Dietetycy ostrzegają przed chaosem i “szarlatanerią” w branży
Brak samorządu zawodowego dietetyków wprowadzi chaos, ale na tym nie koniec paradoksów ustawy. Właściwie każdy, kto w ciągu ostatnich pięciu lat parał się dietetyką, będzie mógł ubiegać się o wpis do rejestru. Daje to zielone światło szarlatanom - mówi w rozmowie z “Pulsem Medycyny” Joanna Popek, przewodnicząca Polskiego Związku Zawodowego Dietetyków.

Puls Medycyny: Na wtorek (9 maja) zostało zaplanowane pierwsze czytanie projektu ustawy o niektórych zawodach medycznych. Pierwsi z projektem zapoznają się posłowie sejmowej Komisji Zdrowia. Procedowany projekt zdaniem dietetyków może "marginalizować" ich zawód i grozić chaosem. W jakim sensie?
Zacznijmy od tego, że dietetyk jak każdy zawód medyczny ma do czynienia ze zdrowiem człowieka. Tym samym ingeruje do jego aspektów życia, które można nazwać intymnymi. Operuje przy tym danymi wrażliwymi, czyli musi działać w oparciu o zasady narzucane przez RODO. Dietetyk należy zatem do zawodów zaufania publicznego. Ta ustawa nas tego pozbawia. Ponadto, wbrew innym przepisom (np. dotyczącym tzw. opieki koordynowanej), stajemy się zawodem pomocniczym, a chcąc powrócić do zawodu po przerwie w jego wykonywaniu musielibyśmy go sprawować pod nadzorem np. pielęgniarek, lekarzy.
Art. 32 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej stanowi: wszyscy są równi wobec prawa. Wszyscy więc mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Tymczasem dietetyk nie będzie traktowany jak niezależny zawód. Brak samorządu zawodowego dla zawodu dietetyka stoi natomiast w sprzeczności z art. 17 Konstytucji RP.
Chaos, o którym mówimy, to brak organu, który mógłby zapewnić nam takie rzeczy jak wytyczne w prowadzeniu dokumentacji, rekomendacji, jak prowadzić swoją działalność, w jakiej formie, brak instytucji, która mogłaby nas reprezentować w rozmowach z innymi zawodami. Bez samorządu zostaniemy pozostawieni sami sobie, z groźbą kary za przewinienia zawodowe, które są zupełnie niesprecyzowane i orzekane przez zależne jedynie od ministerstwa organy.
Czym konkretnie będzie skutkowało niepowołanie samorządu - dla dietetyków, ale przede wszystkim dla pacjentów/klientów?
Samorządy dietetyków po regulacji będą niezbędne do dyskusji nad podziałem odpowiedzialności w zespołach terapeutycznych. W tym miejscu rodzi się pytanie: z kim mają rozmawiać pozostałe izby, gdy przyjdzie do ustalania takich kwestii, skoro izby dietetyków nie będzie? Samorządy zapewniają też pomoc prawną swoim członkom, szkolenia i dofinansowania do szkoleń oraz współtworzą standardy specjalizacji i standardy kształcenia. Ich brak przełoży się na jakość kształcenia i rozwój naukowy polskiej dietetyki. Nie mówię już o takich benefitach zapewnianych przez izby jak dostęp do oprogramowania czy programów lojalnościowych.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dietetycy chcą uregulowania zawodu, ale nie takiego jak zaplanowano w projektowanej ustawie
Samorządy skupiają się na promowaniu wysokich standardów zawodowych oraz ochronie praw i interesów swoich członków, ale i odbiorców usług - w tym wypadku pacjentów. Zapewniają im tym samym pewne gwarancje, które mają na celu zapewnienie bezpieczeństwa oraz jakości świadczonych usług medycznych. Dzięki procesom certyfikacji, kodeksom etyki, badaniom jakości i edukacji, pacjenci mogą mieć pewność, że są obsługiwani przez wysoko wykwalifikowanych specjalistów, którzy przestrzegają najwyższych standardów zawodowych.
Ponoć odbyło się spotkanie dietetyków z wiceministrem zdrowia Piotrem Bromberem, podczas którego padło pytanie o samorząd zawodowy. Jaką odpowiedź otrzymało środowisko?
Minister wyraził „gotowość do rozmów w tym temacie”, ale nie usłyszeliśmy obietnicy osobnej regulacji. Ponadto wprost powiedział, iż uważa, że dotychczas istniejące izby mają tyleż wrogów, co zwolenników i opinie środowisk nie są jednolite.
Dodał też, że wielu zawodom przez kilkanaście lat nie udało się wypracować regulacji i jeśli ministerstwo tego nie zrobi choć w minimalnym stopniu, to dyskusja będzie trwała kolejne lata.
Minister zaznaczył, że procedowana ustawa nie wyklucza jednak rozwoju formalno-prawnego zawodów, których dotyczy. Ta deklaracja nas jednak nie uspokaja.
Co ze standardami kształcenia w zawodzie? W projekcie czytamy, że to minister zdrowia (w drodze rozporządzenia) określi kwalifikacje niezbędne do wykonywania danego zawodu medycznego, a ustawa zapewni dostęp do niego tylko profesjonalistom, którzy posiadają kwalifikacje i kompetencje nabywane w toku kształcenia w systemie oświaty lub systemie szkolnictwa wyższego. Czy dietetyk np. po trzydniowym kursie będzie mógł wykonywać zawód? Co, jeśli dany kurs skończył lub skończy, ale już po wejściu w życie ustawy/rozporządzenia MZ?
Na razie mowy o standardach nie ma. Według wiceministra Brombera nie zgodziło się na nie Ministerstwo Edukacji i Nauki. I to duży błąd, bo rodzi problemy na uczelniach co do tego, jakie podstawy powinien właściwie mieć dietetyk. Uczelnie sobie z tym radzą jak tylko potrafią, ale jest to problem logistyczny, który przekłada się na jakość kształcenia. Wiceminister Bromber zauważył, że żaden zawód medyczny nie miał standardów w pierwszej ustawie. Dlaczego nie można było naprawić tego błędu teraz? Czy politycy nie mogą uczyć się na swoich wcześniejszych doświadczeniach? Najwyraźniej sprawia im to problem…
Co do pytania o kursy, na dzień dzisiejszy wszelkie kryteria dotyczące wymaganego wykształcenia odnoszą się wyłącznie do wykształcenia wyższego. Kursy, studia podyplomowe, nie są brane pod uwagę. Jednak przepisy przejściowe mówią o osobach, które “przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy ukończyły studia inne niż określone w załączniku do niniejszej ustawy w zakresie niezbędnym do wykonywania zawodu medycznego, o którym mowa w art. 1 ust. 1 pkt 1, i w okresie 5 lat przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy wykonywały czynności zawodowe, o których mowa w art. 13, przewidziane dla tego zawodu”. Co to w praktyce oznacza w przypadku braku organu, który mógłby indywidualnie orzekać o takich przypadkach? Osoby, które powinny uzyskać wpis do rejestru, ale “nie łapią się” na załącznik dotyczący wymagań kwalifikacyjnych, albo nie uzyskają wpisu, albo pasjonaci dietetyki z jakimiś pokrewnymi studiami, którzy dotychczas pracowali jako dietetycy, będą mogli taki wpis uzyskać.
Jak oddzielić w systemie pasjonatów dietetyki od profesjonalistów? Czy taka regulacja jest potrzebna?
Przede wszystkim należy posiłkować się ścieżkami kształcenia dostępnymi w danym momencie. Trudno oczekiwać od osób, które nie miały możliwości podjęcia studiów na kierunku dietetyka, legitymowania się dyplomem ich ukończenia, przez wiele lat takiego kształcenia po prostu nie było. Należy przy tym pamiętać, że kursy ani studia podyplomowe nie służą nabywaniu uprawnień do zawodu, a jedynie doskonaleniu zawodowemu. Regulacja jest jak najbardziej potrzebna, aby zadbać o dobre imię zawodu i bezpieczeństwo pacjentów. Ale musi to być “porządna” ustawa.
Co z influencerami, którzy w social mediach udzielają porad dietetycznych, ale nie legitymują się żadnym kierunkowym wykształceniem, a czasem też nie ukończyli nawet żadnego kursu? To np. trenerzy personalni lub po prostu pasjonaci zdrowego stylu życia. Czy ustawa coś zmieni w tego typu “działalności”?
Grozi im grzywna za używanie tytułu zawodowego dietetyka. Ale co, jeśli taka osoba nazwie się doradcą żywieniowym, kreatorem zdrowego żywienia, dietokołczem etc.? Przecież wtedy nie można komuś zarzucić, że jest dietetykiem, bo się tego zwyczajnie wyprze. Jeśli jednak będzie w praktyce wchodzić w kompetencje dietetyka, takie wykroczenia w obecnym kształcie będzie można zgłaszać jedynie na policję, o ile ta zajmie się tego typu sprawą. Kto będzie takie przypadki opiniował? Z pewnością nie samorząd zawodowy, którego ustawa nie przewiduje.
A co z dietetykami, którzy mają wykształcenie wyższe, ale nie jest to dietetyka? Co w praktyce zmieni ustawa - a co zmienić powinna?
Na tę chwilę trudno powiedzieć coś na sto procent. W pierwszej wersji projektu rozporządzenia, będącego aktem wykonawczym do ustawy, możliwości wykonywania zawodu byli pozbawieni chociażby niektórzy nauczyciele akademiccy (w tym członkowie szanowanych stowarzyszeń naukowych), którzy od lat uczą studentów dietetyki. Zostaliby oni zmuszeni w wyniku regulacji do podjęcia studiów magisterskich na tym kierunku. Obecnie prawodawca poszedł w drugą skrajność i właściwie każdy, kto w ciągu ostatnich pięciu lat parał się dietetyką, będzie mógł ubiegać się o wpis do rejestru, ponieważ ustawodawca nie przewidział, kto kompetentny miałby o tym orzekać. Budzi to duży niepokój, bo daje zielone światło szarlatanom.
Rejestr dietetyków ma być prowadzony przez ministra zdrowia na podstawie danych zamieszczanych na bieżąco przez wojewodę właściwego ze względu na miejsce zamieszkania osoby wykonującej zawód medyczny. To dobra zmiana?
To zupełnie niezrozumiałe obciążenie systemu urzędniczego w Polsce. Nawet nie wiadomo, kto będzie miał zweryfikować kwalifikacje tych ludzi. Pamiętajmy, że mowa tu nie tylko o dietetykach, ale o 16. (!!!) innych zawodach. I to wszystko ma podlegać wojewodom, którzy, jak wiadomo, już teraz nie narzekają na nudę.
O co konkretnie chodzi z rzekomą utratą prawa wykonywania zawodu, jeśli ktoś będzie karany?
Przede wszystkim to kolejny paradoks, bo ustawodawca nie daje prawa wykonywania zawodu. 17 zawodów - w przeciwieństwie np. do fizjoterapeutów - nie będzie miało prawa wykonywania zawodu, ale... może je stracić.
Komisja odpowiedzialności zawodowej będzie mogła zawiesić dietetyka w czynnościach zawodowych na rok bez udowodnienia winy, więc pytamy - co się stało z zasadą domniemania niewinności? To nie koniec absurdów. Komisja jest zależna od MZ. Tymczasem od wyniku jej postępowania będzie można się odwołać... do MZ. W przypadku rocznego „tymczasowego” zawieszenia resort zdrowia jest jedynym organem odwoławczym.
PZZD jest gotowy złożyć lub poprzeć gotowy projekt ustawy innego autorstwa, który jest zgodny z postulatami środowiska o zawodzie dietetyka. Podkreślamy - obecny projekt godzi w dobre imię zawodu oraz zagraża bezpieczeństwu pacjentów.
Źródło: Puls Medycyny