Jeden dzień z... Januszem Blusiewiczem
Na stronie internetowej Miejskiego Samodzielnego Publicznego Zakład Opieki Zdrowotnej nr 2 w Wołominie widnieje napis: „MISJA ZAKŁADU: Utrzymanie Pacjentów w Jak Najlepszym Zdrowiu”. Dyrektorem placówki, która wyznaczyła sobie ten szczytny cel, jest Janusz Blusiewicz — lekarz pediatra, chirurg dziecięcy, poza tym żeglarz i wynalazca.
Wcześnie zaczynam dzień. W zasadzie o tej porze budzą się wszyscy mieszkańcy naszego domu na Bielanach: moja żona, ja i dwa koty. Teraz mamy mało zwierząt, ale był czas, kiedy wspólnie z dziećmi hodowaliśmy w domu jednocześnie 13 gatunków. Śniadanie i ruszam samochodem do Wołomina. Dziś pracuję tylko w przychodni. Co drugi dzień w wołomińskim szpitalu konsultuję z zakresu chirurgii ortopedii dziecięcej (moim zdaniem, to najpiękniejsza dziedzina medycyny, niestety słabo płatna).
8.00
Przyjmuję pacjentów jako lekarz rodzinny, pediatra. Przychodzą do mnie i dorośli, i dzieci. Mam zespół świetnych fachowców, którzy za swoją pracę dostają odpowiednie wynagrodzenie. Kiedy się tyle pracuje, to pieniądze się należą, prawda? I to nie takie małe. Nasza placówka jest przychodnią „motylkową”. Kilka lat temu w ramach działań Fundacji „Porozumienie bez barier” Jolanty Kwaśniewskiej przyozdobili ją artyści. Biały kolor kojarzył się dzieciom z bólem i chorobą. Teraz przyjmujemy małych pacjentów w pogodnych, kolorowych pomieszczeniach, gdzie na ścianach witają ich postacie z bajek i sympatyczne zwierzątka. Śmiejemy się z moim zespołem, bo tak jakoś wyszło, że strzałka w kierunku Pacanowa wskazuje moje biuro… Dziś od rana do godziny 14.00 przyjęliśmy w naszej przychodni 300 osób. Nie było żadnej kolejki. Moim zdaniem, wszystko zależy od odpowiedniej organizacji. A w naszej służbie zdrowia nie byłoby tak źle, gdyby placówki medyczne były zarządzane jak przedsiębiorstwa.
14.30
Po południu zajmuję się administracją i obsługuję ten cholerny komputer. Jestem lekarzem, mam studia z rachunkowości i zarządzania. I strasznie mnie denerwuje, jak dyrektorzy szpitali czy przychodni mówią, że mają długi. W tej przychodni pracuje kilkadziesiąt osób — lekarzy i pielęgniarek, ale tylko trzy zajmują się pracami administracyjnymi. I dają radę! Po co więc generować koszty? Nie mam sztywnych godzin urzędowania. Pracuję w zależności od potrzeb, bo jestem i dyrektorem, i lekarzem. Dziś muszę pojechać do NFZ. Potem mam jeszcze trochę pracy związanej z orzekaniem o stopniu niepełnosprawności.
18.00
Wracam do domu na obiad. Jestem punktualnie i żona od razu stawia gorący posiłek na stół. Rozmawiamy o naszych planach wakacyjnych. Pewnie znowu pojedziemy do Francji i wynajmiemy barkę. Albo pożeglujemy po Mazurach — tam również jest pięknie.
20.00
Wieczorem czytam fachową literaturę oraz pracuję przy komputerze. Muszę i chcę się kształcić, mieć dostęp do aktualnej wiedzy medycznej. Jeszcze trochę lektury dla relaksu. Czytam właśnie „Zapasowe maski” — rozmowę rzekę ze Zbigniewem Zapasiewiczem. Ten znakomity aktor interesująco opowiada o sztuce, teatrze i ludziach. Wraca wspomnieniami do stanu wojennego i „Dziadów” Dejmka w Teatrze Narodowym. Bardzo ciekawe!
23.45
Idę spać przed północą. Jutro znów wcześnie wstaję, ale tym razem nie spieszę do pracy. Jedziemy z żoną na działkę. Spędzimy tam cały weekend. Nasze dwa psy na pewno już na nas czekają. Z przyjemnością zajmę się majsterkowaniem w moim warsztacie. Wymyślam i konstruuję najróżniejsze maszyny, urządzenia ciepłownicze, buduję wiatraki i, co najważniejsze, to wszystko działa!
Źródło: Puls Medycyny
Podpis: notowała Beata Kołakowska