorocznym budżecie, powinien przedstawić wiarygodną ścieżkę dochodzenia do godziwych płac. Przynajmniej te emocje - poczucia krzywdy, niesprawiedliwości, domagania się podwyżek należy jak najszybciej wyeliminować z debaty, która ma przecież służyć czemuś generalnie ważniejszemu - reformie całego systemu opieki zdrowotnej.
Notowała Jolanta Hodor
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Ewa Szarkowska