Hospicja na językach
W Toruniu, po sąsiedzku ze szpitalem, w którym pracuję, od lat działa hospicjum. Chorzy w terminalnym stadium choroby nowotworowej objęci są opieką stacjonarną lub domową. Na fachową pomoc specjalnie przeszkolonych lekarzy i pielęgniarek mogą liczyć wszyscy. Hospicjum jest przy tym instytucją znaną w mieście i okolicy, bo jego dyrektorka słusznie widzi w reklamie sposób na pozyskiwanie funduszy. Mimo to nadal nie brakuje chorych, a szczególnie ich rodzin, którzy zupełnie nie akceptują leczenia hospicyjnego. Wydaje mi się, że liczba ludzi, postrzegających hospicjum jako umieralnię wcale nie maleje. Dlatego idea opieki paliatywnej musi być propagowana w o wiele większym niż dotąd stopniu.
Dużo dobrego mogą zrobić lokalne media, które z definicji powinny być najbliżej zwykłych spraw zwyczajnych ludzi. Z drugiej strony nawet pojedynczy, nierzetelny artykuł w regionalnej prasie, dyskredytujący sens leczenia hospicyjnego, może sporo zaszkodzić. W ?Gazecie Pomorskiej" z 5 kwietnia przeczytałem jak to do jednego z toruńskich szpitali nie został przyjęty 52-letni chory w terminalnym stadium choroby nowotworowej. Jak wynika z relacji dziennikarza, wezwany przez rodzinę na prywatną wizytę lekarz zalecił natychmiastową hospitalizację. Dyżurny ze szpitala nie przyjął jednak skarżącego się na duszność i osłabienie pacjenta, proponując leczenie w hospicjum. Następnego dnia chory zmarł w domu. Zdaniem ochoczo cytowanego przez autora relacji krewnego zmarłego, lekarz ze szpitala ?w okrutny sposób skrócił mu życie". To oczywiście wystarczający powód zawiadomienia przez rodzinę prokuratora. Jest też osobny akapit o tym, w jak niegodnych warunkach chory musiał umrzeć - bez tlenu i ?odpowiednich środków". Budzący grozę materiał zatytułowano ?Służba śmierci". Kto nie wierzy, niech zajrzy do internetowego archiwum ?Gazety Pomorskiej". W podobnym tonie o sprawie pisał lokalny dodatek ?Wyborczej". Komentarz wydaje się zbędny.
Gwoli ścisłości wyjaśnię, że wezwany na wizytę domową internista badał chorego nie dzień, a kilka dni przed śmiercią. Ani on, ani lekarz z hospicjum, który był u pacjenta po nim, nie wystawli skierowania do szpitala. Zrobił to dopiero lekarz pogotowia, zapewne pod presją rodziny. Lekarz ze szpitala, nim podjął decyzję, upewnił się, czy w hospicjum są miejsca i skonsultował się ze swoim ordynatorem. Nierzetelnością obydwu dzienników zajmie się sąd.
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: lek. Sławomir Badurek