Dialogi z niewiastami
Na dziesięć osób szukających u mnie pomocy — cztery to kobiety. W roli pacjentek są od mężczyzn bardziej otwarte, konkretne, skłonne do współpracy, znają swe ciało i jego reakcje, stosowne słownictwo i terminologię.
Zapewne sprzyjają temu stała pielęgnacja ciała, higiena wiążąca się z miesiączkowaniem, wizyty u ginekologów, prasa kobieca, skłonność do zwierzania się przyjaciółkom, wysoki poziom werbalizacji, empatii, socjalizacji, praktyczności. A typy pacjentek? W przypadku kobiet mamy do czynienia z większym zróżnicowaniem niż u panów.
Bezradna, zagubiona. Nie poradziła sobie z rozwiązaniem problemu, otrzymywała sprzeczne rady od przyjaciółek. Terapeutę traktuje jak autorytet. Akceptuje diagnostykę i zalecenia. Stara się współpracować.
Zosia samosia. Skłonna do dominacji, niezależności. Wizytę u specjalisty traktuje jako ostateczność i — w pewnym sensie — wyraz osobistej klęski (bo nie rozwiązała problemu). Ocenia metody diagnostyczne i terapii, dyskutuje. Nieufna, dąży do szybkiego uwolnienia się od terapeuty.
Oczekująca poparcia. Przychodzi z konkretnymi teoriami i pomysłami. Chce usłyszeć to, co sama myśli. Inaczej jest zirytowana, złości się — i nie pojawia więcej. Szuka innego terapeuty. Typowy przykład: uważa, że partner ma nienormalne pomysły, bo „chce za często”, a własne potrzeby seksualne ocenia jako normalne. „Sprawdziła” to w rozmowie z przyjaciółkami. Rozmowę prowadzi tak, by zyskać potwierdzenie swego poglądu. Jeżeli się zawiedzie, to na przykład stwierdza, że terapeuta „nie rozumie kobiet” czy „sprzyja mężczyznom”.
„Co by pan zrobił na moim miejscu?”. Często spotykana postawa. Pacjentka przedstawia problem — choćby romans partnera — i oczekuje wskazówek: czy zatelefonować do kochanki partnera, rozwieść się z nim itp. Jest też przeświadczona, że terapeuta zna „różne sztuczki” — służące choćby odwróceniu uwagi partnera od kochanki, przywiązaniu go do siebie.
Wiele kobiet ujawnia też podczas terapii charakterystyczne zachowania i skargi.
„Jestem niezrozumiana”. Tak, codziennie to słyszę. Kryje się za tym jasna, prosta postawa: myśl i czuj jak ja. Jeżeli pacjentka rozmawia z partnerem, to zdecydowanie oczekuje zrozumienia, a nie ocen, tyrad, porad czy występowania w roli eksperta.
„To jego wina”. Nierzadko partner jest też obciążany winą za konflikty w związku, trudności i zaburzenia w życiu seksualnym. Nie ma orgazmu? Bo nie potrafi do niego doprowadzić. Nie ma chęci na seks? Bo nie potrafi zachęcić jej do seksu. Kryzys w związku? Przecież z jego winy, bo ma wiele wad (a lista potrafi być długa) i nie umie ich zredukować.
„Konsultowałam to z przyjaciółką”. Wpływ tego typu „konsultacji” może okazać się ważniejszy od terapii. Nieraz podziwiam odwagę przyjaciółek, że tak dalece są skłonne do udzielania rad wpływających na związek.
„Też chcę tabletki”. Często pacjentki uważają, że skoro mężczyźni dzięki tabletce stają się zdolni do stosunku, to zapewne „jest coś” na wywołanie podniecenia, chęci na seks, orgazmu u kobiet.
„Mam wiele do powiedzenia”. Typ kobiet, które chcą opowiedzieć całe życie, mają wiele przemyśleń co do przyczyn problemu — szczegółowego czy ogólnego. Rozmowa jest długa, z wieloma pobocznymi wątkami. Niektóre kobiety może mniej oczekują konkretnego leczenia, a bardziej możliwości wygadania się.
Specyfika seksualności kobiecej może utrudniać mężczyznom jej zrozumienie. Ujawnia się to w trakcie rozmów z parami. Na przykład: jak to możliwe, że nie ma orgazmu, a twierdzi, że jest zadowolona z seksu? To możliwe, gdyż ważniejsza od orgazmu jest satysfakcja ze współżycia z partnerem. Albo jak to możliwe, że skarży się na brak podniecenia, a przecież jest wilgotna? To możliwe, gdyż u kobiet ważniejsze jest subiektywne odczuwanie podniecenia seksualnego. I jeszcze: jak to możliwe, że może żyć bez seksu? Możliwe. W Polsce jakaś 1/4 kobiet w ogóle nie odczuwa potrzeby seksu. U jednych wynika to z przyczyn chorobowych, u innych z braku rozbudzenia seksualnego lub z aseksualizmu (wrodzonego braku tego rodzaju potrzeb).
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: Zbigniew Lew-Starowicz