Moda na bioetykę

  • Ekspert dla "Pulsu Medycyny"
opublikowano: 11-02-2009, 00:00
Ten artykuł czytasz w ramach płatnej subskrypcji. Twoja prenumerata jest aktywna
Bioetyka jest modna. Po raz pierwszy w historii Polski premier powołał specjalną komisję bioetyczną do spraw ratyfikacji "Konwencji o ochronie praw człowieka i godności istoty ludzkiej w odniesieniu do zastosowań biologii i medycyny". I po raz pierwszy w historii polskiego kościoła episkopat powołał zespół ekspertów, którego zadaniem jest autorytatywna wykładnia doktryny moralnej kościoła w istotnych sprawach bioetycznych.

Widoczne są już rezultaty pracy tych komisji. Obie zgodnie zalecają premierowi ratyfikację konwencji, uznają konieczność prawnego uregulowania kwestii zapłodnienia in vitro. Zalecają też przyjęcie pewnych rozstrzygnięć prawnych, które dopuszczałyby zapłodnienie in vitro, ale tylko wtedy, gdy w sposób bezwzględny zostały spełnione określone warunki.

Niepokoi mnie styl prowadzonych obecnie dyskusji i działań legislacyjnych. Otóż mam wrażenie, że żadna z uczestniczących w tych działaniach osób nie zdaje sobie sprawy, czym jest i na czym polega uprawianie bioetyki. Gdyby bowiem tak było, nie posługiwano by się w dyskusji niedorzeczną i niczym nieusprawiedliwioną nazwą "ustawa bioetyczna".

Etyka vs prawo

Bioetyka jest pewną dyscypliną filozoficzną, której głównym przedmiotem jest refleksja moralna nad postępem medycyny, biologii i biotechnologii. Do tej pory trwa spór o zakres i definicję bioetyki - czy winna ona zajmować się tylko i wyłącznie moralnymi aspektami ingerencji nauki i techniki w sprawy życia i zdrowia oraz strukturę genetyczną człowieka, czy może należy rozumieć ją znacznie szerzej, tak aby w zakres jej problemów włączyć kwestie tworzenia genetycznie modyfikowanej żywności, patentowania nowych form życia, czy też w ogóle odpowiedzialności moralnej za przyszłość gatunku ludzkiego i naszej planety. Bez względu jednak na to, jaką formułę bioetyki uznamy za właściwą, z pewnością można ją uprawiać na trzy sposoby: (1) jako dyscyplinę normatywną, która orzeka, co jest, a co nie jest ze względów moralnych dopuszczalne w postępowaniu lekarza, badacza lub w polityce zdrowotnej państwa; (2) jako pewną dyscyplinę filozoficzną, która szuka uzasadnienia wypowiadanych ocen i zaleceń normatywnych w określonej teorii etycznej; (3) jako pewną dyscyplinę deskryptywną, która zajmuje się gromadzeniem i opisaniem pewnych faktów. Uprawiamy ten rodzaj bioetyki, gdy próbujemy np. zrozumieć, jaki jest związek pomiędzy nieludzkimi eksperymentami medycznymi w obozach hitlerowskich a pojawieniem się fundamentalnego dla współczesnej bioetyki prawa do autonomii.

Jest dla mnie oczywiste, że istotą refleksji bioetycznej jest kwestia oceny moralnej - co wolno, a czego nie wolno czynić w trakcie leczenia czy prowadzenia badań klinicznych. W tym sensie bioetyka jest po prostu rodzajem etyki stosowanej. Ktoś zatem, kto zamierza przedłożyć Sejmowi "ustawę bioetyczną", nie wie, czym jest bioetyka. Gdyby bowiem wiedział, używałby w dyskusji terminu "ustawa biomedyczna" lub ustawa dotycząca regulacji w takiej czy innej, konkretnie nazwanej dziedzinie postępowania medycznego.

Istnieje bowiem zasadnicza różnica pomiędzy prawem i etyką. Stosujemy kryteria etyczne, by oceniać prawo. Nigdy natomiast nie tworzymy i nie stosujemy prawa, aby oceniać i normować etykę. To właśnie refleksja bioetyczna prowadzi do wprowadzenia takich czy innych rozstrzygnięć prawnych określających dopuszczalność określonych procedur medycznych. To do etyki odwołujemy się, twierdząc, że obowiązujące w jakimś reżimie totalitarnym prawo jest nieludzkie, okrutne, niesprawiedliwe i gwałci przyrodzoną wolność człowieka.

I choć bez wątpienia wyrażenie "ustawa bioetyczna" jest pewnym bezmyślnie przyjętym i powtarzanym lapsusem, fakt, że nikt nie uświadamia sobie idiotyzmu tego wyrażenia, jest dla mnie dramatycznym wyrazem stanu naszej kultury bioetycznej i prawnej.

Odpowiedzialność polityków

Dlaczego mądry polityk nie powinien lekceważyć kwestii bioetycznych? Powód pierwszy jest oczywisty. Choroba, ból, cierpienie, śmierć, a także strach przed śmiercią są ponadpartyjne. W kolejce do lekarza lub w korytarzu szpitala spotykają się ludzie, których bez względu na światopogląd, wyznanie czy przynależność partyjną łączy wspólne doświadczenie choroby i lęk przed śmiercią.
Polityka schodzi na plan dalszy. Mówimy wtedy o swoich problemach uniwersalnym językiem bioetyki. Bezpłodność, choroba psychiczna czy rak w równym stopniu dotykają rodzin skrajnej prawicy, jak i skrajnej lewicy. I myślę, że nikt z nas nie chciałby umierać wszystko jedno jak i wszystko jedno gdzie. Polityk, który tego nie widzi, polityk, który tego nie rozumie i który nie potrafi posługiwać się uniwersalnym językiem bioetyki, musi ponieść klęskę.

Równie oczywisty jest powód drugi. Głównym impulsem dynamicznego rozwoju bioetyki stał się oszałamiający postęp biomedycyny. Okres pomiędzy odkryciem naukowym i jego zastosowaniem w praktyce uległ niewiarygodnemu skróceniu. To prawda, że etyka nie nadąża za nauką. Ale to samo dotyczy także polityki. Któż mógł przewidzieć, że 9 sierpnia 2001 r. prezydent G.W. Bush wygłosi przemówienie, którego głównym tematem będzie sprawa statusu moralnego oraz finansowania badań nad zarodkowymi komórkami macierzystymi i że ta właśnie kwestia stanie się jednym z istotnych motywów w ostatniej kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych? Mądry polityk nie powinien więc ignorować autorytetu i opinii ludzi nauki. Kiedy dopadnie nas choroba, z reguły prosimy o pomoc lekarza a skuteczny lek cenimy bardziej niż modlitwę.

Powód trzeci jest równie istotny. Żaden kraj na świecie nie jest w stanie udźwignąć wszystkich kosztów leczenia i opieki zdrowotnej swoich obywateli. Zarówno nasze potrzeby zdrowotne, jak i koszty ich zaspokojenia szybko rosną. Nie należy mieć żadnych złudzeń, że następny minister zdrowia natychmiast dokona kolejnej, tym razem w pełni udanej, reformy systemu zdrowia i opieki zdrowotnej. Sprawa reformy systemu zdrowia jest bowiem zarazem sprawą decyzji moralnej i decyzji politycznej. Dopiero wtedy, kiedy jasno i wyraźnie określimy cele reformy, możemy sensownie rozprawiać o racjonalności takich czy innych środków jej realizacji. Jeśli odwołujemy się do zasad równości, solidarności i sprawiedliwości jako etycznego fundamentu naszego systemu opieki zdrowotnej, to musimy jasno i wyraźnie określić, na czym polega równy dostęp, czym jest solidarność i jakie są kryteria sprawiedliwego podziału ograniczonych zasobów medycznych. To także jest bioetyka.

Jeśli z tej perspektywy spojrzymy na ostatnie dyskusje na temat przekształceń organizacyjnych w służbie zdrowia czy planowane działania legislacyjne, to uderza ich jałowość i brak elementarnej wrażliwości moralnej. Brak jest bowiem w tych dyskusjach odniesienia do podstawowych wartości moralnych, jakim powinien służyć każdy publiczny system opieki zdrowotnej. Nie mówi się nic o życiu i zarazem ekonomicznej cenie życia. Nie mówi się nic o kosztach, a przede wszystkim granicach leczenia. I nie mówi się także nic o kosztach i warunkach umierania w Polsce. Ból, cierpienie, lęk, strach, beznadzieja nie dają się wyrazić w języku abstrakcyjnych symboli ekonomicznych. To nie jest sprawa politycznie nośna.

Elementarne względy rozsądku politycznego wymagają od polityka troski o swoich wyborców. Każdy z nas albo jest, albo będzie pacjentem. I o tym mądry polityk powinien zawsze pamiętać.


Źródło: Puls Medycyny

Podpis: prof. Zbigniew Szawarski, ; Instytut Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego

Najważniejsze dzisiaj
× Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.