dr n. hum. Anna Wiatr, Pracownia Badań Jakościowych IN VIVO
opublikowano: 28-05-2014, 16:40
Inny punkt widzenia: „Tak, kochanie, zadzwonię później — powiedziała lekarka rodzinna, przed którą siedziałam od pięciu minut. — Kochanie, teraz nie mogę rozmawiać, mam pacjentkę”.
Ten artykuł czytasz w
ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Jako pacjentka obserwowałam tę rozmowę z przymrużeniem oka. Byłam cierpliwa i wyrozumiała. Przeważnie jestem. Przed wejściem do lekarskich gabinetów wyłączam telefon, bo zakładam, że świat się nie zawali, jeśli przez dwadzieścia minut będę niedostępna. To założenie, jak na razie, wydaje się sprawdzać. Następnie, z wyłączonym telefonem w torebce, przysłuchuję się niezbyt interesującym rozmowom lekarzy, których odwiedzam.
„Zadzwonię po południu. W Warszawie będę w piątek. Tak, przylecę. Pojedziemy samochodem, przyjadę po ciebie o osiemnastej. Skarbie, porozmawiamy później”. Nie są to — jak można się domyślać — sprawy życia i śmierci. Właściwie mogły poczekać. Czy jednak nie jest właściwiej, jeśli czekam ja, kilka moich objawów oraz wyniki badań diagnostycznych? Chyba przyzwyczaiłam się już do tego, że prawie każdą wizytę u lekarza przerywa jałowa rozmowa z członkiem jego rodziny. Zachowuję się jednak racjonalnie; wiem, że jeśli podważę panujący w przychodniach porządek rzeczy, polegający na odbieraniu przez lekarzy prywatnych telefonów, narażę się tym samym na chłodne — mówiąc delikatnie — potraktowanie.
Zamiast zareagować, zastanawiam się więc, w którym miejscu systemu istnieje szczelina, która pozwala na pogawędki rodzinno-towarzyskie w trakcie wizyty pacjenta. Moja lekarka rodzinna, skądinąd komunikatywna i konkretna, jest najwyraźniej przekonana, że może w mojej obecności rozmawiać ze swoim kochaniem.
Mam dwie hipotezy. Pierwsza dotyczy socjalizacji lekarzy. Otóż lekarze odbierają prywatne telefony w obecności pacjentów, ponieważ nikt (w trakcie studiów, praktyk i specjalizacji) nie nauczył ich, że nie należy tego robić. Może ich mentorzy nie mieli telefonów komórkowych i problemów z nimi związanych, może nie mieli nic przeciwko temu, żeby ich używać niezależnie od tego, czy siedzi albo leży przed nimi pacjent.
Druga hipoteza jest związana z niską pozycją pacjenta, która umożliwia lekceważenie go nawet wtedy, gdy — wydawać by się mogło — lekarz powinien skoncentrować się na tym, żeby zrozumieć, z czym chory do niego przyszedł. Może to właśnie moja niska pozycja pacjentki, a nie dystans do sytuacji i cierpliwość sprawiają, że nie tylko nie mówię lekarzom, żeby w mojej obecności nie rozmawiali ze swoimi mężami, dziećmi, matkami, ojcami i kochankami, ale i sama w obecności lekarzy nie informuję nikogo, że nie mogę w danej chwili rozmawiać. (Swoją drogą, dość logiczne wydaje się, że nie odbierając telefonu, dajemy rozmówcy sygnał, że nie możemy rozmawiać).
Telefon zadzwonił po raz drugi… Jeśli jeszcze raz usłyszę „kochanie” w tym gabinecie — pomyślałam zirytowana (nie jestem w końcu aniołem) — to nie tylko wyjdę, ale i trzasnę drzwiami, obalając w ten sposób przynajmniej jedną hipotezę.
dr n. hum. Anna Wiatr, Pracownia Badań Jakościowych IN VIVO
Inny punkt widzenia: „Tak, kochanie, zadzwonię później — powiedziała lekarka rodzinna, przed którą siedziałam od pięciu minut. — Kochanie, teraz nie mogę rozmawiać, mam pacjentkę”.
Jako pacjentka obserwowałam tę rozmowę z przymrużeniem oka. Byłam cierpliwa i wyrozumiała. Przeważnie jestem. Przed wejściem do lekarskich gabinetów wyłączam telefon, bo zakładam, że świat się nie zawali, jeśli przez dwadzieścia minut będę niedostępna. To założenie, jak na razie, wydaje się sprawdzać. Następnie, z wyłączonym telefonem w torebce, przysłuchuję się niezbyt interesującym rozmowom lekarzy, których odwiedzam.„Zadzwonię po południu. W Warszawie będę w piątek. Tak, przylecę. Pojedziemy samochodem, przyjadę po ciebie o osiemnastej. Skarbie, porozmawiamy później”.Nie są to — jak można się domyślać — sprawy życia i śmierci. Właściwie mogły poczekać. Czy jednak nie jest właściwiej, jeśli czekam ja, kilka moich objawów oraz wyniki badań diagnostycznych? Chyba przyzwyczaiłam się już do tego, że prawie każdą wizytę u lekarza przerywa jałowa rozmowa z członkiem jego rodziny. Zachowuję się jednak racjonalnie; wiem, że jeśli podważę panujący w przychodniach porządek rzeczy, polegający na odbieraniu przez lekarzy prywatnych telefonów, narażę się tym samym na chłodne — mówiąc delikatnie — potraktowanie. Zamiast zareagować, zastanawiam się więc, w którym miejscu systemu istnieje szczelina, która pozwala na pogawędki rodzinno-towarzyskie w trakcie wizyty pacjenta. Moja lekarka rodzinna, skądinąd komunikatywna i konkretna, jest najwyraźniej przekonana, że może w mojej obecności rozmawiać ze swoim kochaniem. Mam dwie hipotezy. Pierwsza dotyczy socjalizacji lekarzy. Otóż lekarze odbierają prywatne telefony w obecności pacjentów, ponieważ nikt (w trakcie studiów, praktyk i specjalizacji) nie nauczył ich, że nie należy tego robić. Może ich mentorzy nie mieli telefonów komórkowych i problemów z nimi związanych, może nie mieli nic przeciwko temu, żeby ich używać niezależnie od tego, czy siedzi albo leży przed nimi pacjent.Druga hipoteza jest związana z niską pozycją pacjenta, która umożliwia lekceważenie go nawet wtedy, gdy — wydawać by się mogło — lekarz powinien skoncentrować się na tym, żeby zrozumieć, z czym chory do niego przyszedł. Może to właśnie moja niska pozycja pacjentki, a nie dystans do sytuacji i cierpliwość sprawiają, że nie tylko nie mówię lekarzom, żeby w mojej obecności nie rozmawiali ze swoimi mężami, dziećmi, matkami, ojcami i kochankami, ale i sama w obecności lekarzy nie informuję nikogo, że nie mogę w danej chwili rozmawiać. (Swoją drogą, dość logiczne wydaje się, że nie odbierając telefonu, dajemy rozmówcy sygnał, że nie możemy rozmawiać).Telefon zadzwonił po raz drugi… Jeśli jeszcze raz usłyszę „kochanie” w tym gabinecie — pomyślałam zirytowana (nie jestem w końcu aniołem) — to nie tylko wyjdę, ale i trzasnę drzwiami, obalając w ten sposób przynajmniej jedną hipotezę.
×
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.