Dogonić Portugalię

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 01-09-2004, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Jak na zaprzysięgłego kibica piłki nożnej przystało, niedzielnego wieczoru czwartego lipca, na który na lizbońskim stadionie zaplanowano finał Mistrzostw Europy, wyczekiwałem jak wielkiego, radosnego święta. Zapowiadało się pysznie, bo będąc akurat na wakacjach w Portugalii mieliśmy finał obejrzeć w rodzinnym gronie w jakiejś przyjemnej, zawieszonej nad oceanem tawernie. Duży ekran, towarzystwo rozentuzjazmowanych kibiców walczącej o złoto portugalskiej drużyny, no i oczywiście dobra kolacja z owocami morza w roli głównej, gwarantowały znacznie więcej niż tylko poczucie miło spędzonego czasu.
Tak miało być, ale życie napisało inny scenariusz. Dwa dni przed finałem nasz siedmioletni syn zatruł się w hotelowej restauracji. Uporczywa biegunka i bardzo wysoka gorączka nie chciały ustąpić pod wpływem stosowanego przez nas leczenia objawowego. Utrata dużej ilości płynów z kałem, czterdzieści stopni pod pachą i tyleż samo na dworze zrobiły swoje. Nasz Radek odwodnił się, zupełnie tracąc właściwy sobie wigor. Kiedy zdecydowaliśmy zabrać go do szpitala, drużyny Portugalii i Grecji właśnie zaczynały mecz. Przyznam, że zastanawialiśmy się dłuższą chwilę, czy nie poczekać do jego końca i wtedy dopiero wyruszyć. Obawiałem się jednak, że mogą być wtedy problemy z oderwaniem lekarzy i pielęgniarek od telewizora.
Nic z tych rzeczy. Już po chwili, po błyskawicznym zarejestrowaniu (E-111 naprawdę działa!), przywitała nas odziana w biały kitel dwudziestoparoletnia kobieta z wymalowaną portugalską flagą na policzkach. Ta, jak się okazało, bardzo miła pielęgniarka przeprowadziła z nami wywiad. W Polsce jest to nie do pomyślenia, bo anamneza to najświętsza część badania przedmiotowego, które od A do Z jest zarezerwowane dla lekarza. W Portugalii lekarz wkracza do akcji dopiero po chwili, za to dobrze zorientowany w sytuacji.
Decyzja o pozostawieniu małego w szpitalu nie była dla nas żadną niespodzianką. Tak samo jak leczenie w postaci nawadniania dożylnego i doustnego, wspartego antybiotykoterapią. To był standard, jaki zastosowano by w takim przypadku w każdym polskim szpitalu powiatowym, czyli odpowiedniku tego, w którym znaleźliśmy się w Portugalii. Z pewnością jednak nie w każdym polskim szpitalu powiatowym rodzic mógłby cały czas, bez konieczności ponoszenia dodatkowych opłat (!) przebywać z dzieckiem, dodam tuż obok niego, na rozkładanym fotelu. A już na pewno w żadnym polskim powiatowym szpitalu nikt nie zapewniłby temu rodzicowi darmowego wyżywienia w szpitalnej stołówce, że o możliwości wyboru przez chorych smacznych posiłków nie wspomnę. Posługiwanie się angielskim w stopniu umożliwiającym swobodną komunikację przez szpitalny personel (od lekarzy po salowe) też nie mieści się w standardach polskiego powiatowego szpitala.
Przykładów różnic nazbierałoby się jeszcze na dwa felietony. Doświadczywszy ich wszystkich niejako na własnej skórze, przestałem wierzyć, że Portugalia to taki biedny kraj starej UE, który uda się nam w miarę szybko dogonić.



Źródło: Puls Medycyny

Podpis: lek. Sławomir Badurek

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.